— Otóż to. Wszechświat się rozszerza od chwili samego wielkiego wybuchu. Jednak — czy ekspansja będzie trwać wiecznie? To kwestia grawitacji. Zaś wartość grawitacji zależy od zgromadzonej masy. Jeżeli oscyluje poniżej gęstości krytycznej — ciążenie nigdy nie zdominuje siły pierwotnej eksplozji i Wszechświat będzie się rozszerzał w nieskończoność, rozrzucając cząstki materii coraz dalej i dalej. Zapanuje lodowata pustka, w której pojedyncze atomy rozdzieli przestrzeń wielu świetlnych lat. Rissa zadrżała. — W odwrotnym przypadku — ciągnął Jag — gdy całkowita masa Wszechświata przekroczy gęstość krytyczną — ciążenie przezwycięży siłę wielkiego wybuchu, spowalniając i, w efekcie, odwracając ekspansję. Wszystko zacznie zapadać się w sobie, kurczyć z chrzęstem w pojedynczą bryłę materii. W sprzyjających warunkach owa bryła eksploduje w następnym wielkim wybuchu, tworząc nowy Wszechświat, być może krańcowo różny od poprzedniego, lecz zbudowany z tych samych cząstek. — To brzmi nieco lepiej — kobieta odetchnęła.
— Owszem — odparł Jag. — Ale jeżeli — powtarzam, jeżeli! — Wszechświat posiada idealną gęstość krytyczną, oraz właśnie dlatego zachowa na zawsze stan równowagi? Ekspansja, spowodowana wielkim wybuchem zostanie wstrzymana siłami grawitacji — czyli asymptotycznie jej wartość spadnie do zera. Kosmos uniknie śmierci w mroźnej otchłani. A także nie skurczy się w supergęsty praatom. Będzie trwać w stabilnej konfiguracji miliardy miliardów lat.
— A co mamy właśnie teraz? — dopytywała Rissa. — Nasz Wszechświat przekroczył gęstość krytyczną, czy nigdy jej nie osiągnie?
— Według obecnych prognoz łączna masa materii widzialnej i niewidzialnej, łącznie z ciemną materią wynosi niespełna pięć procent poniżej gęstości krytycznej.
— Czyli nasz Wszechświat będzie wiecznie się rozszerzał, mam rację?
— Oczywiście. Kosmos umrze śmiercią naturalną, gdy nastąpi kies wszelkiego ruchu w temperaturze absolutnego zera. Rissa rozpaczliwie potrząsnęła głową.
— Lecz tak wcale nie musi być — dokończył Jag. — Jeśli oni powstrzymają ten proces… — To znaczy kto go powstrzyma? — przerwał Keith.
— Istoty z przyszłości — odparł Waldahuden. — Potomkowie ras Wspólnoty. Sam to mówiłeś, Lansing: osiągniesz nieprawdopodobnie sędziwy wiek, żyjąc wiele miliardów lat. Innymi słowy — będziesz nieśmiertelny. Cóż, prawdziwie nieśmiertelne jednostki zapewne poruszy śmierć Wszechświata, jako faktycznie jedyne zagrożenie dla ich wiecznego istnienia. — A co z entropią? — zagadnęła Lianna.
— Taak… owszem, drugie prawo termodynamiki przewiduje ostateczną śmierć cieplną każdego zamkniętego systemu. Jednak Wszechświat nie musi być całkowicie zamknięty. Istnieją uzasadnione hipotetyczne przesłanki, że nasz kosmos to tylko jeden z nieskończonej liczby Wszechświatów. Niewykluczone, że kiedyś uda się dostarczyć energię z innego kontinuum, lub po prostu zatrzymać ją w tym układzie, wywołując minimalną entropię, by nasze kontinuum zachowało wieczną stabilność. Tak czy inaczej upłyną niezliczone miliardy lat, zanim staną przed faktem realnego zagrożenia — miliardy lat, by znaleźć na nie antidotum.
— Ależ… to projekt na wprost niewyobrażalną skalę! — wykrzyknął Keith. — Pomyślcie, ile gwiazd musieliby przerzucić w przeszłość przy braku pięciu procent do gęstości krytycznej, aby ustabilizować poziom? Nawet po jednej na każdy skrót to za mało.
— O wiele za mało — przytaknął Jag. — Aktualne obliczenia wskazują na czterdzieści miliardów skrótów w naszej galaktyce. Przyjmijmy, że na każdą setkę słońc, nie tylko na obszarze Drogi Mlecznej, ale i we wszystkich galaktykach Wszechświata, przypada jeden zbudowany przez nich transfer. Gwiazdy stanowią w przybliżeniu dziesięć procent masy Wszechświata. Pozostałe dziewięćdziesiąt procent to ciemna materia. Gdy przez każdy portal ściągniesz tu jedną przeciętną gwiazdę, powiększysz masę kosmosu o jedną tysiączną jej aktualnej wartości. Aby masa całkowita wzrosła o jedną dwudziestą, czyli o pięć procent, musisz sprowadzić pięćdziesiąt gwiazd przez każdy skrót.
— Jeśli masz pod ręką maszynę czasu, nie musisz się bawić w zbawcę Wszechświata — odparł dyrektor. — Wystarczy, że przeżyjesz z dziesięć miliardów lat, wrócisz do przeszłości, pożyjesz sobie następne dziesięć miliardów, znów wrócisz — i tak dalej, w nieskończoność.
— A jakże. Ciekawe, ile takich cykli powtórzą nasi następcy, zanim stracą cierpliwość i wspólnym wysiłkiem opracują technikę, pozwalającą zrealizować ten projekt? Konieczność nieustannych skoków w czasie oferuje jedynie złudzenie wiecznego życia, nie tylko dlatego, że jakakolwiek budowla, czy inna konstrukcja nie przetrwa dłużej niż dziesięć miliardów lat. Pętla czasowa ogranicza nieśmiertelność. To sposób godny politowania w porównaniu z planem rzeczywistego przekształcenia Wszechświata i utrzymania go na zawsze w niezmiennej formie.
— Też tak myślę — mruknął Lansing z uznaniem. — To dopiero plan!
— O tak — przyznał Waldahuden. — Może nawet zakrojony na szerszą skalę, niż się z początku wydaje. Powiedz: ile wynosi aktualny wiek Wszechświata?
— Piętnaście miliardów lat — rzucił Keith bez namysłu. — To znaczy lat ziemskich, oczywiście. Jag poruszył dolną parą ramion w geście dezaprobaty.
— Obecnie, choć to standardowo wymieniana liczba, żaden astrofizyk nie da jej wiary — zaszczekał. — Piętnaście miliardów to kompromis w obliczeniach egzystencji Wszechświata poprzez dwie drogi rozumowania. Kosmos istnieje albo krócej, czyli dziesięć miliardów lat, albo dłużej, czyli co najmniej dwadzieścia. Do połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku za aksjomat przyjmowano wartość stałej Hubble’a — określającą szybkość ekspansji Wszechświata — wynoszącą w przybliżeniu osiemdziesiąt pięć kilometrów na sekundę na megaparsek, co oznacza, że Wszechświat nadal rozprzestrzenia się z ogromną prędkością od momentu wielkiego wybuchu — choć grawitacja zdążyła już nieco spowolnić tempo ekspansji — zatem nie może mieć więcej, niż dziesięć miliardów lat.
Ale, jak wykazują badania widma najdalszych gwiazd pierwszej generacji, zwłaszcza tych zebranych w gromady kuliste, proces ich zespalania się przebiega niemal dwukrotnie dłużej. Do tej pory trwaliśmy w przeświadczeniu, że w którejś z tych hipotez tkwi błąd. Lecz być może obydwie są słuszne… Może właśnie teraz obserwujemy jedynie pewien etap projektu, zakrojonego na kosmiczną skalę. Może zbyt pochopnie odrzuciłem sugestię Magnora o możliwości przenoszenia transferem całych gromad kulistych. Może te gromady, złożone z dziesiątków tysięcy słońc, już zostały wypchnięte z przyszłości w przeszłość. Niewykluczone, że pierwotnie Wszechświat zawierał o wiele, wiele mniej niż dziewięćdziesiąt pięć procent materii w stosunku do gęstości krytycznej, więc kluczowa faza projektu jest prawie na ukończeniu.
— Przecież podwojenie masy to efekt tymczasowy — wtrąciła Lianna z niepokojem. — Aby stać się samym sobą, powracając z dnia jutrzejszego do teraźniejszości powinieneś się pojawić w dwóch osobach. Jednak jutro jedno z twoich „ja” zniknie, powracając w przeszłość.
— Owszem — odparł Waldahuden. — Lecz między wyjściem z przyszłości a punktem docelowym w przeszłości musisz podwoić swój ciężar. Jeśli przestrzeń, rozdzielająca te punkty liczy dziesięć miliardów lat — wystarczy na bazie dokładnych obliczeń wpłynąć na rozwój Wszechświata. Na dobrą sprawę wcale nie będziesz musiał ciągle powiększać jego masy. Niech siła grawitacji powstrzyma moc pierwotnej eksplozji — jeśli potrafisz tego dokonać, kosmos zachowa swą stabilność — miejmy nadzieję — na zawsze. — Jag przerwał, by zaczerpnąć oddechu. — To największy, znany mi projekt zachowania masy na tak wielką skalę… — wykrztusił. — Alternatywą dla niego jest tylko wyrok śmierci dla całego Wszechświata… — Potoczył wzrokiem po audytorium. — Właśnie my dokonamy cudu. Zwykłe, materialne istoty — lecz istoty posługujące się rękami! — wypełnimy — co ja mówię — odmienimy los Wszechświata… Jesteśmy niezastąpieni!