Выбрать главу

Najeźdźcy z Krainy Miedzi zajęli port i otaczające go budynki, ściskając tym samym w chciwych dłoniach serce Miasta Wolnego Handlu. Codziennie zapuszczali się dalej w głąb lądu, systematycznie rabując, a potem niszcząc to, czego nie mogli zabrać. Bras nigdy nie widział takich zniszczeń. Niektóre kluczowe budynki, jak magazyny mogące służyć do przechowywania łupów czy nadające się do obrony kamienne domy, pozostawili nietknięte. Wszystko inne obrócili w perzynę. Pierwszy Kupiec, Nowy Kupiec, rybak, handlarz, dziwka czy niewolnik – nikt nie miał dla najeźdźców znaczenia. Zabijali i okradali wszystkich. Długi szereg domów należących do imigrantów z Trzech Statków został spalony, ich łódki rybackie zniszczone, a ludzie zabici lub zmuszeni do szukania schronienia u sąsiadów. Agresorzy nie wykazywali żadnego zainteresowania negocjacjami. Nie było mowy o poddaniu się. Jeńcy byli zakuwani w łańcuchy i umieszczani na jednym z żaglowców, który miał ich przewieźć do Krainy Miedzi jako niewolników. Jeśli napastnicy kiedykolwiek mieli jakichś sprzymierzeńców wśród mieszkańców Miasta Wolnego Handlu, to ich zdradzili. Niszczyli wszystko.

– Zamierzają tu zostać. – Głęboki głos Graga był cichy, lecz wyraźny. – Kiedy zabiją lub zniewolą wszystkich w mieście, osiedlą się tutaj i Zatoka Kupiecka stanie się po prostu częścią Krainy Miedzi.

– Obudziłem cię rzucaniem się? – zapytał cicho Bras.

– Nie. Nie mogę spać. Jestem tak zmęczony czekaniem. Wiem, że musieliśmy zorganizować opór, ale trudno było obserwować te wszystkie zniszczenia. A skoro już wreszcie nadszedł ów dzień, każda chwila się dłuży, a mimo to żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu na przygotowania. Żałuję, że matka i dziewczynki nie mogły uciec w góry. Może mogłyby się tam ukryć, dopóki wszystko się nie skończy.

– Nie skończy się w jaki sposób? – zapytał cierpko Bras. – Wiem, że musimy mieć serce do tego wypadu, ale nie wierzę, że nam się uda. Jeśli wypędzimy ich z naszych plaż, to po prostu wycofają się na swoje statki i przypuszczą następny atak. Dopóki kontrolują port, kontrolują Miasto Wolnego Handlu. Jak mamy przeżyć bez handlu?

– Nie wiem. Musi być jakaś nadzieja – upierał się Grag. – Przynajmniej to wszystko zbliżyło nas do siebie. Całe społeczeństwo musi teraz zrozumieć, że przeżyjemy tylko wtedy, jeśli będziemy trzymać się razem.

Bras chciał powiedzieć coś optymistycznego, ale mu się nie udało.

– Istnieje nadzieja, ale słaba. Gdyby wróciły nasze żywostatki i zablokowały ich flotyllę w porcie, to chyba całe Miasto Wolnego Handlu rzuciłoby się do walki. Gdybyśmy mogli w jakiś sposób osaczyć ich między plażą i wyjściem z portu, to może udałoby się zabić ich wszystkich.

– Chciałbym wiedzieć, gdzie się znajdują nasze statki – powiedział Grag zmartwionym tonem – a przynajmniej ile z nich jeszcze pływa. Podejrzewam, że to mieszkańcy Krainy Miedzi wywabili je na morze. Uciekli, a my ich ścigaliśmy, zapewne do miejsca, gdzie mogła nas zniszczyć o wiele większa flota. Jak mogliśmy być tacy głupi?

– Jesteśmy kupcami, a nie wojownikami – odparł Bras. – Nasza największa siła to zarazem nasza największa słabość. Umiemy tylko negocjować, a nasi wrogowie nie są tym zainteresowani.

Grag ni to westchnął, ni to jęknął.

– Powinienem tamtego dnia być na pokładzie „Ofelii”. Powinienem wypłynąć z nimi. To męka czekać z nadzieją, nie wiedząc, co się stało z moim ojcem i naszym statkiem.

Bras milczał. Był aż nadto świadom, jak ostrze niepewności może naznaczyć ludzką duszę. Nie chciał obrażać Graga, mówiąc, że wie, co on czuje. Ból każdego człowieka był jego bólem osobistym.

– Obaj nie śpimy – powiedział zamiast tego. – Równie dobrze możemy wstać. Chodźmy porozmawiać w kuchni, żeby nie obudzić Seldena.

– Selden nie śpi – odezwał się cicho chłopiec i usiadł. – Podjąłem decyzję. Idę dzisiaj z wami. Będę walczył.

– Nie – powiedział ostrym tonem Bras, ale zaraz go złagodził. – To chyba nie jest rozsądne, Seldenie. Twoja sytuacja jest wyjątkowa. Być może jesteś ostatnim dziedzicem nazwiska. Nie powinieneś ryzykować życia.

– Ryzykiem byłoby, gdybym kulił się tu ze strachu i nic nie zrobił – odparł z goryczą Selden. – Proszę cię, Brasie. Kiedy jestem z moją matką i babką, one chcą dobrze, ale robią ze mnie… dziecko. Jak mam się nauczyć być mężczyzną, jeśli nigdy nie przebywam wśród mężczyzn? Muszę dzisiaj iść z wami.

– Seldenie, jeśli pójdziesz z nami, to być może nie dorośniesz i nie staniesz się mężczyzną – przestrzegł go Grag. – Zostań tu. Broń matkę i babkę. Tu przysłużysz się Miastu Wolnego Handlu najlepiej. I jest to twoim obowiązkiem.

– Nie traktuj mnie protekcjonalnie – odparł ostro chłopiec. – Jeśli walki dotrą do tego domu, to wszyscy zostaniemy wymordowani, ponieważ zanim tu dotrą, wy zginiecie. Idę z wami. Wiem, że myślicie, że będę wam zawadzał, że będziecie musieli mnie chronić. Ale nie będzie tak. Przyrzekam.

Grag nabrał tchu, by się sprzeciwić, ale Bras przerwał im obu.

– Chodźmy do kuchni i tam to omówmy. Przydałaby mi się kawa.

– Nie dostaniesz jej – stwierdził zrzędliwie Grag. Bras widział, jak Kupiec usiłuje zmienić nastrój. – Ale jest jeszcze herbata.

Nie tylko oni nie mogli spać. W palenisku płonął ogień, na którym pyrkotał już duży kociołek owsianki. Nie tylko matka i siostra Graga, ale i obie Vestritki krążyły niespokojnie po obszernej kuchni, udając, że coś gotują. Nie było dość pracy, by wszystkie znalazły zajęcie. Z jadalni dobiegał cichy pomruk głosów. Tace z jedzeniem noszono do stołu w miarę przygotowywania potraw. Była tam też Ekke Krasnorost. Do herbaty, którą nalała Gragowi Tenirze, dołączyła ciepły uśmiech, a potem usiadła naprzeciwko niego przy kuchennym stole i powiedziała rzeczowo:

– Podpalacze już poszli. Chcieli mieć pewność, że znajdą się na swoich pozycjach przed atakiem.

Brasowi dziwnie podskoczyło serce. Nagle wszystko to było rzeczywiste. Sygnałem dla czekających napastników miał być dym i płomienie unoszące się z rodzinnego magazynu Drurów przy porcie. Odważni szpiedzy, głównie mali niewolnicy, ustalili, że mieszkańcy Krainy Miedzi właśnie tam zgromadzili swoje łupy. Na pewno wrócą, by gasić pożar. Miasto Wolnego Handlu zamierzało spalić swe ukradzione bogactwo, by zwabić najeźdźców do centrum. Kiedy magazyn będzie już płonął, zamierzali podpalić statki wroga płonącymi strzałami. Zespół mężczyzn z Trzech Statków dobrze wysmarowanych tłuszczem dla ochrony przed zimną wodą miał podpłynąć do wrogich statków i wyrwać ich kotwice.

Rozmaite grupy mieszkańców Miasta Wolnego Handlu zaplanowały te akcje dywersyjne, by zdezorganizować działania najeźdźców przed ich zmasowanym atakiem o świcie. Każdy uzbroił się w to, co miał. Pradawne rodzinne szable miały wystąpić obok pałek i rzeźniczych noży, kijów i sierpów. Kupcy i rybacy, ogrodnicy i niewolnicy kuchenni mieli wykorzystać tego dnia do walki swoje narzędzia pracy. Bras na chwilę mocno zacisnął powieki. Wystarczająco źle jest umierać; czy muszą przy tym być tak żałośnie źle uzbrojeni? Nalał sobie filiżankę gorącej herbaty i w milczeniu życzył powodzenia wszystkim ponurym sabotażystom, przemykającym cicho przez zimną, deszczową noc.

Selden, który siedział obok niego, nagle mocno chwycił go za rękę pod stołem. Kiedy Bras spojrzał na niego pytająco, twarz chłopca rozświetlił dziwnie posępny uśmiech.