Выбрать главу

– Czuję to – powiedział cicho. – Ty nie?

– Strach to rzecz naturalna – pocieszył cicho Seldena, który jednak tylko pokręcił głową i puścił dłoń Brasa.

Kupiec z Deszczowych Ostępów zmartwił się. Brat Słodkiej przeszedł o wiele za dużo jak na chłopca w jego wieku.

Ronika Vestrit przyniosła do stołu świeży chleb. Stara kobieta splotła siwiejące włosy i przypięła je ciasno do głowy. Kiedy Bras jej dziękował, do kuchni weszła jego matka. Nie miała zasłony. Od dnia, kiedy Bras zdjął swoją zasłonę przy stole Rady, żadne z nich nie zakrywało twarzy. Jeśli wszyscy mieli tworzyć to nowe Miasto Wolnego Handlu, to niech wszyscy patrzą sobie prosto w oczy. Czy łuski i narośle na jego twarzy oraz lśniące miedziane oczy tak bardzo się różnią od tatuaży pokrywających twarze niewolników? Matka Brasa też ułożyła włosy w starannie przypięte warkocze. Zamiast swej zwykłej zamaszystej spódnicy włożyła spodnie, a na zdumiony wzrok syna odpowiedziała tylko:

– Nie chcę, żeby mi przeszkadzała spódnica, kiedy zaatakujemy.

Patrzył na nią, czekając, by uśmiechem obróciła swoje słowa w żart. Nie uśmiechnęła się jednak.

– Nie było sensu tego omawiać – powiedziała tylko. – Wiedziałyśmy, że wszyscy się sprzeciwicie. Nadszedł czas, by mężczyźni Miasta Wolnego Handlu przypomnieli sobie, że kiedy tu przybyliśmy, kobiety i dzieci ryzykowały tyle samo, co ich mężczyźni. Dzisiaj wszyscy będziemy walczyć, Brasie. Lepiej zginąć w walce niż żyć jako niewolnice po śmierci naszych mężczyzn.

– To brzmi optymistycznie – odezwał się Grag z bladym uśmiechem. Przez chwilę przyglądał się badawczo matce. – Ty też?

– Oczywiście. Myślałeś, że nadaję się jedynie do gotowania dla was, a potem poślę was na śmierć? – powiedziała z goryczą Naria Tenira, stawiając na stole parującą szarlotkę. – Upiekłam ją dla ciebie, Gragu – dodała łagodniej. – Wiem, że to twoja ulubiona. Jeśli wolisz, to w jadalni jest mięso, piwo i ser. Ci, którzy wyszli wcześniej, chcieli zjeść coś porządnego, bo na dworze jest zimno.

To mógł być ich ostatni wspólny posiłek. Gdyby najeźdźcy z Krainy Miedzi ich dzisiaj pokonali, zastaliby w spiżarni pustki. Nie było już sensu niczego zachowywać na później, czy to jedzenia, czy życia ukochanych osób. Mimo widma zniszczenia, a może właśnie z jego powodu, ciepłe upieczone owoce, pachnące miodem i cynamonem, nigdy nie miały dla Brasa tak wspaniałego zapachu. Grag kroił od serca. Bras położył pierwszy kawałek ciepłego ciasta przed Seldenem, a sobie wziął następny.

– Dziękuję – powiedział cicho.

Nie umiał powiedzieć nic więcej.

* * *

Kiedy Tintaglia krążyła wysoko nad portem Miasta Wolnego Handlu, tlący się w niej gniew w końcu wybuchł płomieniem. Jak oni śmią tak traktować smoczycę? Może i jest ostatnią z gatunku, ale nadal jest Władczynią Trzech Królestw. A mimo to w Trehaug zbyli ją, jakby była żebrakiem pukającym do drzwi. Kiedy okrążyła miasto i zaryczała, dając im znać, że chce wylądować, nie zadali sobie trudu oczyszczenia nabrzeża z ludzi i towarów. Kiedy w końcu znalazła się na ziemi, zrzucając skrzydłami skrzynki i beczki do rzeki, ludzie uciekli z wrzaskiem.

Schowali się przed nią, traktując jej wizytę z pogardą, zamiast poczęstować ją mięsem i mile przywitać. Czekała, mówiąc sobie, że się przestraszyli. Wkrótce zapanują nad sobą i urządzą właściwe powitanie. Zamiast tego przysłali mężczyzn z łukami, pikami i prowizorycznymi tarczami. Podeszli do niej tyralierą, jakby była zabłąkaną krową, którą trzeba zapędzić do stada, a nie władczynią, której trzeba usłużyć.

Mimo to panowała nad sobą. Od ostatniej smoczej wizyty minęło wiele ludzkich pokoleń. Może zapomnieli, jak należy się zachować. Chciała dać im szansę. Kiedy jednak pozdrowiła ich tak, jakby złożyli jej odpowiedni hołd, niektórzy zachowali się tak, jakby jej nie rozumieli, podczas gdy inni wykrzykiwali „ona przemówiła, ona przemówiła”, jakby to był cud. Zaczekała cierpliwie, aż przestaną trajkotać. W końcu wypchnęli do przodu jedną kobietę. Skierowała drżącą włócznię ku Tintaglii i zapytała:

– Dlaczego tu jesteś?

Mogłaby ją stratować albo otworzyć paszczę i spryskać ją mgiełką toksyn. Jeszcze raz Tintaglia przełknęła gniew i po prostu zapytała:

– Gdzie jest Bras? Przyślijcie mi go.

Kobieta mocniej ścisnęła włócznię, ukrywając drżenie rąk.

– Nie ma go tu! – oznajmiła piskliwie. – A teraz odejdź, zanim cię zaatakujemy!

Tintaglia machnęła ogonem, posyłając do rzeki piramidę beczek.

– A więc przyślijcie mi Słodką. Przyślijcie mi kogoś, kto ma na tyle rozumu, by coś powiedzieć, nim zacznie grozić.

Rzeczniczka zebranych cofnęła się do szeregu kulących się wojowników i przez chwilę się z nimi naradzała. Następnie odeszła na dwa kroki od chroniącego ją tłumu i powiedziała:

– Słodka nie żyje, a Brasa tu nie ma.

– Słodka żyje! – zawołała z irytacją smoczyca. Jej więź z tą ludzką samicą nie była tak mocna, jak przedtem, ale też i nie zanikła. – Jestem już tym znużona. Przyślijcie mi Brasa albo powiedzcie, gdzie go mogę znaleźć.

– Powiem ci tylko tyle, że go tu nie ma. Idź precz! – odparła ostro kobieta.

Tego było za wiele. Tintaglia wspięła się na tylne łapy i runęła na przednie, wprawiając tym pomost w szaleńcze kołysanie. Kobieta zachwiała się i upadła na kolana, a niektórzy ze stojących za nią wojowników przerwali szyk i uciekli. Kolejnym machnięciem ogona smoczyca oczyściła cały pomost ze skrzynek i beczek, a następnie chwyciła szczękami mizerną włócznię kobiety, zmiażdżyła ją i wypluła drzazgi.

– Gdzie jest Bras?! – ryknęła.

– Nie mów! – zawołał jeden z wojowników, ale przed szereg wyskoczył jakiś młodzieniec.

– Nie zabijaj jej! Proszę! – krzyknął błagalnym tonem, a potem omiótł pozostałych włóczników druzgocącym spojrzeniem. – Nie poświęcę Ali w imię Brasa! To on sprowadził na nas smoczycę; niech on sobie z nią radzi. Brasa tu nie ma, smoczyco. Popłynął na „Pojętnym” do Miasta Wolnego Handlu. Jeśli chcesz Brasa, szukaj go tam. My ci wydamy tylko bitwę.

Podniosły się krzyki, że jest zdrajcą i tchórzem, lecz inni go poparli, każąc się smoczycy wynosić. Tintaglia była oburzona. Znów wspięła się na tylne łapy, pozwalając uciec przygwożdżonej dotąd kobiecie, postawiła przednie łapy z mocą na pomoście i wbiła weń szpony, po czym pociągnęła je do siebie, niszcząc deski. Rozsypywały się jak suche liście. Uderzeniem ogona roztrzaskała dwie łódki wiosłowe zacumowana przy pomoście. Wyraźnie pokazywała ludziom, że dokonuje dzieła zniszczenia bez wysiłku.

– Zburzenie waszego miasta byłoby dla mnie drobnostką! – ryknęła. – Pamiętajcie o tym, mizerne dwunogi. Jeszcze mnie tu ujrzycie i usłyszycie. Kiedy wrócę, nauczę was szacunku i tego, jak macie służyć Władczyni Trzech Królestw.

Wtedy zaatakowali, albo przynajmniej spróbowali zaatakować. Kilka osób rzuciło się na nią z opuszczonymi włóczniami. Nie ruszyła na nich. Rozpostarła skrzydła, podskoczyła lekko i całym ciężarem spadła na pomost. Jego koniec, na którym znajdowali się ludzie, wystrzelił w górę, posyłając niedoszłych obrońców w powietrze. Spadli ciężko na ziemię, a przynajmniej jeden znalazł się w wodzie. Tintaglia nie czekała na dalsze oznaki braku szacunku wobec siebie, lecz wzbiła się w powietrze, zostawiając za sobą rozkołysany pomost. Ludzie krzyczeli; jedni wygrażali jej pięściami, inni się kulili.

Nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Szukała Miasta Wolnego Handlu. To pewnie to śmierdzące nadbrzeżne miasteczko, nad którym przelatywała. Tam poszuka Brasa. Wstawiał się za nią już wcześniej; mógłby się wstawić jeszcze raz i uświadomić im gniew, na jaki się narażą, jeśli nie wykonają jej rozkazów.