– Mógłbyś zanieść Serilli wiadomość ode mnie? Gdzie ona się zatrzymała?
– Przejęła dom Davada Nowela. Ale błagam, ja nie ośmielę się zanieść wiadomości. Gdyby mój ojciec się dowiedział…
– Oczywiście – przerwała mu.
Mogła to na nim wymóc, zawstydzając go. Wystarczyło tylko zasugerować, że Słodka uzna go za tchórza, jeśli tego nie zrobi. Nie chciała wykorzystać chłopaka do wybadania sytuacji. Jaki sens miało poświęcanie Cerwina dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa? Sama pójdzie. Już za długo kryła się w domu.
Wstała.
– Wracaj do domu, Cerwinie. I zostań w nim. Słuchaj ojca.
Młodzieniec podniósł się powoli. Przyglądał się jej przez chwilę, a potem spojrzał w bok, zażenowany.
– Czy ty… dobrze sobie tu radzisz, sama? Masz co jeść?
– Mam się dobrze. Dziękuję, że spytałeś.
Poczuła się dziwnie wzruszona jego troską. Spojrzała na swoje dłonie, powalane od pracy w ogrodzie, i czarne od brudu paznokcie. Powstrzymała odruch, by schować ręce za plecami.
Odetchnął głębiej.
– Powiesz Słodkiej, że przyszedłem i że martwię się o nią?
– Powiem. Kiedy tylko ją zobaczę. Ale to może nie nastąpić szybko. A teraz wracaj do domu. Bądź posłuszny ojcu. Na pewno ma dość zmartwień bez twojego natażania się na niebezpieczeństwo.
Słowa te sprawiły, że wyprostował się nieco bardziej i lekko uśmiechnął.
– Wiem. Ale musiałem przyjść, sama rozumiesz. Nie zaznałbym spokoju, gdybym nie sprawdził, co się z nią stało. – Przerwał na chwilę. – Mogę też powiedzieć Delo?
Dziewczyna była jedną z najgorszych plotkarek w Mieście Wolnego Handlu. Ronika uznała, że Cerwin wie za mało, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
– Możesz. Ale niech ci obieca, że zachowa to dla siebie. Poproś, by w ogóle nie mówiła o Słodkiej. To największa przysługa, jaką może oddać swojej przyjaciółce. Im mniej osób myśli o Słodkiej, tym jest bezpieczniejsza.
Cerwin dramatycznie wykrzywił twarz.
– Oczywiście. Rozumiem. – Kiwnął głową. – No cóż. Zegnaj, Roniko Vestrit.
– Zegnaj, Cerwinie Trellu.
Zaledwie miesiąc temu byłoby nie do pomyślenia, by się znalazł w tym pokoju. Wojna domowa w Mieście Wolnego Handlu wywróciła wszystko do góry nogami. Ronika patrzyła, jak Cerwin odchodzi, i wydawało jej się, że chłopak zabiera ze sobą resztki tego dawnego, znanego życia. Upadły wszystkie zasady, jakimi się rządziła. Przez moment czuła się równie opuszczona i ograbiona jak pokój, w którym stała. A potem zalało ją dziwne uczucie wolności. Co jej pozostało do stracenia? Ephron nie żył. Po jego śmierci znany jej świat zaczął się walić. Teraz przepadł i tylko ona pozostała. Mogła żyć po swojemu. Bez Ephrona i dzieci dawne życie niewiele dla niej znaczyło.
Równie dobrze mogła sprawić, by nowe stało się interesujące, skoro i tak miało być nieprzyjemne.
Gdy na wyłożonej płytkami posadzce korytarza ucichły kroki chłopaka, Ronika wyszła z sypialni Słodkiej i wolno przemierzyła dom. Nie wchodziła tu, odkąd wróciły z Rache i zastały go w takim stanie. Teraz zmusiła się, by przejść przez każdy pokój i popatrzeć na zwłoki jej świata. Ostały się co cięższe meble i niektóre z zasłon i kotar. Niemal wszystko, co miało jakąś wartość czy mogło się przydać, zostało wyniesione. Razem z Rache ocaliły trochę sprzętów kuchennych i pościeli, ale wszystkie zwykłe przedmioty ułatwiające życie zniknęły. Talerze, które stawiały na niczym nie przykrytym drewnianym stole, nie pasowały do siebie, a przed szorstkim dotykiem wełnianych koców nie chroniło jej żadne prześcieradło. Mimo to życie toczyło się dalej.
Kiedy położyła dłoń na klamce drzwi do kuchni, zauważyła zapieczętowany woskiem słoiczek, który przewrócił się i potoczył w kąt. Pochyliła się, by go podnieść. Przeciekał odrobinę. Oblizała lepki palec. Konfitura wiśniowa. Uśmiechnęła się ze smutkiem, a potem umieściła znalezisko w zgięciu łokcia. Zabierze tę resztkę słodyczy ze sobą.
– Pani Towarzyszko?
Serilla uniosła wzrok znad mapy, którą studiowała. Służebny chłopiec, stojący u wejścia do gabinetu, patrzył z szacunkiem na swoje stopy.
– Tak?
– Chce się z tobą widzieć jakaś kobieta.
– Jestem zajęta. Będzie musiała przyjść jeszcze raz o lepszej porze.
Zirytował ją nieco. Powinien wiedzieć, że dzisiaj nie życzy sobie żadnych dodatkowych gości. Było późno, a ona spędziła całe popołudnie w dusznej komnacie pełnej Kupców, którym usiłowała przemówić do rozsądku. Spierali się o najbardziej oczywiste kwestie. Niektórzy wciąż się upierali, że zanim uznają jej władzę nad nimi, musi się odbyć głosowanie w Radzie. Kupiec Larfa dość grubiańsko zaproponował, by Miasto Wolnego Handlu samo zajmowało się swymi sprawami, bez przyjmowania rad ze strony Jamaillii. To było ogromnie frustrujące. Pokazała im upoważnienie, które wymusiła na satrapie. Sama je napisała, więc wiedziała, że jest niepodważalne. Dlaczego nie chcą uznać, że dzierży władzę satrapy i że Miasto Wolnego Handlu jej podlega?
Raz jeszcze spojrzała na mapę miasta. Jak dotąd Kupcy zdołali utrzymać ruch w porcie, ale działo się to kosztem wszelkiego handlu. Miasto nie mogło przetrwać długo w tych okolicznościach. Mieszkańcy Krainy Miedzi doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie musieli śpieszyć się z przejmowaniem kontroli nad Miastem Wolnego Handlu. Handel stanowił jego fundament, a mieszkańcy Krainy Miedzi z wolna, lecz stanowczo go kruszyli.
To uparci Kupcy nie chcieli dostrzec tego co oczywiste. Miasto Wolnego Handlu było pojedynczą osadą na wrogim wybrzeżu. Nigdy nie potrafiło samo się wyżywić. Jak mogło oprzeć się atakowi tak wojowniczego państwa, jak Kraina Miedzi? Zapytała o to przywódców Rady. Powiedzieli, że kiedyś już tak zrobili i zrobią to raz jeszcze. Lecz wówczas stała za nimi potęga Jamaillii. I nie musieli walczyć z Nowymi Kupcami, którzy mogli przywitać inwazję z Krainy Miedzi z otwartymi ramionami. Wielu Nowych Kupców zadzierzgnęło ścisłe więzi z Krainą Miedzi, która stanowiła potężny rynek dla niewolników sprowadzanych poprzez Miasto Wolnego Handlu.
Raz jeszcze zadumała się nad przyniesioną przez ptaka wiadomością, którą przechwycił i dostarczył jej Roed Cern. Zawierała obietnicę, że jamailliańska flota wkrótce wyruszy, by wywrzeć zemstę na skorumpowanych i zbuntowanych Pierwszych Kupcach za zamordowanie satrapy. Sama myśl o tym przejmowała Serillę chłodem. Wiadomość nadeszła zbyt szybko. Żaden ptak nie potrafi latać tak prędko. Oznaczało to dla niej, że spisek się rozszerzył aż na wielmożów z samej stolicy. Ktokolwiek wysłał ptaka do Jamaillii, zakładał, że satrapa zostanie zamordowany, a dowody będą wskazywać na Pierwszych Kupców. Szybkość, z jaką nadeszła odpowiedź, świadczyła, że ci, którzy ją wysłali, czekali na tę wiadomość.
Jedynym pytaniem było to o zasięg spisku. Nawet gdyby Serilla mogła znaleźć jego źródło, nie wiedziała, czy zdoła je zniszczyć. Gdyby tylko Roed Cern i jego ludzie nie działali tak pochopnie owej nocy, gdy pochwycili satrapę. Gdyby Davad Nowel i Vestritowie przeżyli, można by było wydobyć z nich prawdę. Mogliby wyjawić, kto z jamailliańskich wielmożów był w to zamieszany. Lecz Nowel nie żył, a Vestritowie zaginęli. Tu żadnych odpowiedzi nie zdobędzie.
Odsunęła mapę i zastąpiła ją eleganckim planem Miasta Wolnego Handlu. Kunsztownie wyrysowane i ilustrowane dzieło było jednym z cudów, jakie odkryła w bibliotece Nowela. Uzupełniając oryginalne nadania wszystkich Pierwszych Kupców, których posiadłości zaznaczył kolorem danej rodziny, Davad dorysował główne roszczenia Nowych Kupców. Serilla przyglądała się mapie i zastanawiała, czy podpowie jej ona cokolwiek w kwestii jego sojuszników. Zmarszczyła czoło, a następnie wzięła pióro, zanurzyła je w atramencie i sporządziła notatkę dla siebie. Podobało się jej położenie Wzgórza Jagodowego. Kiedy już ten konflikt zostanie zażegnany, posiadłość mogłaby być dla niej wygodnym, letnim domem. Należała do Nowego Kupca; Kupcy z Miasta Wolnego Handlu zapewne chętnie ją na nią scedują. Albo jako przedstawicielka satrapy mogłaby tę posiadłość po prostu przejąć.