Tintaglia odrzuciła łeb i ryknęła z irytacją. Keffria cofnęła się, ale nie uciekała. Smoczyca uderzyła przednimi łapami w krawędź ściany, o którą się opierała. Otworzyła się w niej wielka, poszarpana szczelina.
– Męczysz mnie! – zasyczała na Brasa. – Kłamię, powiadasz. Swoimi jadowitymi słowami zatruwasz przeciwko mnie umysły. Ja kłamię? Ja łamię słowo? To ty kłamiesz! Spójrz mi w oczy, człowieku, i poznaj prawdę.
Przysunęła do niego swój wielki łeb, lecz Bras się nie cofnął. Ronika, która teraz ściskała Keffrię za ramiona, usiłowała odciągnąć ją do tyłu, lecz córka nie ruszała się z miejsca. Trzymała Seldena, wyrywającego się do smoczycy. Stanowili żywy obraz, nieruchomy posąg strachu i tęsknoty. Wtem Keffria usłyszała, jak Bras wydycha powietrze i nie wciąga następnego haustu. Był sparaliżowany srebrzystym wirowaniem smoczych oczu. Stwór nie dotknął Brasa, lecz młodzieniec pochylał się ku niemu z napiętymi mięśniami, jakby opierał się wielkiej sile. Keffria wyciągnęła rękę, by go powstrzymać, lecz pod dłonią wyczuła ciało twarde jak kamień. Bras poruszał wargami, lecz nie wydawał dźwięku.
Nagle smocze oczy przestały wirować. Bras padł na posadzkę niczym marionetka, której sznurki poprzecinano, i leżał rozciągnięty bez ruchu na zimnej kamiennej podłodze.
Bras nie wiedział, że smoczyca może tak łatwo dotknąć jego umysłu. Patrząc w jej oczy, czuł i słyszał ją w swoich myślach.
– Wiarołomny człowieczku – odezwała się zjadliwie. – Mierzysz mnie wedle własnych czynów. Ja cię nie zdradziłam. Winisz mnie, ponieważ nie udało ci się znaleźć swojej samicy, ale ja już dotrzymałam danego ci słowa. Nie mogłam uratować twojej Słodkiej. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, a potem zostawiłam cię z twoim problemem. Nie poradziłeś sobie. To nie była moja wina i nie zasługuję na napiętnowanie. To ty zawiodłeś, samczyku. I nie kłamałam. Otwórz się. Dotknij mnie i poznaj, że mówiłam prawdę. Słodka żyje.
Dwa razy stykali się duszami ze Słodką. Ich myśli splotły się w mistycznej intymności szkatułki snów, połączyły się dzięki drobno sproszkowanemu czarodrzewowi. Dobrze im się razem śniło. Wspomnienie tego nadal rozgrzewało krew Brasa. W jedności sprowadzonej na nich przez szkatułkę snów poznał ją jak nikogo innego. Poza zapach, dotyk czy nawet dotyk jej ust wykraczało inne doznanie, które stanowiło w jego umyśle istotę Słodkiej.
Smoczyca chwyciła jego umysł; czy tego chciał, czy nie, tkwił w jej uścisku. Walczył z nim, aż wyczuł, że smoczyca sięga gdzie indziej. Jego umysłu dotknęło wrażenie słabe jak woń perfum na wietrze, rzadkie, choć znajome. Słodka. Wyczuwał ją za pośrednictwem smoczycy, lecz nie mógł jej dotknąć. Było to równie zwodnicze, jak widok jej sylwetki za powiewającą zasłoną, jak zastanie jej zapachu albo ciepła jej policzka na poduszce. Pochylił się ku temu wrażeniu pełen tęsknoty, lecz nie znalazł niczego dotykalnego. Wyczuwał wysiłki Tintaglii, jakby oddzielała nitkę Słodkiej od splątanego motka innych wrażeń. Było silne i wyraźne, lecz zaraz zniknęło we wspomnieniach wiatru, deszczu i słonej wody.
Gdzie ona jest? – zapytał gorączkowo jego umysł. Jak ona się czuje?
Ten zmysł nie pozwala mi poznać takich szczegółów! - odparła z pogardą smoczyca. Równie dobrze możesz wąchać dźwięk albo smakować blask słońca! To jest zmysł więzi, nie przeznaczony do funkcjonowania między człowiekiem i smokiem. Nie potrafisz tego odwzajemnić, zatem Słodka nie wie o twojej tęsknocie. Mogę ci tylko powiedzieć, że ona gdzieś żyje. Czy teraz mi wierzysz?
– Wierzę, że Słodka jest żywa. Wierzę, że ona żyje. Ona żyje – powtarzał Bras chrapliwym szeptem.
Równie dobrze mógł odczuwać męki, jak zachwyt. Trudno było powiedzieć.
Yani już przedtem zeszła z podwyższenia i przepchnąwszy się przez tłum, uklękła przy synu. Teraz spojrzała ponad jego ciałem na Seldena.
– Co ona mu zrobiła?! – zawołała.
Keffria obserwowała ich oboje. Czy Yani wie, jak bardzo przypomina smoka? Składały się na to delikatne łuski na wargach i czole, a także nikłe lśnienie jej oczu w blasku pochodni. Yani klęczała przy ciele Brasa i patrzyła na niego, a Tintaglia patrzyła z góry na nich wszystkich. Jak ktoś, kto tak bardzo przypomina smoka, może zadawać jej synowi takie pytania? Selden klęczał obok nich, ale wpatrywał się z zachwytem w górującą nad nimi smoczycę i poruszał ustami jakby w modlitwie.
– Nie wiem – odpowiedziała Keffria za syna i spojrzała na zaczynającego się poruszać narzeczonego Słodkiej.
Sam wyglądał w połowie na smoka, ale chciał zaryzykować życie dla ratowania jej córki. Serce miał tak samo ludzkie, jak ona. Zerknęła na syna, tak bacznie przyglądającego się smoczycy. On też stanął przed stworem i wstawił się za rodziną. Wciąż należał do niej. W pewnym sensie należał do niej też Bras. Keffria położyła mu delikatnie rękę na piersi.
– Leż spokojnie – powiedziała. – Nic ci nie będzie. Tylko leż spokojnie.
Smoczyca odrzuciła głowę do tyłu i zatrąbiła tryumfalnie.
– On mi wierzy! Widzicie, mieszkańcy Miasta Wolnego Handlu. Ja nie kłamię! Dalej, przypieczętujmy tę naszą umowę i jutro zacznijmy nowe życie.
Yani nagle zerwała się na nogi.
– Ja się nie zgadzam. Nie będzie żadnej umowy, dopóki się nie dowiem, co zrobiłaś mojemu synowi!
Tintaglia zerknęła niedbale na Brasa.
– Oświeciłam go, Kupcowo Khuprus. To wszystko. Już nie będzie we mnie wątpił.
Bras chwycił nadgarstek Keffrii swoją łuskowatą dłonią i wbił wzrok w jej oczy.
– Ona żyje – zapewnił ją. – Słodka naprawdę żyje. Dotknąłem jej umysłu za pośrednictwem smoczycy.
Z piersi Roniki wydarł się urywany szloch. Keffria wciąż nie umiała odnaleźć nadziei. Czy to prawda, czy smocze oszustwo?
Bras z trudem usiadł; białka jego miedzianych oczu mocno lśniły. Odetchnął niepewnie.
– Zawrzyj z Miastem Wolnego Handlu umowę, jaką chcesz, Tintaglio – powiedział cicho. – Ale zanim to zrobisz, zawrzemy własną umowę. – Ściszył głos jeszcze bardziej. – Podałaś mi bowiem ostatni element łamigłówki. – Podniósł wzrok i patrząc na nią zuchwale, powiedział: – Być może żyją jeszcze inne smoki takie jak ty.
Tintaglia znieruchomiała, po czym przekrzywiła głowę.
– Gdzie? – zapytała.
Zanim Bras zdążył odpowiedzieć, z podwyższenia zszedł Chciwus i wepchnął się między niego i smoczycę.
– To nieuczciwe – oznajmił. – Posłuchajcie mnie, mieszkańcy Miasta Wolnego Handlu! Czy Deszczowe Ostępy mają przemawiać w naszym imieniu? Nie! Czy z powodu jakiejś sercowej sprawy ten jeden człowiek może wstrzymywać nasze negocjacje? Oczywiście, że nie!
Podszedł do niego Selden.
– Sercowa sprawa? Sprawa życia mojej siostry! – Przeniósł spojrzenie na smoczycę. – Ona jest mi tak droga, jak tobie są drogie twoje węże, Tintaglio. Dotrzymaj danego mi słowa. Pokaż im wszystkim, że potrzebę odzyskania Słodkiej przez moją rodzinę uznajesz za równie palącą, jak twoje dążenie do uratowania własnego gatunku.
– Cisza! – Smoczyca błyskawicznie opuściła głowę i delikatnym szturchnięciem rozciągnęła Chciwusa na podłodze. Wbiła wzrok w Brasa. – Inne smoki? Widziałeś je?
– Jeszcze nie. Ale mógłbym je znaleźć – odparł Bras. Na jego wargach igrał delikatny uśmiech, lecz spojrzenie miał poważne i twarde. – Pod warunkiem, że zrobisz tak, jak proponuje Selden. Udowodnij, że rozumiesz, że nasza rodzina znaczy dla nas tyle samo, co twoja dla ciebie.