Smoczyca nagle podrzuciła głowę; nozdrza jej się rozdęły, a oczy szaleńczo wirowały.
– Znaleźć je? Gdzie? – powiedziała jakby do siebie.
Bras się uśmiechnął.
– Nie boję się ci tego powiedzieć. Tylko ludzie mogą je dla ciebie wydobyć spod ziemi. Jeśli Najstarsi znaleźli schronienie dla smoków zamkniętych w kokonach w jednym mieście, to może zrobili tak i w jakimś innym. To uczciwy handel, prawda? Oddaj mi moją miłość, a ja postaram się uratować wszystkich twoich krewniaków, którzy mogli przeżyć.
Oczy smoczycy zabłysły jeszcze jaśniej; chlastała ogonem w podnieceniu i zza ścian dobiegały Keffrię pełne przestrachu okrzyki. Bras stał jednak spokojnie, balansując na granicy zwycięstwa. Wszyscy wokół niego zastygli w milczeniu.
– Zgoda! – zaryczała smoczyca. Zadrgały z szelestem jej skrzydła, jakby chciała natychmiast wzbić się w powietrze. Poruszyły zimne nocne powietrze, które ze świstem owiało ludzi stłoczonych w pozbawionym dachu budynku. – Ci inni sporządzą plany pogłębienia rzeki. Ty i ja o świcie rozpoczniemy poszukiwania starożytnych ruin…
– Nie. – Bras powiedział to cicho, lecz pełen oburzenia ryk smoczycy odbił się echem od nocnego nieba.
Ludzie krzyknęli z przerażenia i skulili się, ale Bras ani drgnął. Stał wyprostowany, czekając, aż smoczyca wyładuje wściekłość.
– Najpierw Słodka – nakazał spokojnie, kiedy stwór zaczerpnął tchu.
– Szukać twojej samicy, kiedy moi pobratymcy leżą uwięzieni w zimnie i mroku? Nie!
Tym razem od siły smoczego gniewu zawibrowała podłoga pod stopami Keffrii, a jej samej zadzwoniło w uszach.
– Posłuchaj mnie, smoczyco – podjął spokojnie Bras. – Badać i kopać najlepiej jest w środku lata, kiedy w rzece jest mało wody. Teraz trzeba poszukać Słodkiej. – Smoczyca odrzuciła głowę i rozwarła paszczę, ale Bras krzyknął: – Żeby to wszystko się udało, musimy negocjować jak równy z równym, bez gróźb! Uspokoisz się czy oboje będziemy musieli ponieść stratę?
Tintaglia opuściła głowę. Jej oczy wirowały gniewnie, lecz głos miała niemal uprzejmy.
– Mów – poleciła.
Bras zaczerpnął tchu.
– Pomożesz mi ocalić Słodką. A ja wtedy poświęcę się odkopaniu miasta Najstarszych, nie dla znalezienia skarbów, lecz smoków. Taka jest nasza umowa. Twoja umowa z Miastem Wolnego Handlu jest bardziej skomplikowana. Pogłębienie rzeki za ochronę jego wybrzeża wraz z innymi warunkami. Chcesz, żeby zostało to spisane, a umowa uznana za wiążącą? – Bras przeniósł spojrzenie ze smoczycy na Łakomego. – Ja chętnie uznam się za związanego słowem. Czy Rada Miasta Wolnego Handlu postąpi podobnie?
Łakomy rozejrzał się niezdecydowanie po ludziach stojących na podwyższeniu obok niego. Keffria domyślała się, że zaskoczyło go oddanie w jego ręce panowania nad sytuacją. Kupiec powoli się wyprostował. Ku zaskoczeniu Keffrii, powoli pokręcił głową.
– Nie. Dzisiejsze propozycje zmienią życie każdego, kto mieszka w Mieście Wolnego Handlu. – Kupiec powiódł z powagą wzrokiem po tłumie. – Umowę tej rangi trzeba spisać i podpisać. – Zaczerpnął tchu. – Co więcej, proponuję, by podpisali ją nie tylko nasi przywódcy, lecz, tak jak robiliśmy to dawniej w Mieście Wolnego Handlu, by została ona poświadczona przez wszystkich Kupców i członków ich rodzin. Tym razem swój znak muszą postawić wszyscy, młodzi i starzy, którzy pragną pozostać w Mieście Wolnego Handlu. Wszyscy sygnatariusze zwiążą się nie tylko umową ze smoczycą, ale i ze sobą wzajem.
Wśród tłumu poniósł się szmer, ale Łakomy mówił dalej:
– Każdy, kto postawi znak, godzi się podlegać zasadom Miasta Wolnego Handlu. Z kolei każda głowa rodziny zyska głos w Radzie Kupców, jak było dawniej. – Rozejrzał się dookoła, także wśród przywódców na podwyższeniu. – Wszyscy muszą się zgodzić, że orzeczenia Rady Miasta Wolnego Handlu dotyczące ich sporów będą ostateczne. – Odetchnął głęboko. – I sądzę, że musi się odbyć głosowanie na nowych członków nowej Rady Miasta Wolnego Handlu. Żeby każda grupa zyskała w niej głos. Łakomy wrócił wzrokiem do smoczycy.
– Ty też musisz postawić znak, oznaczający twoją zgodę. Wtedy musi wrócić do nas „Pojętny” i pozostałe żywostatki, bo bez nich nie można zawieźć w górę rzeki robotników ani materiałów. Potem będziesz musiała spojrzeć razem z nami na nasze mapy, pomóc nam oznaczyć odcinki rzeki, których nie znamy, i pokazać, gdzie trzeba ją pogłębić.
Ludzie potakiwali, lecz smoczyca głośno prychnęła z niesmakiem.
– Nie mam czasu na to pisanie i zaznaczanie! Uznajcie sprawę za załatwioną; zacznijmy dziś wieczorem!
Zanim zdążył się odezwać ktokolwiek inny, przemówił Bras.
– Szybkość jest ważniejsza; co do tego zgadzamy się oboje. Niech oni zapisują swoje słowa na papierze. Jeśli chodzi o nas, daję ci moje słowo i chętnie przyjmę twoje.
Bras odetchnął, a następnie powiedział oficjalnym tonem:
– Smoczyco Tintaglio, czy zawarliśmy umowę?
– Tak – odparła poważnie i spojrzała na zebranych na podwyższeniu. – Spiszcie umowę na papierze, a zróbcie to szybko. Mnie wiąże moje imię, a nie jakiś znak. Jutro Tintaglia zacznie spełniać swoją obietnicę. Pilnujcie, byście równie szybko dotrzymali swojej.
ROZDZIAŁ 18
Bystry spojrzał na zwój, który trzymał w ręce. Kawałki woskowej pieczęci leżące na jego biurku nosiły znak sinkura Faldina. Ten zacny kupiec pogodził się z utratą żony i córki. Jego synowie i statek wyszli z ataku handlarzy niewolników na Łupigród bez szwanku, ponieważ byli wtedy na wyprawie handlowej. Jak przewidział Bystry w rozmowie z Sorcorem, sinkur Faldin zaakceptował małżeństwo pirata ze Smagliczką, ponieważ durjadzki kupiec zawsze szybko potrafił dostrzec, kto ma władzę. Ta pilna wiadomość świadczyła o jego kolejnej próbie zyskania przychylności Bystrego. Pirat traktował ją podejrzliwie.
Widać było, że autor mozolnie kaligrafował list i biedził się, by sformułowania brzmiały górnolotnie. Całą trzecią część stronicy zajmowało kwieciste pozdrowienie oraz życzenie zdrowia dla Bystrego. Jakież to podobne do wystrojonego durjadzkiego kupca, tak mozolnie marnować atrament i czas przed wyjawieniem tragicznej wiadomości. Mimo że serce waliło mu jak młotem, Bystry zmusił się do ponownego przeczytania zwoju z obojętną miną. Z kwiecistej prozy kupca odsiewał fakty. Faldin nie ufał obcym, którzy zawitali do Łupigrodu, i jako jeden z pierwszych podejrzewał, że ich statek jest żywostatkiem. Kazał swojemu synowi zwabić kapitana i jego kobietę do sklepu i zasypać ich opowieściami, by wyjawili nieco z własnej historii, lecz nie odniósł wielkiego sukcesu.
Ich gwałtowne wypłynięcie w środku nocy było równie dziwne, jak ich przybycie, a opowieści ludzi, którzy opuścili statek, potwierdziły następnego dnia podejrzenia Faldina. Na pokładzie była niejaka Althea Vestrit, twierdząca, że jest właścicielką „Vivacii”. Załoga żywostatu była dziwnie mieszana, składająca się z mężczyzn i kobiet, ale kapitanem był ten Arogant, ostatnio pływający na „Skoczku”, a urodzony i wychowany w Mieście Wolnego Handlu, takie przynajmniej krążyły plotki. Gdyby można było wierzyć dezerterom, prawdziwą misją statku było odzyskanie żywostatku „Vivacia”. To był żywostatek z bardzo uszkodzonym galionem i nazywał się „Niezrównany”.
Napisane atramentem imię jakby wwiercało się Bystremu w oczy. Trudno mu się było skupić na bezładnej dalszej części listu, przytaczającej plotki i przynoszone przez ptaki wieści, że Jamaillia szykuje flotę, która ma popłynąć na północ i ukarać Miasto Wolnego Handlu za uprowadzenie satrapy oraz zniszczenie jego tamtejszego nabrzeża celnego. Według Faldina wielmoże z Jamaillii od dawna szukali pretekstu do splądrowania Miasta Wolnego Handlu. Teraz chyba go znaleźli.