Zawróciła krokiem pełnym godności dopiero po kilku gestach oficera.
W porównaniu z pomieszczeniem, które dzieliła z satrapą, kajuta kapitana na rufie była olśniewająca. Miała duże wykuszowe okno, na podłodze leżał gruby dywan i stało kilka wygodnych krzeseł, i była przesiąknięta przyjemnym zapachem dymu tytoniowego oraz ziół. Stojące w kącie łóżko miało gruby materac z piór, grube kołdry, a nawet narzutę z gęstego białego futra. Na półce opierały się o siebie książki, a kilka szklanych karafek zawierało różnobarwne alkohole.
Sam kapitan siedział na jednym z krzeseł z książką w ręce i wyprostowanymi nogami. Miał na sobie grube spodnie i miękką koszulę z szarej wełny. Stopy chroniły mu przed zimnem grube skarpety; przy drzwiach stały ciężkie, mokre buty. Słodka tęskniła za takim ciepłym, suchym, czystym ubraniem. Kiedy weszli, kapitan podniósł z irytacją wzrok. Na widok Słodkiej rzucił pierwszemu oficerowi ostrym tonem pytanie. Zanim ten zdążył odpowiedzieć, Słodka odezwała się gładko:
– Deiari leu-fay. Zgodnie z wolą łaskawego satrapy Cosga przyszłam zaproponować ci możliwość naprawienia twoich błędów, zanim staną się nieodwracalne.
Spojrzała mu zimno w oczy i czekała.
Pozwolił jej czekać. Narastała w niej mrożąca krew w żyłach pewność; przeliczyła się. Starała się, by jej twarz wyrażała tylko chłód. Pierścienie na palcach, korona z kwiatów, nie, z grubego złota, na głowie. Była ciężka; uniosła podbródek, by zrównoważyć ten ciężar, i wpatrywała się w blade oczy mężczyzny.
– Łaskawy satrapa Cosgo – powtórzył w końcu beznamiętnie.
Mówił wyraźnie, bez akcentu.
Słodka nieznacznie kiwnęła głową.
– Jest bardziej cierpliwy niż niejeden człowiek. Kiedy weszliśmy na pokład, wybaczył ci brak grzeczności wobec jego osoby. Na pewno, powiedział do mnie, kapitan jest zajęty tymi wszystkimi ludźmi, których wziął na pokład. Musi wysłuchać raportów i zastanowić się nad decyzjami. Bo satrapa wie, co to znaczy dowodzić. Powiedział do mnie: „Powściągnij swe zniecierpliwienie z powodu tej obrazy mojej osoby. Kiedy leufay będzie miał czas na przygotowanie odpowiedniego powitania, przyśle posłańca do tej ubogiej kajuty, niewiele lepszej od nory, którą dla mnie przygotował”. Potem, kiedy mijał dzień za dniem, znajdował coraz to nowe usprawiedliwienia. Może byłeś chory; może nie chciałeś mu przeszkadzać, kiedy odzyskiwał siły. Może nie wiesz, z jakimi honorami należy go przyjąć. Jako człowiek właściwie nie przejmuje się osobistymi niewygodami. Czymże jest goła podłoga albo liche jedzenie w porównaniu z niewygodami, jakie musiał znosić w Deszczowych Ostępach? Mimo to jako jego lojalna służąca jestem obrażona w jego imieniu. Powodując się delikatnością, satrapa zakłada, że zaproponowałeś mu najlepsze, na co cię stać. – Przerwała i powoli się rozejrzała. – Ależ będzie o czym opowiadać w Jamaillii – mruknęła.
Kapitan wstał. Nerwowo potarł sobie z boku nos, a potem gestem ręki odprawił pierwszego oficera, który wciąż stał przy drzwiach. Mężczyzna natychmiast zniknął, zamykając za sobą mocno drzwi. Słodka poczuła ostry zapach nagle wydzielanego potu, lecz kapitan wydawał się spokojny.
– To była taka szalona opowieść, że właściwie nie uznałem jej za prawdziwą. Ten człowiek naprawdę jest satrapą całej Jamaillii?
Zaryzykowała.
– Przecież wiesz, że tak – odparła cicho oskarżycielskim tonem; z jej twarzy zniknął przyjemny wyraz. – Udawanie niewiedzy co do jego pozycji nie jest dobrym usprawiedliwieniem, sir.
– A ty jesteś zapewne damą jego dworu?
Jego sarkazm potraktowała trzeźwo.
– Oczywiście, że nie. Mam akcent z Miasta Wolnego Handlu, jak z pewnością, wiesz. Jestem najpokorniejszą z jego sług, zaszczyconą usługiwaniem mu w godzinie potrzeby. Doskonale zdaję sobie sprawę z mojej bezwartościowości. – Znów zaryzykowała. – Zgon jego Towarzyszki Kekki na pokładzie galery z Krainy Miedzi przepełnił go ogromną rozpaczą. Oczywiście nie wini za to kapitana galery. Lecz jeśli najpierw pod opieką mieszkańców Krainy Miedzi ginie jego Towarzyszka, a potem satrapa, to nie świadczy to dobrze o twojej gościnności. W niektórych kręgach może to nawet zostać uznane za zamiar polityczny – dodała bardzo cicho.
– Gdyby ktokolwiek o tym usłyszał – zauważył kapitan ponuro. Słodka zadała sobie pytanie, czy nie przeszarżowała. Lecz jego następne pytanie dało jej broń do ręki.
– A co właściwie robiliście w górze tej rzeki?
Uśmiechnęła się enigmatycznie.
– Nie mnie wyjawiać tajemnice Deszczowych Ostępów. Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej, może satrapa zechce cię oświecić. – Cosgo nie wiedział o Deszczowych Ostępach tyle, by zdradzić coś ważnego. Odetchnęła. – Albo i nie. Dlaczego miałby dzielić się takimi tajemnicami z kimś, kto traktuje go tak karygodnie? Jak na kogoś, kto jest nominalnie jego sprzymierzeńcem, okazałeś się złym gospodarzem. A może jesteśmy twoimi jeńcami nie tylko sądząc z warunków, ale i w rzeczywistości? Przetrzymujesz nas dla okupu, jakbyś był zwykłym piratem?
Bezpośredniość pytania wstrząsnęła kapitanem.
– O… Oczywiście, że nie, nie jesteście jeńcami. – Uniósł podbródek. – Gdyby był jeńcem, to wiózłbym go z takim pośpiechem do Jamaillii?
– Gdzie zostanie sprzedany osobie oferującej najwyższą cenę? – zapytała oschle Słodka. Kapitan zaczerpnął gniewnie tchu, lecz ona ciągnęła, zanim zdołał coś powiedzieć: – Taka pokusa na pewno istnieje. Tylko głupiec nie dostrzegłby tej możliwości, w samym środku obecnych niepokojów. Mimo to mądry człowiek wiedziałby o legendarnej hojności satrapy wobec jego przyjaciół. Podczas gdy szczodrość człowieka, który płaci ci brudne pieniądze, przynosi wstyd i spotyka się z pogardą satrapy. – Przekrzywiła lekko głowę. – Zechcesz odegrać ważną rolę w cementowaniu przyjaźni między Krainą Miedzi i Jamaillią? Czy może na zawsze chcesz zszargać reputację mieszkańców Krainy Miedzi jako zdrajców, którzy sprzedają sprzymierzeńców?
Po jej słowach zapadło długie milczenie.
– Mówisz jak Kupiec z Miasta Wolnego Handlu. A jednak Kupcy nigdy nie lubili Krainy Miedzi. Jaki masz w tym interes?
Moje życie, idioto. Słodka udała zaskoczenie pełne zgorszenia.
– Chcesz poznać interes kobiety? A zatem ci powiem: mój ojciec pochodzi z Krainy Miedzi, sir. Lecz mój interes oczywiście nie wchodzi tu w rachubę. Jedyny interes, jaki mam na względzie, to interes satrapy.
Z szacunkiem skłoniła głowę.
Ostatnie słowa zostawiły jej na języku smak popiołu. W zapadłej po nich ciszy obserwowała ostrożną pracę umysłu kapitana. Nic nie tracił, traktując satrapę dobrze. Zdrowy, żywy zakładnik niewątpliwie przyniesie więcej zysku niż zakładnik na granicy śmierci. A wdzięczność satrapy mogłaby być warta więcej niż to, co dałoby się wycisnąć z jego wielmożów za jego zwrot.
– Możesz odejść – odprawił kapitan Słodką.
– Oczywiście, jak sobie życzysz – mruknęła, lecz jej uległość było zabarwiona sarkazmem.
Kobieta satrapy nie powinna być zbyt pokorna. Pokazała jej to Kekki. Skłoniła poważnie głowę, lecz odwróciła się do kapitana plecami, zamiast wycofać się z kajuty tyłem. Niech sobie myśli, co chce.
Kiedy wyszła na chłodny wieczorny wiatr, dostała zawrotów głowy, ale zmusiła się do trzymania się prosto. Była wyczerpana. Jeszcze raz uniosła głowę pod ciężarem swojej wyimaginowanej korony. Nie śpieszyła się. Znalazła właściwy luk i zeszła do cuchnących czeluści statku. Przechodząc przez pomieszczenia dla załogi, udawała, że nie zauważa żadnego z mężczyzn; oni z kolei przerwali wszelkie rozmowy i odprowadzili ją wzrokiem.
Wróciła do kajuty, zamknęła za sobą drzwi, podeszła do łóżka i drżąc, osunęła się na kolana. Właściwie dobrze, że to zasłabnięcie pasowało do roli, którą musiała nadal odgrywać.