– Wróciłam, o wywyższony – powiedziała cicho. – Dobrze się czujesz?
– Dobrze? Umieram z głodu i nagabuje mnie kobieta – odparł satrapa.
– Ach. Rozumiem. Cóż, o wspaniały, żywię nadzieję, że polepszyłam naszą sytuację.
– Ty? Wątpię.
Słodka pochyliła głowę do kolan i przez jakiś czas tak siedziała, drżąc. W chwili, kiedy uznała, że jej się nie udało, rozległo się stukanie do drzwi. To zapewne chłopiec okrętowy z kolacją. Zmusiła się do wstania i otwarcia drzwi.
Za pierwszym oficerem stało trzech muskularnych marynarzy. Pierwszy oficer skłonił się sztywno.
– Wieczorem przychodzicie do stołu leu-faya. Ty, dla was, mycie, ubranie.
Ta wiadomość najwyraźniej wyczerpywała jego słownictwo, ale gestem wskazał marynarzy trzymających wiadra z parującą wodą i całe naręcza ubrań. Zauważyła, że niektóre z nich to stroje kobiece. Przekonała go też co do swojego statusu. Z wysiłkiem ukryła zachwyt i tryumf.
– Jeśli satrapa zechce – powiedziała chłodno i gestem nakazała wnieść wszystko do środka.
– Co zrobisz? – ośmielił się zapytać statek Prawy.
Owiewał ich chłodny nocny wiatr. Chłopiec stał na pokładzie dziobowym, obejmując się rękoma. Szybko wracali do Łupigrodu. Gdyby Prawy potrafił to zrobić, uspokoiłby wiatr i zwolnił bieg statku, zrobiłby wszystko, by zyskać czas do namysłu.
Morze nie było ciemne. Czubki fal chwytały blask księżyca i niosły go ze sobą. Światło gwiazd załamywało się i falowało na grzbietach węży, które zawsze wystawały z wody dookoła. Ich oczy lśniły rozmaitymi kolorami, miedzią, srebrem i ciepłym złotem, niesamowitym różem i błękitem, niczym kwitnące nocą morskie kwiaty. Prawy miał wrażenie, że obserwują go, ilekroć wchodził na fordek. Może tak było. Jak na zawołanie, z wody wychylił się łeb. Chłopiec nie miał pewności w mroku, ale pomyślał, że to ta zielono-złocista wężyca z plaży Innego Ludu. Przez trzy oddechy trzymała się blisko statku, obserwując Prawego. Znam cię, dwunogu, zaszeptało mu w umyśle, lecz chłopiec nie umiał rozpoznać, czy przemówiła do niego, czy tylko przypomniał sobie jej głos z plaży.
– Co zrobię? – powtórzył szyderczo statek.
Mogła go zabić w każdej chwili. Prawy odepchnął ten bezużyteczny lęk.
– Wiesz, co mam na myśli. Szukają nas Althea i Arogant. Mogą się na nas czaić w pobliżu Łupigrodu albo mogą nas po prostu zaczepić w porcie. Co zrobisz, ty i twoje węże?
– Ach, z tym. Cóż. – Galion przechylił się do niego. Ciemne loki figury wiły się jak kłębowisko węży. Przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała się podzielić tajemnicą. Lecz jej szept był głośny, tak by usłyszał go Bystry, który wyszedł ze stukotem na pokład. – Zrobię z tym, co mi się będzie podobało. – Uśmiechnęła się do pirata nad głową Prawego. – Dobry wieczór, mój drogi.
– Dobry wieczór i dobrego wiatru, śliczna – odpowiedział Bystry.
Przechylił się przez reling i dotknął dużej dłoni, którą statek uniósł na jego powitanie, po czym uśmiechnął się do chłopca; w świetle księżyca zęby pirata bielały jak u węża.
– Dobry wieczór, Prawy. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz. Kiedy wychodziłeś z mojej kajuty, wyglądałeś nieco mizernie.
– Nie czuję się dobrze – odparł bezbarwnym tonem Prawy. Spojrzał na Bystrego i serce podeszło mu do gardła. – Jestem rozdarty i nie mogę spać ze strachu. – Spojrzał znów na statek. – Proszę cię, nie bądź wobec mnie taka nonszalancka. Mówimy o mojej rodzinie. Althea jest moją ciotką i twoją długoletnią towarzyszką. Pomyśl, statku! Ona umieściła w tobie kołek i przywitała cię, gdy się obudziłaś. Nie pamiętasz tego?
– Dobrze pamiętam, że wkrótce potem mnie opuściła. I pozwoliła Kajowi zmienić mnie w statek niewolniczy. – Błyskawica uniosła brew, patrząc na niego. – Gdyby takie były twoje ostatnie wspomnienia związane z nią, to jak byś reagował na jej imię?
Prawy zacisnął dłonie w pięści. Nie da odwrócić swojej uwagi od pytania.
– Ale co mamy robić? Ona wciąż należy do naszej rodziny.
– Naszej? Co za „naszej”? Znowu mylisz mnie z „Vivacią”? Drogi chłopcze, między nami nie ma żadnego „my” ani „nasze”. Kiedy mówię „my” albo „nasze”, nie mam na myśli ciebie.
Powiodła wzrokiem po Bystrym.
Prawy nie ustępował.
– Nie zamierzam wierzyć, że nie ma w tobie nic z „Vivacii”. Jak inaczej mogłabyś z taką goryczą podchodzić do wspomnień, które sobie przypominasz?
– Ojej – mruknął statek i westchnął. – Znów do tego wracamy?
– Obawiam się, że tak – odpowiedział jej pocieszająco Bystry. – No, Prawy, przestań tak ponuro patrzeć. Bądź ze mną uczciwy, chłopcze. Czego się po nas spodziewasz? Że oddamy Błyskawicę Althei, by nie ranić twoich uczuć? Gdzie w tym twoja lojalność wobec mnie?
Prawy podszedł powoli do Bystrego i oparł dłonie o reling.
– Jestem lojalny wobec ciebie, Bystry – powiedział w końcu. – Wiesz o tym. Chyba wiedziałeś, zanim jeszcze przyznałem się do tego sam przed sobą. Gdybym nie był wobec ciebie lojalny, nie odczuwałbym teraz takiego bólu.
Pirat wydawał się szczerze poruszony tym wyznaniem. Położył dłoń na ramieniu chłopca. Przez jakiś czas milczeli.
– Jesteś, mój drogi chłopcze, taki młody. Musisz głośno mówić, czego chcesz – szepnął Bystry.
Prawy odwrócił się do niego, zaskoczony. Bystry patrzył przed siebie w noc, jakby nic nie mówił. Prawy zaczerpnął tchu i zmusił się do uporządkowania myśli.
– Chciałbym poprosić was oboje, żeby Althei nie stała się krzywda. To siostra mojej matki, krew mojej krwi, i prawdziwa rodzina dla statku. Błyskawica może temu przeczyć, ale nie wierzę, by mogła patrzeć, jak Althea umiera, i nie ponieść żadnego uszczerbku. Wiem, że ja bym nie mógł – dodał ciszej.
– Krew twojej krwi i prawdziwa rodzina dla statku – powtórzył Bystry. Uścisnął Prawego za ramię. – Jeśli o mnie chodzi, obiecuję, że nie zrobię jej najmniejszej krzywdy. Statku?
Figura wzruszyła ramionami.
– Jak chce Bystry. Bo ja nic nie czuję. Nie chcę jej ani zabijać, ani pozostawiać przy życiu.
Prawy westchnął z ulgą. Nie wierzył, że Błyskawica nic nie czuje. Odczuwał zbyt wielkie napięcie: nie mógł sam wytwarzać całego.
– A jej załoga? – odważył się zapytać.
Bystry się roześmiał.
– Daj spokój, Prawy, przecież nie możemy zagwarantować, co się z nimi stanie. Jeśli ktoś postanowi walczyć do śmierci, to jak mam go powstrzymać? Ale jak widziałeś, ostatnio przelewaliśmy krew wyłącznie do tego zmuszeni. Przypomnij sobie te wszystkie statki, które puściliśmy w dalszą drogę. Statki niewolnicze to oczywiście inna sprawa. Jeśli chodzi o nie, to muszę dochować wiary wszystkim ludziom w moim królestwie. One muszą iść na dno. Nie możesz ocalić wszystkich, Prawy. Niektórzy ludzie postanowili ponieść śmierć z mojej ręki na długo przedtem, nim ich spotkałem. Kiedy spotkamy kapitana Trella i „Niezrównanego”, postąpimy zgodnie z nakazem sytuacji. Chyba nie możesz prosić nas o więcej.
– Chyba nie.
Tego wieczoru mógł zrobić tylko tyle. Zadał sobie pytanie, czy gdyby był ze statkiem sam na sam, to udałoby mu się zmusić go do przyznania się, że wciąż czuje więź z Altheą? Althea, wysłał gwałtownie myśl galionowi. Wiem, że ją pamiętasz. Obudziła cię z długiego snu; powitała, gdy wróciłaś do życia. Kochała cię. Możesz się odwrócić od takiej miłości?