– Wiesz, że chłopiec jest na pokładzie – oznajmił stanowczo „Vivacii”. – Sama nas uratowałaś. Widziałaś, jak został zabrany na pokład. Sądzisz, że okłamywałbym cię i twierdził, że żyje, gdyby tak nie było?
– Nie – odparła ciężko. – Wiem, że nie okłamałbyś mnie. Co więcej, wierzę, że gdyby umarł, wiedziałabym o tym. – Potrząsnęła energicznie głową, a jej ciężkie włosy rozwiały się na wietrze. – Tak długo byliśmy ze sobą tak ściśle związani. Nie potrafię ci przekazać, jak to jest wiedzieć, że on jest na pokładzie, i jednocześnie go nie wyczuwać. Zupełnie jakby odrąbano jakąś część mnie samej…
Głos jej zamarł. Zapomniała, do kogo mówi. Bystry mocniej się oparł na swojej prowizorycznej kuli i trzy razy głośno zastukał drewnianą nogą w pokład.
– Uważasz, że nie potrafię sobie wyobrazić, co czujesz? – zapytał.
– Wiem, że potrafisz – zgodziła się. – Ach, Bystry, nie umiem wyrazić, jak bardzo jestem bez niego samotna. Z zakamarków mojego umysłu wyłażą wszystkie złe sny, wszystkie złowrogie wyobrażenia, jakie mnie kiedykolwiek nękały. Bełkoczą i kpią ze mnie. Ich przebiegłe szyderstwa osłabiają moje poczucie tożsamości. – Uniosła swe wielkie dłonie z czarodrzewu i przycisnęła je do skroni. – Jakże często powtarzałam sobie, że już nie potrzebuję Prawego. Wiem, kim jestem. I wierzę, że jestem o wiele większa, niż będzie mógł kiedykolwiek to pojąć. – Westchnęła z irytacją. – Potrafi być taki denerwujący. Prawi komunały i rozprawia o religii, aż mogłabym przysiąc, że bez niego byłabym szczęśliwsza. Ale kiedy go przy mnie nie ma, a ja muszę stawić czoło temu, czym naprawdę jestem… – Pokręciła głową.
Po chwili mówiła dalej:
– Kiedy śluz węża dostał się z giga na moje dłonie… – Głos jej zamarł. Gdy odezwała się znowu, brzmiał inaczej. – Boję się. Tkwi we mnie straszliwa groza, Bystry. – Obróciła się nagle, by spojrzeć na niego nad swym nagim ramieniem. – Boję się prawdy, która się we mnie czai, Bystry. Boję się całości tego, kim jestem. Mam twarz, którą pokazuję światu, ale jest we mnie coś jeszcze. Kryją się we mnie inne twarze. Wyczuwam, że moja przeszłość ma swoją przeszłość. Jeśli nie będę się jej wystrzegać, boję się, że na mnie skoczy i całkowicie mnie zmieni. A jednak nie ma w tym żadnego sensu. Jak mogę być kimś innym, niż jestem teraz? Jak mogę się bać samej siebie? Nie rozumiem, jak mogę czuć coś podobnego? A ty? Bystry zacisnął skrzyżowane na piersi ręce i skłamał:
– Sądzę, że masz skłonności do wymysłów, moja morska pani. I nic ponadto. Może czujesz się nieco winna. Ja na pewno wyrzucam sobie, że zabrałem Prawego na Wyspę Innego Ludu, narażając go na takie niebezpieczeństwo. Dla ciebie to musi być jeszcze trudniejsze. Ostatnio oddaliliście się od siebie. Wiem, że to ja stanąłem między tobą i Prawym. Wybacz, ale tego nie żałuję. Teraz, kiedy grozi ci, że go utracisz, doceniłaś władzę, jaką wciąż ma nad tobą. Zastanawiasz się, co się z tobą stanie, jeśli umrze. Albo odejdzie.
Bystry pokręcił głową i przesłał jej krzywy uśmiech.
– Obawiam się, że wciąż mi nie ufasz. Powiedziałem ci, że będę z tobą zawsze, aż po kres moich dni. A mimo to wciąż się go czepiasz, jakby był jedynym godnym ciebie partnerem. – Bystry urwał, a potem spróbował pewnego posunięcia, by sprawdzić, jak zareaguje „Vivacia”. – Myślę, że powinniśmy wykotzystać ten czas na przygotowanie się do odejścia Prawego. Choć oboje bardzo go lubimy, wiemy, że jego serce należy nie do nas, a do jego klasztoru. I jeśli naprawdę go kochamy, będziemy musieli pozwolić mu tam pójść, gdy nadejdzie czas. Czy zgodzisz się ze mną?
„Vivacia” odwróciła się, by popatrzeć na horyzont.
– Chyba tak.
– Moja piękna lilio wodna, dlaczego nie pozwolisz mi go zastąpić u twego boku?
– Krew to pamięć – odrzekła smutno „Vivacia”. – Prawy i ja dzielimy i krew, i wspomnienia.
Chociaż bolała go każda część ciała, Bystry powoli osunął się na pokład. Położył płasko dłoń na plamie po krwi, która wciąż nosiła zarys jego biodra i nogi.
– Moja krew – powiedział cicho. – Tu leżałem, kiedy odcinano mi nogę. Moja krew wsiąkła w ciebie. Wiem, że dzieliłaś wtedy moje wspomnienia.
– Tak. Tak jak wtedy, gdy umarłeś. A jednak… – Urwała, a potem dodała: – Nawet nieprzytomny, kryłeś się przede mną. Dzieliłeś się tylko tym, co chciałeś ujawnić, Bystry. Resztę okryłeś tajemnicą i cieniem, wypierając się nawet jej istnienia. – Pokręciła głową. – Kocham cię, Bystry, ale cię nie znam. Nie tak, jak Prawy i ja znamy się nawzajem. Mam wspomnienia trzech pokoleń jego rodu. Wsiąkła we mnie też jego krew. Jesteśmy jak dwa drzewa, wyrastające z jednego korzenia. – Odetchnęła. – Ciebie nie znam – powtórzyła. – Gdybym naprawdę cię znała, zrozumiałabym, co się stało, kiedy wróciłeś z Wyspy Innego Ludu. Sam wiatr i morze słuchały twoich rozkazów. Nakłoniłeś do posłuszeństwa węża. Nie rozumiem, jak mogło się wydarzyć coś takiego, a widziałam to na własne oczy. Tego też nie uznałeś za stosowne mi wyjaśnić. Jak mogę zaufać człowiekowi, który nie ufa mnie? – zapytała bardzo cicho. Przez jakiś czas ciszę mącił jedynie wiatr.
– Rozumiem – odparł ciężkim tonem Bystry. Uklęknął, a potem z trudem dźwignął się w górę, podpierając się kulą. „Vivacia” zraniła go i postanowił jej to okazać. – Mogę ci jedynie powiedzieć, że nie nadszedł jeszcze czas, bym się przed tobą odsłonił. Miałem nadzieję, że kochasz mnie na tyle, by być cierpliwą. Zniszczyłaś tę nadzieję. Ufam jedynie, że poznałaś mnie na tyle dobrze, że mi wierzysz. Prawy nie umarł. Wykazuje oznaki zdrowienia. Kiedy wydobrzeje, bez wątpienia przyjdzie do ciebie. A kiedy przyjdzie, nie będę stawał między wami.
– Bystry! – zawołała za nim, ale on już odkuśtykał od niej powoli.
Kiedy dotarł do krótkiej drabinki, która wiodła z podwyższonego fordeku na pokład główny, musiał się niezdarnie schylić. Położył kulę na deskach i przysunął ciało do drabinki. Dla jednonogiego mężczyzny pokonanie jej stanowiło trudność, ale poradził sobie sam. Etta, która powinna być u jego boku i służyć mu pomocą, pielęgnowała Prawego. Podejrzewał, że ona też woli teraz towarzystwo chłopaka. Nikogo najwyraźniej nie obchodziło, jak bardzo wyczerpała go ta wyprawa na Wyspę Innego Ludu. Mimo ładnej pogody nękał go kaszel, którego nabawił się po długim i mozolnym pływaniu. Bolały go wszystkie mięśnie i stawy, lecz nikt nie zaoferował mu współczucia ani wsparcia, ponieważ Prawy obłaził ze skóry, poparzonej jadem węża morskiego.
Prawy. Etta i „Vivacia” zauważały tylko jego.
– Och, biedny pirat. Biedny, żałosny, nie kochany Bystry.
Cichy głosik sarkastycznie przeciągający słowa dobiegał z rzeźbionego amuletu, który Bystry nosił przywiązany do nadgarstka. Nie usłyszałby nikłego, nie przerywanego oddechem głosu, gdyby nie zsuwał się po drabince, wciąż zaciskając dłoń na szczeblu przy twarzy. Dotknął stopą pokładu. Przytrzymał się drabinki jedną ręką, a drugą poprawił kurtę i koronki wymykające się kaskadą spod mankietów. Płonął w nim gniew. Nawet amulet z czarodrzewu, który stworzył, by przynosił mu szczęście, zwrócił się przeciwko niemu. Kpiła z niego jego własna, wyrzeźbiona w miniaturze twarz. Pomyślał, że pogrozi temu małemu, paskudnemu draniowi.
Uniósł dłoń, by przygładzić zakręconego wąsa. Gdy rzeźbiona twarz znalazła się przy jego ustach, powiedział cicho: