– Przygotujcie „Pojętnego” do natychmiastowego wypłynięcia. Musimy jak najprędzej wyruszyć w dół rzeki. Słodka, satrapa i jego Towarzyszka… w małej łódce.
Przerwał, nagle zbyt wyczerpany, by nawet mówić.
– Satrapa! – zawołał tuż obok jakiś mężczyzna. – Chwała Sa! Jeśli jeszcze żyje i zdołamy go odzyskać, to nie wszystko jest stracone. Pośpieszcie do „Pojętnego”. Przygotujcie go do wypłynięcia.
– Przyślij mi uzdrowiciela! – Nad nagły gwar wybił się głos Yani Khuprus. – Chcę, żeby Bras został zaniesiony do moich pokojów.
– Nie. Nie. – Chwycił słabo matkę za rękę. – Muszę popłynąć na „Pojętnym”. Zanim odpocznę, muszę ujrzeć Słodką.
ROZDZIAŁ 5
– Mogę dostać baty, jeśli mi się należą. Ale teraz tak nie było. Nie zrobiłem nic złego. – Większość batów w życiu dostałam właśnie za to. Nie robiłam nic złego, ale i nic dobrego – zauważyła Althea. Podłożyła dwa palce pod brodę Świstaka i uniosła jego twarz do coraz niklejszego światła. – To nic takiego, chłopcze. Rozcięta warga i posiniaczony policzek. Za tydzień nie będzie śladu. Przecież nie złamał ci nosa. Świstak odsunął się od niej, urażony.
– Złamałby, gdybym się nie cofnął.
Althea klepnęła chłopca w ramię.
– Ale się cofnąłeś. Ponieważ jesteś szybki i twardy. A to są cechy dobrego marynarza.
– To myślisz, że dobrze zrobił? – zapytał gniewnie Świstak.
Dziewczyna zaczerpnęła tchu i odparła chłodno zimnym głosem i z zimnym sercem:
– Myślę, że Lawon jest pierwszym oficerem, ty chłopcem pokładowym, a ja drugim oficerem. Nie chodzi tu o dobro i zło, Świstaku. Następnym razem ruszaj się nieco żwawiej. I bądź na tyle bystry, by nie wchodzić pierwszemu w drogę, kiedy się rozzłości.
– On się zawsze złości – zauważył ponuro Świstak.
Althea puściła to mimo uszu. Każdy marynarz ma prawo narzekać na pierwszego oficera, ale nie mogła pozwolić, by Świstak myślał, że ona weźmie czyjąś stronę. Nie była świadkiem tego zajścia, ale słyszała pełną oburzenia relację Amber. Amber znajdowała się wysoko nad pokładem. Zanim zeszła na dół, Lawon już odszedł. Althea była zadowolona, że nie doszło do starcia między pierwszym oficerem i cieślą. Mimo to wrogość, jaką odczuwali wobec siebie Amber i Lawon, jedynie się spotęgowała. Pierwszy uderzył chłopca tak mocno, że ten przeleciał kawałek w powietrzu, i to tylko dlatego, że lina, którą zwijał, nie leżała tak płasko, jak zdaniem Lawona powinna. Na swój użytek Althea uważała, że jest on brutalem i głupcem. Świstak był sympatycznym chłopcem, którego do wysiłku nakłaniały pochwały, a nie brutalność.
Stali na rufie, patrząc na kilwater. W oddali niewielkie wyspy wyglądały niczym zielone pagórki. Morze było spokojne, ale wiał lekki wieczorny wiatr i „Niezrównany” wykorzystywał go najlepiej, jak potrafił. Wydawało się, że ostatnio statek nie tylko dobrowolnie, ale niemal ochoczo chce przyśpieszyć podróż na Wyspy Pirackie. Przestał rozprawiać o wężach i porzucił nawet swoje metafizyczne rozważania o tym, czy człowiek jest tym, za kogo uważają go inni ludzie, czy tym, za kogo uważa sam siebie. Patrząc na mewy nurkujące w niewielką ławicę ryb, Althea pokręciła głową. Cieszyła się, że statek przestał filozofować. Amber chyba lubiła te długie rozmowy, ale w Althei budziły one niepokój. Teraz Amber narzekała, że „Niezrównany” wydaje się zamknięty w sobie i opryskliwy, lecz na Althei sprawiał wrażenie zdrowszego i bardziej skupionego na swoim zadaniu. Niekończące zastanawianie się nad własną naturą nie mogło być dobre ani dla człowieka, ani dla żywostatku. Obejrzała się na Świstaka. Chłopiec pokładowy ostrożnie dotykał językiem rozciętej wargi. Miał nieobecny wzrok. Szturchnęła go lekko.
– Lepiej się prześpij, chłopcze. Wkrótce znów będziesz miał wachtę.
– Chyba tak – zgodził się niefrasobliwie. Po chwili skupił spojrzenie błękitnych oczu na Althei. – Wiem, że muszę od niego obrywać. Nauczyłem się tego, jak byłem niewolny. Czasem po prostu trzeba oberwać i nie podnosić głowy.
Althea uśmiechnęła się niewesoło.
– Czasami wydaje mi się, że marynarz nie tak bardzo różni się od niewolnika.
– Może i nie – zgodził się chłopiec zadzierzyście. – Dobranoc pani – dodał i odszedł w kierunku dziobu.
Althea jeszcze przez chwilę patrzyła na kilwater rozszerzający się za rufą. Odpłynęli już daleko od Miasta Wolnego Handlu. Z zazdrością pomyślała o matce i siostrze w przytulnym domu. A potem przypomniała sobie, jak nudne wydawało jej się życie na lądzie i jak niecierpliwiło ją niekończące się oczekiwanie. Zapewne siedziały teraz w gabinecie ojca, sączyły herbatę i zastanawiały się, jak wprowadzić Słodką do miejscowego towarzystwa, mając do dyspozycji tak bardzo ograniczone środki. Przez resztę lata będą musiały zaciskać pasa i oszczędzać. Przyznała w duchu, że zapewne bardzo się niepokoją o nią, o los rodzinnego statku i męża Keffrii. Będą musiały to znieść. Wątpiła, czy wróci, szczęśliwie lub nie, przed nastaniem wiosny.
Jeśli o nią chodzi, to wolałaby się raczej martwić o co innego – jak ma odnaleźć rodzinny żywostatek i bezpiecznie sprowadzić „Vivacię” do Miasta Wolnego Handlu? Kiedy Arogant ostatnio ją widział, „Vivacia” znajdowała się w rękach tego pirata Bystrego i kotwiczyła w pirackiej twierdzy. Niezbyt to pomocna informacja. Wyspy Pirackie nie były zaznaczone na mapach i roiły się od piratów, a w dodatku sztormy i powodzie często zmieniały linię brzegową wysp, ujścia rzek i trasę dróg wodnych. Tak słyszała. Podczas wypraw handlowych na południe z ojcem zawsze unikali Wysp Pirackich, właśnie z powodu tych niebezpieczeństw, którym teraz rzucała bezpośrednie wyzwanie. Co by o tym pomyślał jej ojciec? Uznała, że pochwaliłby próbę odzyskania rodzinnego statku, ale nie wybór statku ratowniczego. Zawsze mówił, że „Niezrównany” jest nie tylko szalony, ale że przynosi pecha. Kiedy była dziewczynką, zakazał jej się z nim zadawać.
Odwróciła się raptownie i ruszyła ku dziobowi, jakby mogła odejść od swego niepokoju. Powiedziała sobie, że to przyjemny wieczór, a statek od dwóch dni jest nadzwyczaj stabilny i dobrze żegluje. Lawon, pierwszy oficer, zaczął niedawno wdrażać rygorystyczne zasady dyscypliny i higieny, lecz nie było w tym nic niezwykłego. Arogant jako kapitan kazał mu przełamać rezerwę, jaka się wytworzyła między wynajętymi przez nich marynarzami i zbiegłymi niewolnikami, którzy zostali przemyceni na pokład. Każdy oficer wiedział, że aby zjednoczyć załogę, należy przez kilka dni dawać jej dobrą szkołę.
Całej załodze przydałoby się nieco więcej dyscypliny i o wiele więcej higieny. Oprócz zwiększenia jej umiejętności żeglarskich, musiała się też nauczyć walczyć. I, dodała w myślach posępnie Althea, nie tylko bronić statku, ale i opanować sztukę atakowania innych. Nagle wydało jej się, że to za wiele. Jak mogli żywić nadzieję na odnalezienie „Vivacii”, nie mówiąc już o jej odzyskaniu, z tak niezgraną załogą i nieprzewidywalnym statkiem?
– Dobry wieczór, Altheo – przywitał ją „Niezrównany”.
Nawet o tym nie myśląc, przyszła na pokład dziobowy w pobliże galionu. „Niezrównany” zwrócił ku niej swoją okaleczoną twarz, jakby mógł ją zobaczyć.
– Dobry wieczór – odpowiedziała.
Starała się mówić przyjemnym tonem, lecz statek znał ją zbyt dobrze.
– No tak. Który z naszych problemów dręczy cię najbardziej tego wieczoru?
Althea się poddała.
– Wszystkie usiłują mnie dopaść niczym stado rozszczekanych psiaków. Szczerze mówiąc, nie wiem, którym się martwić najpierw. Galion prychnął lekceważąco.