Ronika siedziała skulona i nic nie mówiła. Zrobią dla Graga Teniry to, czego nie chcieli zrobić dla niej. Zajmą się sprawą śmierci Davada. Powiedziała sobie, że to się liczy.
Bieg jej myśli przerwał widok nagle pobladłej Towarzyszki. Czyżby miała zemdleć? Właściwie Ronice zrobiło się jej żal. Ta kobieta była tu obca i na dodatek została wplątana w miejscowe zamieszki, bez nadziei na uniknięcie ich konsekwencji. Co więcej, wydawała się uwięziona w swojej roli Towarzyszki. Ronika wyczuwała, że Serilla niegdyś była kimś znaczniejszym, lecz teraz przepadło to bez śladu. Mimo wszystko trudno było żałować kogoś tak opętanego żądzą zdobycia i utrzymania władzy dla siebie za wszelką cenę.
Obserwując, jak kobieta siedzi biernie przez resztę zebrania, Ronika prawie nie zauważyła, że się ono skończyło. Kupiec Wiliniarz poprowadził końcową modlitwę do Sa, prosząc bóstwo o siłę i dziękując mu za dar przeżycia. Głosy powtarzające za przewodniczącym słowa modlitwy były zdecydowanie silniejsze od tych, które odpowiadały mu podczas modlitwy otwierającej zebranie. To był dobry znak. Wszystko, co się tutaj tego wieczoru wydarzyło, było dobre dla Miasta Wolnego Handlu.
Towarzyszka Serilla wyszła nie z Kupcem Drurem, lecz prowadzona przez Roeda Caerna. Wysoki, przystojny syn Kupca patrzył na wszystkich spode łba. Kilka osób obok Roniki odwróciło się, by na nich popatrzeć. Wyglądali niemal jak małżonkowie na granicy sprzeczki. Niepokój malujący się na twarzy Serilli nie cieszył Roniki. Czy Caern do czegoś ją zmusza?
Ronika nie miała czelności pośpieszyć za nimi i poprosić o podwiezienie do domu, chociaż bardzo chciałaby usłyszeć ich rozmowę w powozie. Otuliła się więc szczelnie szalem Dorill i z przerażeniem pomyślała o długim spacerze do rezydencji Davada. Zapadła chłodna, jesienna noc. Droga będzie nierówna i ciemna, a niebezpieczeństwa większe od tych, które groziły jej w Mieście Wolnego Handlu, jakie niegdyś znała. Cóż, nie było na to rady. Im szybciej wyruszy w drogę, tym prędzej znajdzie się w domu.
Na dworze przeszył ją nieprzyjemny podmuch wiatru. Inne rodziny wsiadały do powozów lub na wozy, albo grupkami rozchodziły się do domów, zaopatrzone w latarnie i uzbrojone w laski. Nie pomyślała, by wziąć ze sobą jedno czy drugie. Besztając się za bezmyślność, zeszła po schodach. Kiedy znalazła się na dole, z cieni wystąpiła jakaś postać i położyła jej dłoń na ramieniu. Ronika wzdrygnęła się, zaskoczona.
– Wybacz mi – powiedział Grag Tenira. – Nie zamierzałem cię przestraszyć. Chciałem tylko dopilnować, żebyś bezpiecznie dotarła do domu.
Ronika zaśmiała się niepewnie.
– Dziękuję ci za troskę, Gragu. Nie mam już bezpiecznego domu. Ani sposobu dotarcia do niego oprócz własnych nóg. Ponieważ mój dom został zdewastowany, mieszkam w rezydencji Davada. Dopóki tam jestem, usiłuję prześledzić jego transakcje z Nowymi Kupcami. Jestem przekonana, że gdyby Towarzyszka mnie wysłuchała, zrozumiałaby, że Davad nie był zdrajcą. Podobnie jak ja nie jestem zdrajczynią.
Słowa wylewały się z niej jakby wbrew woli; Ronika poniewczasie ugryzła się w język. Grag stał, słuchając z powagą i kiwając głową.
– Jeśli Towarzyszka nie zechce się zainteresować tym, co znajdziesz – odezwał się, kiedy Ronika zamilkła – wysłucham cię ja i kilka innych osób. Chociaż wątpiłem w lojalność Davada Nowela, nigdy nie kwestionowałem wierności rodziny Vestritów wobec Miasta Wolnego Handlu, mimo że zamoczyliście palce w handlu niewolnikami.
Ronika musiała pochylić głowę i przygryźć język, bo to była prawda. Ona sama mogła się do tego nie przyłożyć, ale jej rodzinny statek przewoził niewolników. I został z tego powodu utracony. Zaczerpnęła tchu.
– Z przyjemnością pokażę moje odkrycia tobie i wszystkim innym, którzy będą nim zainteresowani. Słyszałam, że Chciwus z Nowych Kupców czyni propozycje rozejmu. Mając na uwadze jego długą współpracę z Davadem, zastanawiam się, czy nie próbuje on przekonać Pierwszych Kupców do swoich metod.
– Chętnie obejrzałbym te zapiski. Lecz dzisiejszego wieczoru jeszcze chętniej odprowadzę cię bezpiecznie do domu. Nie mam powozu, ale mój koń może unieść dwie osoby, jeśli nie masz nic przeciwko jechaniu za mną.
– Byłabym wdzięczna. Ale dlaczego?
– Dlaczego?
Grag sprawiał wrażenie zaskoczonego jej pytaniem.
– Dlaczego? – Ronika zebrała całą odwagę starej kobiety, niedbającej już o wymogi grzeczności. – Dlaczego wysilasz się dla mnie? Moja córka Althea odrzuciła twoje zaloty. W tej chwili moja reputacja w Mieście Wolnego Handlu jest podejrzana. Dlaczego ryzykujesz swoją, przestając ze mną? Dlaczego nalegasz na zbadanie okoliczności śmierci Davada? Co tobą kieruje, Gragu Teniro?
Pochylił głowę. Kiedy znów ją uniósł, światło z pobliskiej pochodni zamigotało w jego oczach i uwydatniło profil. Uśmiechnął się ze smutkiem, a Ronika zadała sobie pytanie, jak Althea mogła nie oddać serca temu młodzieńcowi.
– Zadałaś szczere pytanie, więc w zamian dam ci prawdę. Sam ponoszę niejaką odpowiedzialność za śmierć Davada i waszą katastrofę tamtej nocy. Nie za to, co zrobiłem, ale za to, czego nie zrobiłem. A jeśli chodzi o Altheę… – Uśmiechnął się. – Może nie poddaję się tak łatwo? I może droga do jej serca prowadzi przez grzeczność okazywaną jej matce? – Roześmiał się. – Sa wie, że próbowałem wszystkiego innego. Może twoje dobre słowo coś wskóra. Chodź. Mój koń jest tam.
ROZDZIAŁ 7
Zwinięty w nicości, spoczywał odseparowany od świata niczym w łonie matki. Prawy miał świadomość jedynie swego fizycznego ciała. Pracował nad tym tak, jak niegdyś pracował nad witrażami. Różnica tkwiła w tym, że teraz było to raczej przywracanie niż tworzenie. Znajdował w swojej pracy spokojną przyjemność; odbijały się w niej nikłym echem wspomnienia układania klocków, kiedy był bardzo mały. Stojące przed nim cele były proste i oczywiste, a praca monotonna; on jedynie kierował swoim ciałem tak, by robiło szybciej to, do czego i tak w końcu samo by doprowadziło. Ochoczy umysł Prawego przyśpieszał wytężoną pracę ciała. Reszta jego życia przygasła do całkowitego znieruchomienia. Zajmował się wyłącznie naprawą zwierzęcia, które zamieszkiwał. Zupełnie jakby podczas straszliwej burzy znajdował się w przytulnym pokoiku.
Dosyć, warknęła smoczycza.
Prawy zwinął się jeszcze ciaśniej pod uderzeniem jej irytacji.
– Jeszcze nie skończyłem – zaprotestował.
Nie. Reszta pójdzie sama, jeśli od czasu do czasu będziesz odżywiał ciało i je zachęcał do wysiłku. Czekałam na ciebie zbyt długo. Jesteś już dość silny, żebyśmy wszyscy mogli stawić czoło temu, kim jesteśmy. I stawimy temu czoło.
Zupełnie jakby ktoś go chwycił i cisnął w powietrze. Zamachał kończynami na wszystkie strony jak przerażony kot, szukając czegoś, czegokolwiek, do czego mógłby przywrzeć. Odnalazł „Vivacię”.
Prawy!
Jej okrzyk nie był wyrazem radości, lecz nagłym drgnieniem ich więzi, gdy go ponownie rozpoznała. Znów byli połączeni, i to połączenie ich dopełniło. Wyczuwała go; znała jego emocje, łowiła zapachy jego nosem, smakowała jego ustami i czuła dotyk przez jego skórę. Dzieliła jego ból i cierpiała razem z nim. Znała jego myśli i…