Ale to… to było tysiąc razy gorsze.
Żadna bitwa, żadna rana, żaden sztorm nigdy nie pozbawiły go woli życia. Nigdy. Aż do tej pory, Etta nie widziała go niepewnego czy w rozterce. Nawet teraz siedział przy stole wyprostowany, pił winiak drobnymi łykami i nie drżały mu ręce. Niemniej coś z niego uszło. Widziała, jak to coś go opuszcza, jak wycieka wraz z życiem statku. Był teraz tak drewniany, jak drewniana stała się „Vivacia”. Etta bała się go dotknąć, żeby się nie okazało, że jego ciało jest tak twarde i nieugięte jak pokład.
Odchrząknął.
Prawy podniósł na niego wzrok niemal ze strachem.
– No tak. – Krótkie słowa cięły jak klinga. – Sądzisz, że nie żyje. W jaki sposób? Co ją zabiło?
Teraz odchrząknął Prawy, cicho i niepewnie.
– Ja. To znaczy moja wiedza. Albo zepchnęła „Vivacię” tak daleko w głąb niej samej, że nie może znaleźć drogi powrotnej do nas. – Przełknął ślinę, być może walcząc ze łzami. – Albo nagle zdała sobie sprawę, że zawsze była martwa. Może przy życiu utrzymywała ją tylko moja wiara, że tak nie jest.
Bystry odstawił szklaneczkę na stół.
– Mów z sensem – warknął.
– Przepraszam, sir. Staram się. – Chłopiec przetarł oczy. – To długa i zagmatwana historia. Pamięć poplątała mi się ze snami. Chyba wiele z tego zawsze podejrzewałem. Kiedy nawiązałem kontakt z wężem, wszystkie moje podejrzenia nagle zbiegły się z wiedzą „Vivacii”. I moją. – Prawy uniósł wzrok, by popatrzeć Bystremu w twarz, i na widok wściekłości w jego oczach aż zbladł. Zaczął mówić szybciej. – Kiedy znalazłem uwięzionego węża na Wyspie Innego Ludu, pomyślałem, że to tylko schwytane zwierzę. Nic więcej. Było nieszczęśliwe, więc postanowiłem je uwolnić, tak jak postąpiłbym w wypadku każdego innego stworzenia. Żadne dzieło Sa nie powinno być tak okrutnie więzione. Wydawało mi się, że istota jest inteligentniejsza od niedźwiedzia czy kota. Wiedziała, co robię. Kiedy usunąłem dość prętów, by mogła uciec, uciekła. Ale kiedy przeciskała się obok mnie, jej skóra musnęła moją. Oparzyła mnie. Lecz w tej chwili poznałem, kim jest. Zupełnie jakby między nami powstał most, jak więź łącząca mnie ze statkiem. Znałem jej myśli, a ona znała moje.
Zaczerpnął tchu i pochylił się nad stołem. W oczach chłopca płonęło rozpaczliwe pragnienie przekonania pirata, by mu uwierzył.
– Węże to potomstwo smoków, Bystry. W jakiś sposób zostały uwięzione w swojej morskiej postaci i nie mogą wrócić na tereny, gdzie się przemieniają w smoki. Nie umiałem tego wszystkiego zrozumieć. Widziałem obrazy, miałem jej myśli, ale trudno to przełożyć na ludzkie pojmowanie. Kiedy wróciłem na pokład „Vivacii”, wiedziałem, że żywostatek miał być smokiem. Nie wiem, w jaki dokładnie sposób. Istnieje pewne stadium między postacią węża i smoka, okres, kiedy smok jest osłonięty jakby twardą osłoną. Myślę, że tym jest czarodrzewo: skorupą smoka przed przemianą w smoka. W jakiś sposób kupcy z Deszczowych Ostępów zamienili ją zamiast tego w statek. Zabili smoczycę i pocięli jej skorupę na deski do budowy żywostatku.
Bystry sięgnął po butelkę z winiakiem; chwycił ją za szyjkę tak mocno, jakby chciał ją udusić.
– Mówisz bez sensu! To nie może być prawdą!
Uniósł flaszkę i przez jedną przerażającą chwilę Etta myślała, że rozbije ją chłopcu na głowie. Tę samą obawę ujrzała w oczach Prawego. Lecz młodzieniec nawet się nie wzdrygnął. Siedział w milczeniu, oczekując ciosu, niemal jakby cieszył się na śmierć. Bystry napełnił swój kieliszek. Odrobina płynu przelała się przez krawędź na biały obrus. Pirat nie zwrócił na to uwagi. Uniósł kieliszek i opróżnił go jednym łykiem.
Jego gniew jest zbyt wielki, pomyślała nagle Etta. Kryje się tu coś więcej, coś głębszego i boleśniejszego od straty „Vivacii”.
Prawy zaczerpnął tchu.
– Mogę ci powiedzieć tylko to, co uważam za prawdziwe. Gdyby to nie była prawda, „Vivacia” nie uwierzyłaby w to tak głęboko, że umarła. Jakaś jej część zawsze o tym wiedziała. Cały czas spała w niej smoczyca. Obudziło ją nasze zetknięcie z wężem. Smoczyca z wściekłością odkryła, czym się stała. Kiedy byłem nieprzytomny, zażądała, bym pomógł jej dzielić życie statku. – Prawy się zawahał. – Smoczyca obudziła mnie dzisiaj. Obudziła mnie i zmusiła do nawiązania pełnego kontaktu z „Vivacią”. Powstrzymywałem się dotąd od tego, bo nie chciałem, by dowiedziała się tego, co ja, że tak naprawdę nigdy nie była żywa. Była martwą skorupą zapomnianej smoczycy, którą moja rodzina w jakiś sposób nakłoniła do własnych celów.
Bystry ze świstem wciągnął powietrze przez nos. Odchylił się na oparcie krzesła i rozkazującym gestem dłoni przerwał chłopcu.
– I to jest sekret żywostatków? – zadrwił. – To niemożliwe. Każdy, kto kiedykolwiek znał jakiś żywostatek, odrzuci takie szalone słowa. Smoczyca w jej wnętrzu! Statek zrobiony ze smoczej skóry. Jesteś otumaniony, chłopcze. Choroba zniszczyła ci mózg.
Lecz Etta mu uwierzyła. Obecność statku drażniła ją od chwili, gdy tylko weszła na jego pokład. Teraz miało to sens. Ta teoria harmonizowała z jej odczuciami niczym nastrojone struny instrumentu muzycznego. To była prawda. W „Vivacii” zawsze kryła się smoczyca.
Co więcej, wiedział to i Bystry. Etta widziała już wcześniej, jak kłamał; słyszała, jak okłamuje ją. Nigdy jeszcze nie widziała, żeby okłamywał samego siebie. Nie szło mu to dobrze. Było widoczne w drobnym drżeniu dłoni, kiedy nalewał sobie kolejną porcję winiaku.
– Do tego, co muszę zrobić, muszę mieć żywostatek – oznajmił nagle, odstawiając kieliszek na stół. – Muszę go przywrócić do życia.
– Chyba nie będziesz w stanie tego zrobić – powiedział cicho Prawy.
Bystry prychnął pogardliwie.
– Jak szybko tracisz wiarę we mnie. Czy zaledwie kilka dni temu nie wierzyłeś, że jestem Wybrańcem Sa? Ledwie przed kilkoma tygodniami nie przemawiałeś w moim imieniu do wszystkich, mówiąc, że moim przeznaczeniem jest zostanie ich królem, jeśli tylko okażą się mnie warci? Ha! Cóż za niewielka, krucha wiara, skoro pryska przy pierwszej próbie. Posłuchaj mnie, Prawy Vestricie. Chodziłem po Wyspie Innego Ludu i jego wróżby potwierdziły moje przeznaczenie. Jednym słowem uspokoiłem sztorm. Zmusiłem węża morskiego do posłuchu. Ledwie wczoraj odwołałem cię sprzed bram śmierci, ty niewdzięczniku! A teraz siedzisz tu sobie i ze mnie drwisz. Mówisz, że nie potrafię przywrócić do życia własnego statku! Jak śmiesz? Chcesz podważyć mój autorytet jako króla? Czy ten, którego traktowałem jak syna, chce teraz ugodzić we mnie skorpionowym kolcem?
Etta nie ruszała się ze swego miejsca; stała poza kręgiem światła rzucanego przez lampę wiszącą nad stołem i obserwowała obu mężczyzn. Po twarzy Prawego przebiegła fala uczuć. Ettę zaskoczyło, że potrafi je odczytać tak wyraźnie. Kiedy tak bardzo się odsłoniła, żeby tak dobrze poznać kogoś innego? Co gorsza, nagle odczuła jego ból. Podobnie jak ona, Prawy miotał się między miłością dla człowieka, za którym tak długo podążali, i strachem przed potężną istotą, jaką się stawał. Wstrzymała oddech w nadziei, że Prawy znajdzie odpowiednie słowa. Nie rozgniewaj go, poprosiła w duchu. Jeśli go rozgniewasz, nie będzie cię słuchał.
Prawy odetchnął głęboko. W jego oczach pojawiły się łzy.
– Szczerze mówiąc, traktowałeś mnie lepiej niż mój własny ojciec. Kiedy wszedłeś na pokład „Vivacii”, spodziewałem się śmierci. Zamiast tego codziennie żądałeś ode mnie, bym odnalazł własne życie. Jesteś dla mnie kimś więcej niż kapitanem, Bystry. Bez zastrzeżeń wierzę, że jesteś narzędziem Sa, mającym przeprowadzić jego wolę. Oczywiście wszyscy jesteśmy takimi narzędziami, ale sądzę, że dla ciebie zachował przeznaczenie większe od naszego. Niemniej, kiedy mówisz o przywołaniu „Vivacii” z powrotem do życia… nie wątpię w ciebie, kapitanie. Wątpię raczej, czy „Vivacia” kiedykolwiek naprawdę żyła, w takim sensie, w jakim żyjemy ty i ja. Ona była wytworem, istotą stworzoną ze wspomnień moich przodków. Smoczyca była kiedyś prawdziwa. Lecz jeśli „Vivacia” nigdy nie była prawdziwa, a smoczyca zginęła w trakcie budowy statku, to kto pozostaje, by go z powrotem przywołać do życia?