Выбрать главу

Zniknęło, wszystko zniknęło. Plaża, Najstarsi i smoczy stróże, wszystko zniknęło. Ale, przypomniała sobie Tintaglia, Frengong nie był jedyną plażą kokonów. Istniały inne, położone w górę biegu Rzeki Wężowej.

Skręcając w górę rzeki, smoczyca czuła, jak w jej sercu nadzieja walczy ze złymi przeczuciami. Może już nie rozpoznaje ukształtowania terenu, ale w pobliżu plaż, na których wykluwały się smoki, Najstarsi budowali własne miasta. Przecież musiało coś pozostać z tych rozległych skupisk kamiennych budowli i ulic wykładanych płytami z kamienia. Jeśli nie uda się jej nic innego, mogła chociaż zbadać miejsca, w których niegdyś wylęgali się jej pobratymcy. Śmiała żywić nadzieję, że może w niektórych z tych pradawnych miast przeżyli jacyś sprzymierzeńcy smoczego rodu. Gdyby nie odnalazła żadnego z krewniaków, mogłaby znaleźć kogoś, kto opowiedziałby jej, co się z nimi stało.

* * *

Słońce płonęło bezlitośnie na błękitnym niebie. Odległa żółta kula obiecywała ciepło, lecz nadrzeczne ciągłe mgły sprawiały, że ociekali wodą i marzli. Słodka miała podrażnioną skórę; strzępy jej poszarpanego ubrania wyraźnie świadczyły, że opary są tak samo żrące, jak rzeczna woda. Ciało dziewczyny było pokryte swędzącymi ukąszeniami owadów, lecz drapanie wywoływało krwawienie wrażliwej skóry. Okrutny odblask światła na wodzie oślepiał. Kiedy Słodka dotknęła twarzy, stwierdziła, że powieki ma spuchnięte, a blizna na czole pokryła się ziarniną. W maleńkiej łódce nie mogła znaleźć wygodnej pozycji, bo nagie drewniane ławki były za małe, żeby się na nich położyć. Mogła się jedynie skulić, półsiedząc, i zasłonić oczy ramieniem.

Najgorszą torturą okazało się pragnienie. Mieć spieczone gardło i być otoczonym wodą nienadającą się do picia stało się źródłem męki najstraszniejszej ze wszystkiego. Kiedy Słodka po raz pierwszy zobaczyła, jak Kekki podnosi do ust dłoń pełną wody z rzeki, rzuciła się do niej z krzykiem, by nie piła. Wtedy ją powstrzymała. Z milczenia Towarzyszki i obrzmienia jej zaczerwienionych warg Słodka jednak wywnioskowała, że Kekki uległa pokusie, i to nie raz.

Słodka leżała w rozkołysanej łódce, niesionej prądem rzeki, i zastanawiała się, dlaczego cokolwiek ją obchodzi. Nie potrafiła znaleźć żadnego wyjaśnienia, a mimo to złościło ją, że ta kobieta pije wodę, która w końcu doprowadzi do jej śmierci. Obserwowała Towarzyszkę spod osłony ramienia. Jej piękna suknia z zielonego jedwabiu doprowadziłaby niegdyś Słodką do paroksyzmów zazdrości. Teraz była bardziej poszarpana od ubrania dziewczyny. Zwykle starannie ułożone włosy Towarzyszki zmieniły się w plątaninę loków, spadających jej na twarz i plecy. Oczy miała zamknięte, a usta poruszały się powoli w rytm oddechu. Słodka zadała sobie pytanie, czy kobieta już umiera. Jaka ilość wody sprowadza śmierć? A potem zaczęła się zastanawiać, czy i ona umrze. Może była głupia i lepiej było się napić, nie cierpieć już pragnienia i umrzeć szybciej.

– Może spadnie deszcz – zaskrzeczał z nadzieją w głosie satrapa.

Słodka poruszyła ustami i w końcu postanowiła odpowiedzieć.

– Deszcz spada z chmur – zauważyła. – Tu ich nie ma.

Młodzieniec milczał, ale czuła irytację emanującą z niego niczym gorąco z kominka. Nie miała sił, żeby się odwrócić i na niego spojrzeć. Dziwiła się, dlaczego w ogóle się do niego odezwała. Wróciła myślami do poprzedniego dnia. Pamiętała, że coś jakby musnęło jej zmysły, coś lepkiego, lecz niematerialnego jak pajęczyna dotykająca twarzy w ciemności. Rozejrzała się wtedy, ale nic nie zauważyła. A potem podniosła wzrok i ujrzała smoka. Była tego pewna. Widziała błękitnego smoka, a kiedy złożył skrzydła, słońce zalśniło srebrem na jego łuskach. Zawołała, błagając stwora o pomoc. Jej krzyki wyrwały satrapę i jego Towarzyszkę z drzemki. Kiedy jednak pokazała ręką i kazała im popatrzeć, powiedzieli, że nic tam nie ma. Może kos, maleńki z takiej odległości, ale nic więcej. Satrapa wyśmiał Słodką, mówiąc, że w opowieści o smokach wierzą tylko dzieci i głupi wieśniacy.

Rozzłościło ją to tak bardzo, że przestała się do niego odzywać; milczała nawet wtedy, gdy zapadła noc i satrapa zaczął bez końca narzekać na ciemność, chłód i wilgoć. Za każdą niewygodę potrafił obwinić Słodką, Kupców z Miasta Wolnego Handlu albo z Deszczowych Ostępów. Zmęczyło ją jego narzekanie. Było bardziej denerwujące niż piskliwe brzęczenie drobnych komarów, które odkryły ich wraz z zapadnięciem ciemności i zaczęły się pożywiać ich krwią.

Kiedy w końcu nastał świt, Słodka spróbowała przekonać samą siebie, że przyniósł nadzieję. Deska, której używała jako wiosła, przetrwała pół poranka. Jej wysiłki wypchnięcia łódki z głównego nurtu były wyczerpujące i bezowocne. Deska zgniła jej w rękach, zżarta przez wodę. Teraz siedzieli w łódce, bezradni jak dzieci, a rzeka unosiła ich coraz dalej od Trehaug. Satrapa wszczynał sprzeczki niczym niezadowolone, znudzone dziecko.

– Dlaczego nikt jeszcze nie przybył nam z pomocą? – zapytał nagle.

– A dlaczego mieliby nas tu szukać? – odpowiedziała pytaniem Słodka, oglądając się przez ramię.

– Ale wołałaś do nich, kiedy mijaliśmy Trehaug. Wszyscy krzyczeliśmy.

– Wołanie i zostanie usłyszanym to dwie różne rzeczy.

– Co się z nami stanie? – zapytała Kekki.

Odezwała się tak cichym i bełkotliwym głosem, że Słodka ledwie ją zrozumiała. Towarzyszka otworzyła oczy i patrzyła na nią. Słodka zastanawiała się, czy jej oczy są tak samo czerwone, jak oczy Kekki.

– Nie wiem. – Słodka poruszyła ustami, usiłując zwilżyć język na tyle, by mogła mówić. – Jeśli będziemy mieli szczęście, prąd może nas znieść na bok i możemy utknąć na mieliźnie albo w cofce. Jeśli będziemy mieli bardzo duże szczęście, możemy spotkać żywostatek, płynący w górę rzeki. Wątpię w to jednak. Słyszałam, że wszystkie wypłynęły na pomoc Miastu Wolnego Handlu, żeby przepędzić statki z Krainy Miedzi. W końcu rzeka zaniesie nas do morza. Może spotkamy tam jakieś inne jednostki i zostaniemy uratowani. Jeśli nasza łódka wcześniej się nie rozpadnie.

Jeśli tego dożyjemy, dodała w myślach Słodka.

– Zapewne umrzemy – zauważył napuszonym tonem satrapa. – Tragedia mojej śmierci w tak młodym wieku będzie ogromna. Nastąpi po niej wiele, wiele innych zgonów. Kiedy bowiem mnie zabraknie, nie będzie nikogo, kto by utrzymywał pokój między moimi wielmożami. Nikt nie zasiądzie po mnie na Perłowym Tronie, umieram bowiem w kwiecie młodości, bez dziedziców. Wszyscy będą opłakiwać moje odejście. Kraina Miedzi nie będzie się już bała zagrozić Jamaillii. Piraci zaczną bez przeszkód napadać i palić. Całe moje rozległe i piękne imperium popadnie w ruinę. A wszystko to z powodu głupiej dziewczyny, zbyt pogrążonej w swym prowincjonalizmie, by rozpoznać szansę poprawy swej pozycji.

Słodka wyprostowała się tak energicznie, że łódka zakołysała się gwałtownie. Nie zwracając uwagi na pełne przestrachu jęki Kekki, odwróciła się do satrapy Cosga. Siedział na rufie, oplótłszy ramionami kolana podciągnięte pod brodę. Wyglądał jak rozdrażniony dziesięciolatek. Jego blada skóra, tak długo chroniona przed żywiołami, ucierpiała podwójnie od wody i wiatru. Na balu w Mieście Wolnego Handlu jego delikatne rysy i blada skóra wydawały się Słodkiej romantyczne i egzotyczne. Teraz wyglądał po prostu jak chorowite dziecko. Zwalczyła nagłą, wielką chęć wypchnięcia go za burtę.