– Gdyby nie ja, już byłbyś martwy – oznajmiła stanowczo. – Zostałeś uwięziony w pomieszczeniu zalewanym błotem i wodą. A może o tym zapomniałeś?
– A jak się tam dostałem? Poprzez machinacje twoich pobratymców. Zaatakowali mnie i porwali, i o ile mi wiadomo, już wysłali listy z żądaniem okupu. – Przerwał nagle, zakaszlał i znów się zmusił do mówienia. – Nigdy nie powinienem był przybywać do tego waszego podłego miasteczka. Co tam odkryłem? Nie miasto cudów i bogactw, jak kazała mi wierzyć Serilla, lecz brudne portowe miasteczko pełne chciwych handlarzy i ich niewychowanych, pretensjonalnych córek. Spójrz na siebie! Chwila piękna, tylko tyle zaznasz w życiu. Każda kobieta jest piękna przez jakiś miesiąc w życiu. Cóż, z tą wysuszoną skórą i strupem na czole ty masz już ten krótki rozkwit za sobą. Powinnaś była wykorzystać szansę i mnie zabawić. Wtedy mógłbym zabrać cię z litości na dwór, gdzie przynajmniej mogłabyś posmakować dystyngowanego życia. Ale nie. Odmówiłaś mi, musiałem więc zostać na waszych wieśniaczych tańcach i stać się celem dla zbirów i bandytów. Beze mnie cała Jamaillia się załamie i popadnie w ruinę. A wszystko to przez twoje nadmierne mniemanie o sobie. – Znów zakaszlał i na próżno spróbował zwilżyć językiem spękane usta. – Umrzemy na tej rzece.
Pociągnął nosem. W kąciku oka pojawiła mu się łza i pociekła wzdłuż nosa.
Słodka poczuła ukłucie nienawiści czystszej niż jakiekolwiek uczucie, którego zaznała w życiu.
– Mam nadzieję, że umrzesz pierwszy, żebym mogła patrzeć – wychrypiała.
– Zdrajczyni! – Cosgo wycelował w nią drżącym palcem. – W ten sposób mógłby się do mnie odezwać tylko zdrajca! Jestem satrapą całej Jamaillii. Skazuję cię na obdarcie ze skóry żywcem i spalenie. Przysięgam, że jeśli przeżyjemy, będę oglądał wykonanie wyroku. – Spojrzał na Kekki. – Towarzyszko. Zaświadczysz o moich słowach. Jeśli umrę, a ty przeżyjesz, twoim obowiązkiem będzie oznajmienie mojej woli innym. Dopilnuj, by ta suka została ukarana!
Słodka wbiła w niego wzrok, lecz milczała. Starała się zwilżyć gardło, ale nie miała czym. Złościło ją, że zostawiła jego słowa bez odpowiedzi, ale nie miała wyboru. Odwróciła się do niego plecami.
Tintaglia zaspokoiła głód nieostrożnym młodym dzikiem. Zauważyła go, jak rył w ziemi na skraju dąbrowy. Jego widok i zapach rozbudził w niej potężny głód. Zdumiony warchlak stał i patrzył ciekawie na pochylającą się nad nim smoczycę. W ostatniej chwili pogroził jej kłami, jakby mogło ją to odstraszyć. Pożarła go kilkoma kęsami, na dowód jego istnienia zostawiając splamione posoką liście i niejadalne resztki. Następnie znów się wzbiła w powietrze.
Jej żarłoczność niemal ją przerażała. Przez resztę popołudnia leciała nisko, polując, i zabiła jeszcze dwie ofiary – jelenia i dzika. Ledwie wystarczyły, by zaspokoić jej głód. Burczenie w brzuchu przeszkadzało jej w wykonywaniu zadania. W pewnej chwili podniosła wzrok, by rozejrzeć się po okolicy, i nagle uświadomiła sobie, że nie zwracała uwagi, dokąd leci. Straciła rzekę z oczu.
Z wielkim wysiłkiem przestała myśleć o swoim brzuchu. Szybko przeleciała nad szeroką, bagnistą doliną i wróciła do płynącej z trudem rzeki. W tym miejscu drzewa schodzące nad samą wodę hamowały jej przepływ, a bagniste brzegi rozciągały się szeroko pod baldachimem lasu. Nie było tu nic obiecującego. Jeszcze raz skierowała się w górę rzeki, ale teraz się nie oszczędzała i leciała z najwyższą szybkością, rozglądając się za charakterystycznymi elementami krajobrazu czy śladami pobytu Najstarszych. Rzeka powoli znów się rozlała, las cofnął. Wkrótce odzyskała trawiaste brzegi, a Tintaglia znalazła się między wzgórzami. Teren stał się solidniejszy i zaczął bardziej przypominać las niż moczary. A potem, tak nagle, aż przestało jej bić serce, Tintaglia rozpoznała okolicę. Na horyzoncie, w zakolu rzeki, dostrzegła wieżę map Kelsingry. Lśniła w zachodzącym słońcu i smoczyca nabrała otuchy. Wieża nadal stała, a otaczały ją inne znajome budowle. W następnej chwili Tintaglia straciła ducha. Nie wyczuwała zapachów dymu z komina ani pracujących odlewni czy kuźni.
Poleciała ku miastu. Im bardziej się do niego zbliżała, tym bardziej oczywista stawała się jego śmierć. Na drodze nie tylko całkowicie zanikł ożywiony niegdyś ruch; w jednym miejscu została całkowicie zasypana przez osuwisko. Kamień pamięci wciąż pamiętał w swej czerni, że rozkazano mu być drogą. Tintaglia wyczuwała, jak wciąż szemrzą uwięzione w nim wspomnienia kupców, żołnierzy i wędrownych handlarzy, którzy niegdyś tędy podróżowali. Trawa i mech nie zarosły drogi. Nadal lśniła, czarna, prosta i równa, biegnąc wprost do miasta. Wciąż pamiętała siebie samą jako dobrze utrzymaną i ważną, ale nie dzieliła tej pamięci z nikim innym.
Tintaglia krążyła nad opuszczonym miastem i patrzyła na dawno powstałe zniszczenia. Najstarsi wybudowali je, by przetrwało wieki, wybudowali je w niefrasobliwym przekonaniu, że zawsze będą przechadzać się jego ulicami i mieszkać w jego pięknych domach. Teraz jego pustka szydziła z wszelkich podobnych ludzkich złudzeń. Kiedyś w przeszłości katastrofalne w skutkach osiadanie ziemi rozdarło miasto na pół. Dzieliła je olbrzymia szczelina, a rzeka zagarnęła dla siebie tę dolną część. Tintaglia widziała pod wodą ruiny zatopionych budynków. Zamrugała, zmuszając się do ujrzenia miasta takim, jakie było, a nie jak wspominał je kamień pamięci. Tak właśnie budowali Najstarsi; cięli kamień pamięci i sprowadzali go tutaj, by na nadrzecznych równinach wznieść swoje piękne miasto. Związali kamień, zmuszając go do przyjęcia ich wizji, czym ma się stać. Miasto stało wierne i milczące.
Tintaglia przybyła do niego tak, jak zawsze przybywały do niego smoki, i niemal się przy tym zabiła. Jej odziedziczone po przodkach wspomnienia mówiły jej, że chcąc się popisać, smoki zawsze lądowały w samej rzece. Lot ślizgowy z błękitnego nieba do chłodnej wody zawsze kończył się wielkim pluskiem i spektakularną fontanną. Lądowanie smoka zawsze powodowało szaleńcze kołysanie się wszystkich statków zacumowanych w przystani. Woda amortyzowała lądowanie, potem smok wychodził z chłodnej głębiny na kamienisty brzeg do wtóru radosnych okrzyków zgromadzonych ludzi.
Rzeka była o wiele płytsza, niż wskazywały na to pradawne wspomnienia. Zamiast całkowicie zanurzyć się pod jej powierzchnię i dać się unieść sile wyporu, Tintaglia runęła do wody, sięgającej jej barków. Miała szczęście, że nie połamała nóg. Uratowały ją jej potężne mięśnie. Pękły jej dwa pazury na lewej przedniej nodze, a wychodząc z wody, boleśnie poobijała sobie rozpostarte skrzydła; nie witały jej okrzyki i pieśni powitalne, tylko szum wiatru wśród opuszczonych budowli.
Czuła się tak, jakby się poruszała we śnie. Kamień pamięci prawie w ogóle się nie poddawał atakom życia organicznego. Jak długo pamiętał, czym miał być, odpychał wijące się korzenie roślin. Zwierzęta, które mogłyby zająć miasto na swoje gniazda i leża, były odstraszane wspomnieniami mieszkających tu niegdyś mężczyzn i kobiet. Nawet po tylu latach Tintaglia widziała jedynie drobne oznaki tego, że świat przyrody w końcu kiedyś odzyska to miejsce. Mech zaczął znajdować dopiero pierwsze punkty oparcia w szczelinach między płytami chodników i w załamaniach stopni. Wrony i kruki, które nigdy nie uznawały w ludziach panów, założyły kilka nieporządnych gniazd, wystających spod parapetów czy upchniętych w dzwonnicach. Krawędzie ozdobnych mis fontann, wciąż gromadzących deszczówkę, plamiły glony. Kopuły się zapadły. Zewnętrzne ściany niektórych budynków zawaliły się podczas jakiegoś dawnego trzęsienia ziemi, otwierając na jesienny dzień ukryte za nimi pomieszczenia i zaścielając ulicę gruzem. W końcu przyroda zawsze tryumfowała. Miasto Najstarszych zostanie ostatecznie wchłonięte przez dzicz i wtedy nikt już nie będzie pamiętał czasów, kiedy ludzie i smoki mieszkali razem.