Выбрать главу

Słodka zmusiła zesztywniałe mięśnie szyi do ruchu i obejrzała się na satrapę. Najwyższy władca całej Jamaillii wpatrywał się w nią złowrogo, skulony na ławce. Twarz miał zniekształconą przez spuchnięte oczy i czoło.

Odwróciła się od niego. Spróbowała przygotować się na nadejście nocy, wsuwając ręce w rękawy szaty, podciągając jak najwyżej kołnierz i chowając stopy pod spódnicę. Zamknęła oczy i zdrzemnęła się.

– Co to?

Słodka nie zwróciła na niego uwagi. Nie zamierzała dać się sprowokować do kolejnej sprzeczki. Nie miała na to siły.

– Co to? – powtórzył z niepokojem satrapa.

Słodka otworzyła oczy i lekko uniosła głowę. Usiadła, gwałtownie kołysząc łódką. Coś się do nich zbliżało. Spojrzała uważniej, usiłując uchwycić znajomy kształt. Do Rzeki Deszczowej mógł wpłynąć tylko żywostatek. Wszystkie inne jednostki padłyby ofiarą jej żrących wód. Lecz ten statek miał niższe burty i chyba jeden prostokątny żagiel. Oświetlał go tylko nikły blask własnych latarni, ale Słodkiej wydało się, że widzi tam jakiś ruch. Wysoki, zniekształcony dziób prącego w górę rzeki statku unosił się i opadał. Słodka z trudem wstała, mocno wsparła się stopami w burty łódki i z niedowierzaniem wpatrywała się w zbliżający się statek. Po chwili znów przykucnęła. Było ciemno, a łódka była mała. Możliwe, że przepłynie obok statku niezauważona.

– Co to jest? – zapytał zbolałym głosem satrapa.

– Cicho. To wojenna galera z Krainy Miedzi.

Słodka patrzyła na coraz wyraźniej rysujący się statek. Serce tłukło się jej o żebra. Po co statek z Krainy Miedzi wpłynął do Rzeki Deszczowej? Chyba tylko w jakiejś misji szpiegowskiej albo rabunkowej. Był to jednak jedyny statek, jaki widzieli. Mógł im przynieść ratunek albo brutalną śmierć. Kiedy się wahała, co robić, satrapa krzyknął:

– Ratunku! Na pomoc! Tutaj! Tutaj!

Uniósł się nieco, jedną ręką kurczowo wczepiony w burtę na rufie, a drugą zaczął gwałtownie machać.

– Mogą nie mieć przyjaznych zamiarów! – skarciła go Słodka.

– Oczywiście, że mają! To moi sprzymierzeńcy, najemnicy mający pozbyć się piratów z jamailliańskich wód. Popatrz! Mają na flagsztoku jamailliańską flagę. To jedni z moich najemników, ścigający piratów. Hej! Tutaj! Ratunku!

– Ścigający piratów na Rzece Deszczowej? – odparła sarkastycznie Słodka. – To rabusie!

Ani Cosgo, ani Kekki nie zwracali na nią uwagi. Towarzyszka też się ożywiła. Usiadła na dziobie, słabo machała ręką i jęczała o pomoc. Mimo hałasu, który robili, Słodka usłyszała pełen zaskoczenia okrzyk oka na galerze. W ciągu paru chwil na dziobie statku pojawił się rój latarni, rzucając na łódkę zniekształcony cień dziobu z wyrzeźbioną głową potwora. Jeden z ludzi, widoczny tylko jako czarna sylwetka, nagle pokazał na nich ręką. Dołączyli do niego dwaj inni. Okrzyki dochodzące z pokładu galery zdradzały podekscytowanie załogi. Statek zmienił kurs wprost na łódkę.

Wydawało się, że trwa to bardzo długo. Ktoś rzucił linę i Słodka ją chwyciła; napięła mięśnie, przyciągając łódkę do galery. Latarnie trzymane nad jej burtami oślepiły dziewczynę. Stała z głupią miną i trzymała linę, podczas gdy najpierw satrapa, a potem Kekki zostali przyjęci na pokład. Kiedy nadeszła kolej Słodkiej i ona też się znalazła na pokładzie statku, przekonała się, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Osunęła się na deski. Słyszała natarczywe pytania w języku Krainy Miedzi, ale tylko kręciła głową. Nauczyła się od ojca paru słów, ale miała zbyt sucho w ustach, by mówić. Satrapa i Kekki dostali wodę i Kekki słabo za nią dziękowała. Kiedy bukłak podano Słodkiej, zapomniała o wszystkim innym. Odebrano go jej, zanim zaspokoiła pragnienie. Ktoś rzucił jej koc. Owinęła się nim i siedziała, drżąc z zimna, zastanawiając się, co się teraz z nimi stanie.

Satrapie udało się wstać. Językiem Krainy Miedzi posługiwał się płynnie, choć ze względu na stan gardła mówił chrapliwie. Słodka słuchała tępo, jak ten głupiec oznajmił, kim jest, i podziękował za wybawienie. Marynarze słuchali go z szerokimi uśmiechami. Dziewczyna nie musiała znać języka; ich gesty i ton zdradzały sceptycyzm. Kiedy satrapa się rozzłościł, rozbawił ich jeszcze bardziej.

Wtedy na pomoc ruszyła Kekki. Mówiła wolniej od satrapy, ale Słodka znów więcej się dowiedziała z tonu jej wypowiedzi niż z kilku wychwyconych słów. To, że miała brudne i podarte ubranie, szorstką skórę i popękane wargi, nie miało znaczenia. Towarzyszka gromiła marynarzy i szydziła z nich w wyrafinowanym stylu, posługując się raczej szlachetnymi zaimkami niż zwykłymi formami. Co więcej, Słodka wiedziała, że żadna kobieta z Krainy Miedzi nie ważyłaby się tak odezwać, gdyby nie żywiła głębokiego przekonania, że pozycja ochraniającego ją mężczyzny osłoni ją przed gniewem marynarzy. Kekki pokazała ręką na banderę Jamaillii, zwisającą bezwładnie z flagsztoka, a potem na satrapę.

Słodka widziała, jak pogarda mężczyzn zmienia się w niepewność. Człowiek, który pomógł jej wstać, uważał, by dotykać tylko jej dłoni i ramion, bo inaczej mógłby śmiertelnie obrazić jej ojca lub męża. Słodka ciaśniej owinęła się kocem i ruszyła sztywnym, chwiejnym krokiem za satrapą i Kekki.

Statek nie wywarł na niej szczególnego wrażenia. Przez całą jego długość między ławkami wioślarzy biegł podniesiony pokład. Na dziobie i rufie znajdowały się konstrukcje zaprojektowane raczej do walki niż jako wygodne schronienia. Uratowani zostali odprowadzeni do tego na rufie i zostawieni przez marynarzy w kajucie.

Oczy Słodkiej przyzwyczaiły się dopiero po chwili. Po nocnych ciemnościach wydawało się jej, że ciepło oświetlona kajuta płonie rzęsistym blaskiem. Na posłaniu leżały puszyste futra, a gruby dywan przynosił ulgę jej zmarzniętym, bosym stopom. W kącie stał koszyk z płonącymi węglami, wydzielając w równych ilościach dym i ciepło. Rozgrzewająca się skóra Słodkiej zaczęła mrowić. Mężczyzna siedzący za stołem z mapami skończył rysować atramentem linię i zrobił krótką notatkę. Powoli uniósł wzrok, by się przyjrzeć przybyłym. Satrapa zuchwale – albo głupio – postąpił parę kroków i opadł na drugie krzesło stojące przy stole. Kiedy się odezwał, w jego tonie nie brzmiał ani rozkaz, ani prośba. Słodka usłyszała słowo oznaczające „wino”. Kekki osunęła się na podłogę u stóp satrapy. Słodka stała przy drzwiach.

Obserwowała wydarzenia tak, jakby oglądała przedstawienie. Nie dodawała jej otuchy świadomość, że jej los spoczywa w rękach satrapy. Nie miała zaufania do jego honoru ani inteligencji, lecz padła ofiarą okoliczności. Nie znała języka Krainy Miedzi na tyle, by mówić we własnym imieniu, a poza tym dobrze wiedziała, że wedle tamtejszych obyczajów ma podrzędny status. Gdyby spróbowała odciąć się od satrapy, odcinałaby się zarazem od ochrony, jaką mógłby jej zapewnić. Stała w milczeniu, trzęsąc się z głodu i zmęczenia, i patrzyła, jak rozwija się jej przeznaczenie.

Chłopiec okrętowy przyniósł kapitanowi wino oraz tacę ze słodkimi herbatnikami. Słodka musiała patrzeć, jak kapitan nalewa wino sobie i satrapie. Wypili razem. Rozmawiali; głównie mówił satrapa, często racząc się winem. Ktoś przyniósł mu miskę z jakąś parującą potrawą. W trakcie jedzenia satrapa od czasu do czasu podawał Kekki herbatnik czy kawałek chleba, jakby była psem leżącym pod stołem. Kobieta brała kąski i pogryzała je powoli, nie okazując, że chciałaby dostać więcej. Była wyczerpana, lecz Słodka zauważyła, że Towarzyszka usiłuje śledzić rozmowę. Po raz pierwszy poczuła, że budzi się w niej podziw dla Kekki. Może była twardsza, niż się wydawało? Kilka dni spędzonych w pełnym słońcu sprawiło, że jej oczy zmieniły się w szparki w spuchniętej twarzy, lecz wciąż tliła się w nich iskierka sprytu.