Выбрать главу

Przeszła przez pokój i z trzaskiem postawiła tacę na podłodze obok Kekki. Kobieta sięgnęła po kawałek twardego suchara, ale zaraz go odłożyła z powrotem, ułożyła głowę na przedramionach i zamknęła oczy.

– Jestem taka zmęczona – wyszeptała chrapliwie.

Po raz pierwszy Słodka zauważyła lśnienie świeżej krwi w kąciku ust Towarzyszki. Uklękła przy niej.

– Ile wody rzecznej wypiłaś? – zapytała.

Kekki tylko głęboko westchnęła i znieruchomiała. Słodka nieśmiało dotknęła jej ręki. Kekki się nie poruszyła.

– Zostaw ją. Chodź tu i polej mnie wodą.

Słodka spojrzała tęsknie na jedzenie. Nie odwracając się, wzięła miseczkę z bulionem i łapczywie wypiła połowę. Wilgoć i ciepło w jednym. To było cudowne. Odłamała kawałek suchara i włożyła go do ust. Był twardy, suchy i szorstki, ale to było jedzenie. Zaczęła żuć.

– Usłuchaj mnie. Albo zawołam marynarza, który cię chce.

Słodka nie ruszyła się z miejsca. Przełknęła kęs suchara. Wzięła dzban z wodą i wypiła połowę. Zamierzała postępować honorowo. Zamierzała połowę zostawić dla Kekki. Zerknęła na satrapę. Kulił się nagi w niskiej balii. Zmierzwione włosy i ogorzała od wiatru twarz sprawiały wrażenie, jakby jego głowa nie pasowała do reszty bladego ciała.

– Czy wiesz – zapytała – jak bardzo przypominasz oskubanego kurczaka na patelni?

Spierzchnięta twarz satrapy nagle pokryła się czerwonymi plamami wściekłości.

– Jak śmiesz kpić ze mnie? – odezwał się ze złością. – Jestem satrapą całej Jamaillii i…

– A ja jestem córką Kupca z Miasta Wolnego Handlu i pewnego dnia zostanę Kupcową z Miasta Wolnego Handlu. – Pokręciła głową. – Chyba moja ciotka Althea jednak miała rację. Nie musimy być posłuszni Jamaillii. Ja na pewno nie czuję się zobowiązana do niczego wobec chudego młodzieńca, który nawet nie potrafi się umyć.

– Ty? Myślisz, że jesteś Kupcową z Miasta Wolnego Handlu, dziewczynko. Ale tak naprawdę wiesz, kim jesteś? Trupem. Trupem dla wszystkich, którzy kiedykolwiek cię znali. Czy będą cię choćby szukać na tej rzece? Nie. Będą cię opłakiwać przez jakiś tydzień, a potem o tobie zapomną. Zupełnie jakbyś nigdy nie istniała. Nigdy się nie dowiedzą, co się z tobą stało. Rozmawiałem z kapitanem. Zawraca w dół rzeki. Wyprawili się w górę jej biegu, ale skoro mnie uratowali, ich plany oczywiście się zmieniły. Dołączymy do jego towarzyszy przy ujściu i popłyniemy prosto do Jamaillii. Nigdy już nie zobaczysz Miasta Wolnego Handlu. No. To jest teraz twoje życie i lepszego nie będziesz miała. Wybieraj więc, Słodka Vestrit, niegdyś z Miasta Wolnego Handlu. Żyj jako służąca. Albo umrzyj jako wykorzystana zdzira, wyrzucona za burtę wojennej galery.

Suchar nagle utknął Słodkiej w gardle. W zimnym uśmiechu satrapy ujrzała potwierdzenie jego słów. Jej przeszłość została jej odebrana. To jest teraz jej życie. Wstała powoli i przeszła przez pokój. Spojrzała na mężczyznę, który chciał nią rządzić, skulonego dziwacznie u jej stóp. Pogardliwym gestem wskazał wiadra. Spojrzała na nie, zastanawiając się, co zrobi. Nagle wszystko wydało się jej tak bardzo odległe. Była taka zmęczona i beznadziejna. Nie chciała być służącą ani zostać wykorzystana i odrzucona przez brudnych jamailliańskich marynarzy. Chciała żyć. Zrobi wszystko, by przeżyć.

Podniosła parujące wiadro. Podeszła do balii i wylała na satrapę wodę powolnym strumieniem, aż młodzieniec westchnął, zadowolony. Nagły podmuch pary wywołał na twarzy Słodkiej uśmiech. Ci idioci podgrzali mu na kąpiel wodę z rzeki. Powinna się była domyślić. Statek tej wielkości nie mógł mieć dużych zapasów słodkiej wody. Na pewno oszczędzają to, co mają. Mieszkańcy Krainy Miedzi najwyraźniej wiedzieli, że nie mogą pić wody z rzeki, ale nie zdawali sobie sprawy, że nie powinni się w niej kąpać, bo prawdopodobnie w ogóle się nie kąpali. Zapewne nie wiedzieli, jak może ona zaszkodzić satrapie. Nazajutrz będzie pokryty pęcherzami.

– Mam na ciebie wylać też drugie wiadro? – zapytała ze słodkim uśmiechem.

ROZDZIAŁ 9

BITWA

Althea rozejrzała się po pokładzie; wszystko szło gładko. Wiatr był równy, a za sterem stał Haf. Czyste niebo miało barwę głębokiego błękitu. Na śródokręciu sześciu marynarzy metodycznie ćwiczyło z kijami wyuczoną na pamięć serię ataków i zasłon. Chociaż nie wkładali w to wiele ducha, Arogant wyglądał na zadowolonego z osiągniętej przez nich dokładności. Kręcił się między nimi Lawon, głośno ich karcąc i poprawiając. Althea pokręciła głową. Nie twierdziła, że zna się na walce, ale te niezmienne ćwiczenia zbijały ją z tropu. Żadna bitwa nie mogła być tak uporządkowana, jak ta wymiana ciosów ćwiczona przez marynarzy, ani tak spokojna i nieśpieszna, jak wcześniejsze ćwiczenia łucznicze. Na co może się to przydać? Mimo to trzymała język za zębami i kiedy nadchodziła jej kolej, ćwiczyła z pozostałymi i starała się włożyć w to serce. Zaczynała dobrze strzelać z przydzielonego jej lekkiego łuku. Mimo to trudno jej było uwierzyć, że cokolwiek z tego przyda się w prawdziwej walce.

Nie podzieliła się swoimi wątpliwościami z Arogantem. Ostatnio zaczęła go darzyć cieplejszymi uczuciami. Nie chciała kusić samej siebie prywatnymi naradami z kapitanem. Jeśli on potrafi zapanować nad sobą, to ona też. To była tylko kwestia szacunku. Słuchała rytmicznego stukotu drewnianych mieczy; Świstak podawał tempo, śpiewając szantę. Powiedziała sobie, że w ten sposób załoga przynajmniej ma pożyteczne zajęcie. „Niezrównany” miał większą załogę, niż była potrzebna do prowadzenia statku, ponieważ Arogant wynajął dość ludzi do walki oraz uzupełnienia strat. Niewolnicy, którzy ukryli się pod pokładem, powiększyli załogę jeszcze bardziej. Kiedy ludzie nie mieli zajęcia, ciasnota powodowała sprzeczki.

Oceniwszy, że nic nie wymaga jej natychmiastowej uwagi, Althea podbiegła do masztu. Zaczęła się wspinać, starając się zrobić to jak najszybciej; czasami z powodu ciasnoty panującej na statku bolały ją mięśnie. Szybka wyprawa do bocianiego gniazda pozwalała zlikwidować skurcze nóg.

Amber ją usłyszała. Zawsze sprawiała wrażenie, że w jakiś nadnaturalny sposób jest świadoma otaczających ją ludzi. Wciągając się przez krawędź pomostu, Althea dostrzegła pełen rezygnacji powitalny uśmiech cieśli; usiadła obok niej i zwiesiła nogi.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Dobrze. Przestań się martwić. Już po wszystkim. Mówiłam ci, ta dolegliwość przychodzi i odchodzi. To nic poważnego.

– Mhm.

Althea nie była przekonana, czy jej wierzy. Wciąż się zastanawiała, co zaszło owego wieczoru, kiedy znalazła Amber nieprzytomną na pokładzie. Cieśla twierdziła, że po prostu zemdlała i że sińce na jej twarzy są wynikiem uderzenia o pokład. Althea nie widziała powodu, dla którego Amber miałaby kłamać. Przecież gdyby powalił ją Lawon, to albo ona, albo „Niezrównany” by coś powiedzieli.

Przyjrzała się twarzy Amber. Ostatnio cieśla prosiła o przydzielanie jej służby na oku i Althea niechętnie jej ulegała. Gdyby zemdlała i spadła na pokład, nie skończyłoby się tylko na posiniaczonej twarzy. Mimo to samotne wachty wysoko nad pokładem najwyraźniej służyły Amber, bo chociaż twarz jej się łuszczyła od wiatru, widoczna pod spodem skóra była opalona i tryskała zdrowiem, co sprawiało, że jej oczy wydawały się ciemniejsze, a włosy bardziej złociste. Althea nigdy nie widziała jej tak pełnej życia.

– Nie ma nic do oglądania – mruknęła ze skrępowaniem Amber i Althea uświadomiła sobie, że się w nią wpatruje.

Udała, że źle zrozumiała, i przyjrzała się horyzontowi, jakby szukała tam żagli.

– Wśród tych wszystkich wysepek nic nie wiadomo. Między innymi dlatego piraci kochają te wody. Statek może się przyczaić i czekać, aż ofiara pojawi się w zasięgu wzroku. Przy tych wszystkich zatoczkach i przesmykach pirat może czaić się wszędzie.