Po jej pierwszym okrzyku na pokładzie pojawił się Arogant.
– Podnieś więcej żagli! – krzyknęła do niego w dół. – Usiłują nas zagnać, ale możemy ich prześcignąć. Bądź czujny! Przed nami są płycizny. – Odwróciła się do Amber. – Zejdź do „Niezrównanego”. Powiedz mu, że musi nam pomóc utrzymać go w najlepszym kanale. Jeśli piraci zaczną się do nas zbliżać, daj mu broń. Mógłby bardzo skutecznie odpędzić małą łódkę. Ja będę tu wszystko obserwować. Na pokładzie będzie dowodził kapitan.
Amber nie czekała na dalsze polecenia. Zniknęła, ześlizgując się po linach tak zręcznie, jakby robiła to całe życie. Kiedy „Niezrównany” zrównał się z czubkiem cypla, pomknęły ku niemu łódki, by go przechwycić. W każdej z nich przy wiosłach siedziało sześciu ludzi, a pozostali ściskali w dłoniach broń albo haki do abordażu i czekali na sposobność ich użycia. Na pokładzie „Niezrównanego” zawrzało. Część załogi stawiała pośpiesznie żagle, inni wydawali broń albo ustawiali się wzdłuż relingów jako obserwatorzy. Gorączkowa bieganina w niczym nie przypominała skoordynowanych przygotowań, jakie miała nadzieję ujrzeć Althea.
Poczuła nagły przypływ podniecenia. Zakręciło jej się od tego w głowie, ale przynajmniej przestała się tak bać. Po całym tym czekaniu nareszcie, nareszcie nadeszła jej szansa. Będzie walczyć i będzie zabijać. Wszyscy zobaczą, do czego jest zdolna; po tym będą musieli darzyć ją szacunkiem. „Och,»Niezrównany«„, szepnęła, uświadomiwszy sobie raptownie źródło swoich uczuć. „Och, statku, nie musisz nikomu niczego udowadniać. Nie daj się temu owładnąć”.
Jeśli wyczuwał jej myśli, nie okazywał tego. Althea niemal się cieszyła, że może ukryć swój strach pod jego brawurą. Kiedy ona wykrzykiwała do Aroganta wskazówki, gdzie się znajdują podpływające łodzie, żeby mógł tak sterować, by je ominąć, „Niezrównany” głośno domagał się ich krwi. Amber jeszcze go nie uzbroiła. Ryczał, ciskając groźby, i wymachiwał na oślep rękami w poszukiwaniu jakichś ofiar. Althea widziała ze swego rozkołysanego stanowiska, jak na widok rozwścieczonego galionu dwie łódki zwolniły. Pozostałe cztery nie zmieniały szybkości. Teraz widziała je wyraźnie. Piraci owiązali sobie głowy czerwonymi chustkami z czarnym symbolem na czole. Większość z nich miała wytatuowane twarze. Wywrzaskiwali własne groźby pod adresem statku i potrząsali szablami.
To, co się działo na pokładzie „Niezrównanego”, nie było już dla Althei tak jasne. Widok zasłaniał jej takielunek, ale słyszała rozkazy i przekleństwa Aroganta. Althea nadal podawała mu pozycje łódek. Dodało jej otuchy to, że dwie z nich już zostawały w tyle za pozostałymi. Może uda się przemknąć między nimi. Arogant wydawał odpowiednie rozkazy, ale szaleńcze miotanie się galionu niweczyło wysiłki sternika. Althea raz wyraźnie usłyszała podniesiony głos Amber.
– Ja decyduję! – oznajmiła komuś z naciskiem.
Arogant stracił ducha. Wyglądało na to, że szkolenie załogi nie przyniosło żadnych owoców. Rozejrzał się za Lawonem. Miał dowodzić łucznikami. Powinien także zaprowadzić porządek na pokładzie, ale pierwszego oficera nigdzie nie było widać. Nie było czasu na szukanie go, Arogant musiał mieć sprawną załogę w tej chwili. Marynarze biegali niczym niegrzeczne dzieci, pochłonięte jakąś szaloną zabawą. Przy pierwszej próbie większość z nich na powrót stała się portowymi szumowinami, które Arogant zamustrował w Mieście Wolnego Handlu. Z rozgoryczeniem przypomniał sobie swój uporządkowany plan: jedna grupa ludzi ma bronić statku, druga jest gotowa do ataku, a trzecia zajmuje się żeglowaniem. W tej chwili wzdłuż relingu powinien już stać szereg łuczników. Nie stał. Arogant ocenił, że może połowa załogi pamięta, co miała robić. Jedni marynarze gapili się bezczynnie albo wychylali za reling, krzyczeli i robili zakłady, jakby oglądali gonitwę koni. Inni obrzucali piratów obelgami i wygrażali im bronią. Arogant zobaczył dwóch mężczyzn kłócących się o szablę. Najgorszy był statek, który zamiast słuchać steru, kołysał się na wodzie. Piraci zbliżali się z każdą chwilą.
Arogant odpuścił sobie dystans, jaki kapitan powinien utrzymywać wobec załogi. Wydawało się, że jedynym człowiekiem skupionym na swoim zadaniu jest Haf. Arogant ruszył między ludzi. Dobrze uplasowany kopniak rozbił jedną grupkę gapiów.
– Na stanowiska! – warknął. – „Niezrównany”! – ryknął. – Wyprostuj się!
Od marynarzy wydzierających sobie broń dzieliło go pięć kroków. Chwycił ich za kołnierze, zderzył głowami i uzbroił w mniej cenne klingi. Szablę, o którą się kłócili, wziął sobie. Rozejrzał się.
– Yek! Zajmiesz się wydawaniem broni. Jedna sztuka na człowieka, a jeśli ktoś będzie wybrzydzał, zostanie bez broni. Reszta, ustawić się w szeregu!
Trzech marynarzy, którzy trzymali się na uboczu, wysłał na maszt, każąc im obserwować sytuację i meldować o wszystkim, co zobaczą. Wykonali rozkaz ochoczo, z zadowoleniem oddając swoją broń bardziej palącym się do walki.
Arogant robił sobie wyrzuty, że nie przewidział tego chaosu. Kierując się wskazówkami trzech obserwatorów i Althei, wydawał rozkazy sternikowi i załodze pracującej przy żaglach. Ocenił, że choć z trudem, to będą w stanie wymknąć się łódkom. Jeśli zaś chodziło o ścigający ich statek piratów, to jego żagle wypełniał ten sam wiatr. „Niezrównany” miał przewagę i powinien ją utrzymać. Był przecież żywostatkiem! Powinien umknąć każdemu statkowi, który już wyprzedził. Mimo to jego reakcje były spóźnione, jakby „Niezrównany” opierał się wysiłkom załogi, by żeglować szybciej. Arogant poczuł falę strachu. Jeśli „Niezrównany” nie nabierze szybkości, to łódki go dogonią.
Arogant opanował sytuację na pokładzie w ciągu kilku minut. Kiedy rozgardiasz przerodził się w zorganizowane działanie, kapitan rozejrzał się za Lawonem. Gdzie jest człowiek, za którego pracował?
Wypatrzył go, jak szedł w kierunku pokładu dziobowego. Nawet bardziej irytująca od poprzedniego zamętu była zwarta grupka mężczyzn skupionych wokół Lawona. Byli to głównie dawni niewolnicy, przemyceni z Miasta Wolnego Handlu, a zachowywali się jak osobista straż pierwszego oficera. Mieli i łuki, i szable. Ustawili się na fordeku. Lawon szedł równym krokiem. Arogant poczuł irracjonalną iskrę gniewu. Sposób, w jaki ci ludzie poruszali się wokół Lawona, mówił kapitanowi wszystko. To była elitarna załoga Lawona. Podlegali jemu, a nie Arogantowi.
Kiedy ruszył przez pokład, zaczepił o coś połą kubraka. Odwrócił się ze złością, by się uwolnić, i stwierdził, że wczepił się w niego zarumieniony Świstak. Chłopiec trzymał w prawej ręce długi nóż, a błękitnie oczy miał wielkie jak spodki. Struchlał pod surowym spojrzeniem Aroganta, ale kubraka nie puścił.
– Pilnuję pana plecy, kapitanie – oznajmił i pogardliwym ruchem głowy pokazał na Lawona i otaczających go mężczyzn. – Zaczekaj – dodał cicho. – Pooglądaj sobie ich przez chwilę.
– Puść – rozkazał mu z irytacją Arogant.
Chłopiec posłuchał, ale kiedy kapitan ruszył w stronę pokładu dziobowego, towarzyszył mu jak cień.
– Chodźcie tu! Zabiję was wszystkich! Zbliżcie się! – wołał „Niezrównany” do piratów w łódkach.
Głos miał głębszy i bardziej chrapliwy, niż Arogant kiedykolwiek go słyszał. Ledwie poznawał swój statek. Przez moment sam czuł żądzę krwi, którą pałał „Niezrównany” – chłopięcą determinację, żeby się sprawdzić, przyprawioną męskim dążeniem do zmiażdżenia wszystkich, którzy mu się przeciwstawiają. Zmroziło mu to krew w żyłach, a kiedy usłyszał szalony śmiech Lawona, po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Czy pierwszy oficer bezwiednie napędzał się dzikimi emocjami „Niezrównanego”?