Potem umyła się Yani, raz jeszcze podziękowała dziewczynce i poprowadziła Keffrię ku stołom, przy których pracowali uzdrowiciele. Niektórzy tylko wcierali maści w pokryte pęcherzami ręce lub masowali obolałe plecy, ale było tam też miejsce, gdzie zajmowano się złamaniami i krwawiącymi ranami. Oczyszczanie zawalonego korytarza było ryzykowną pracą. Yani posadziła Keffrię przy stole, by zaczekała na swoją kolej. Kiedy wróciła z porannym chlebem, zupą i kawą dla nich obu, uzdrowiciel już bandażował dłoń Keffrii. Skończył szybko, oznajmił opryskliwie swej pacjentce, że wyłącza ją z grupy roboczej, i zajął się następnym potrzebującym.
– Zjedz coś – ponagliła ją Yani.
Keffria podniosła kubek z kawą. Jego ciepło pomiędzy dłońmi było dziwnie krzepiące. Pociągnęła długi łyk. Odstawiając kubek, wodziła wzrokiem po amfiteatrze.
– To wszystko jest tak zorganizowane – zauważyła zmieszana. – Zupełnie jakbyście się spodziewali, że to się stanie, jakbyście przygotowali plan działania…
– Bo tak było – odparła cicho Yani. – Jedyną nieplanowaną rzeczą była skala tego tąpnięcia. Porządne trzęsienie ziemi zwykle powoduje kilka zawaleń. Czasami korytarz zostaje zasypany bez żadnej widocznej przyczyny. Obaj moi wujowie zginęli pod zwałami ziemi. Prawie każda rodzina z Deszczowych Ostępów, która pracuje w mieście, co pokolenie traci tu kilka osób. To jeden z powodów, dla których mój mąż Sterb tak stanowczo naciskał na Radę Deszczowych Ostępów, by mu pomogła znaleźć dla nas inne źródła bogactw. Niektórzy mówią, że interesuje go tylko zdobycie własnej fortuny. Jako młodszy syn wnuka Kupca z Deszczowych Ostępów ma niewielkie prawa do rodzinnego bogactwa. Ja jednak naprawdę wierzę, że tak ciężko pracuje przy zakładaniu placówek zbieraczy i rolników nie dla własnej korzyści, lecz z pobudek altruistycznych. Utrzymuje, że Deszczowe Ostępy mogłyby zaspokoić wszystkie nasze potrzeby, gdybyśmy tylko otworzyli oczy na bogactwo lasu. – Zacisnęła wargi i pokręciła głową. – No nic. W obliczu takich wydarzeń jak te wczorajsze i dzisiejsze wcale nie jest łatwiej, gdy mówi, że nas ostrzegał. Większość nie chce porzucać pogrzebanego miasta dla darów deszczowego lasu. Znamy tylko miasto, jego odkopywanie i przeszukiwanie. Trzęsienia ziemi stanowią zagrożenie, któremu musimy stawić czoło, tak jak wy, rodziny żyjące z handlu morskiego, wiecie, że morze w końcu pochłonie kogoś spośród was.
– Nieuchronnie – zgodziła się Keffria.
Zaczęła jeść, ale po kilku kęsach odłożyła łyżkę. Siedząca naprzeciwko niej Yani odstawiła kubek z kawą.
– O co chodzi? – zapytała cicho.
Keffria siedziała w bezruchu.
– Jeśli moje dzieci nie żyją, to kim ja jestem? – zapytała. W miarę, jak mówiła, wzbierał w niej zimny spokój. – Mój mąż i najstarszy syn przepadli, porwani przez piratów, być może już zginęli. Moja jedyna siostra podążyła za nimi. Gdy ja uciekłam, moja matka została w Mieście Wolnego Handlu; nie wiem, co się z nią stało. Przybyłam tu jedynie ze względu na moje dzieci. Teraz i one zaginęły, i może już są martwe. Jeśli tylko ja pozostałam przy życiu… – Urwała, niezdolna sformułować myśli odpowiedniej do takiej możliwości. Przytłaczał ją ogrom sytuacji.
Yani posłała jej dziwny uśmiech.
– Keffrio Vestrit. Ledwie u schyłku wczorajszego dnia chciałaś zostawić dzieci pod moją opieką i wrócić do Miasta Wolnego Handlu, by szpiegować dla nas Nowych Kupców. Odniosłam wrażenie, że bardzo dobrze wtedy wiedziałaś, kim jesteś, niezależnie od roli matki czy córki.
Keffria oparła łokcie na stole i ukryła w dłoniach twarz.
– A teraz to się wydaje karą za tamto. Jeśli Sa uznał, że nisko sobie cenię własne dzieci, to czyż nie mógł mi ich odebrać?
– Możliwe. Gdyby miał w sobie tylko męski pierwiastek. Lecz przypomnij sobie stary, prawdziwy kult Sa. Mężczyzna i kobieta, ptak, zwierzę i roślina, ziemia, ogień, powietrze i woda – wszystko to jest czczone w Sa i Sa przejawia się w tym wszystkim. Skoro boskość zawiera także element kobiecy, a kobieta ma w sobie także pierwiastek boski, to kobieta zrozumie, że jest kimś więcej niż matką, więcej niż córką i więcej niż żoną. To są fasety pełnego życia, lecz pojedyncza faseta nie określa klejnotu.
To stare przysłowie, niegdyś takie krzepiące, zabrzmiało teraz w uszach Keffrii fałszywie. Jej myśli nie zatrzymały się jednak nad nim długo. Obie kobiety odwróciły głowy zaalarmowane nagłym poruszeniem u wejścia do komnaty.
– Siedź i odpoczywaj – poradziła Yani. – Zobaczę, o co chodzi.
Keffria jednak jej nie posłuchała. Jak mogła siedzieć i zastanawiać się, czy zamęt wywołały wieści o Brasie lub Słodkiej, czy może Seldenie? Wstała od stołu i poszła za Kupcową z Deszczowych Ostępów.
Zmęczeni i brudni kopacze stłoczyli się wokół czworga dzieci, które właśnie postawiły na podłodze wiadra ze świeżą wodą.
– Smok! Wielki srebrny smok, mówię wam! Przeleciał tuż nad nami.
Najwyższy chłopiec wymówił te słowa takim tonem, jakby rzucał słuchaczom wyzwanie. Niektórzy wyglądali na speszonych, a inni na zniesmaczonych tą szaloną historią.
– On nie kłamie! Naprawdę przeleciał! Był prawdziwy, taki świecący, że ledwo mogłem na niego patrzeć! Ale był niebieski, błyszcząco niebieski – poprawił młodszy chłopczyk.
– Srebrno-niebieski! – wtrącił trzeci. – I większy od statku!
Jedyna dziewczynka w tej grupie milczała, ale jej oczy lśniły z przejęcia.
Keffria rzuciła okiem na Yani, spodziewając się, że napotka jej gniewne spojrzenie. Jak te dzieci śmiały tu przyjść z tak niepoważną opowieścią, kiedy waży się ludzkie życie? Lecz twarz kobiety z Deszczowych Ostępów pobladła, co sprawiło, że delikatne łuski wokół jej oczu i ust stały się wyraźniejsze.
– Smok? – powtórzyła słabo. – Widzieliście smoka?
Zyskawszy życzliwego słuchacza, wysoki chłopiec przecisnął się przez tłum ku Yani.
– To był smok, taki jak na niektórych freskach. Nie zmyślam, Kupcowo Khuprus. Coś mnie tknęło, żeby spojrzeć w górę, i on tam był. Własnym oczom nie wierzyłem. Leciał jak sokół! Nie, nie, jak spadająca gwiazda! Był taki piękny!
– Smok – powtórzyła w oszołomieniu Yani.
– Matko! – Bendir był taki brudny, że Keffria z trudem go rozpoznała. Przedarł się przez tłum, spojrzał na chłopca stojącego przed Yani, a potem na wstrząśniętą matkę. – A więc już słyszałaś. Kobieta, która zajmowała się dziećmi na górze, pędem wysłała do nas chłopca z wieścią o tym, co widziała. Niebieskiego smoka.
– Czy to możliwe? – Zapytała go Yani łamiącym się głosem. – Czy Bras mógł mieć rację? Co to oznacza?
– Dwie rzeczy – odparł Bendir krótko. – Wysłałem poszukiwaczy lądem do miejsca, gdzie według mnie stwór musiał się wyrwać z miasta na wolność. Sądząc z opisu, jest za duży, by mógł się poruszać tunelami. Musiał wyfrunąć z komnaty Koguta w Koronie. Mniej więcej wiemy, gdzie to jest. Może będą tam jakieś ślady bytności Brasa. Albo przynajmniej znajdziemy inną drogę, którą można będzie się dostać do miasta i poszukać ocalałych. – Jego słowa powitał pomruk wielu komentarzy. Jedne wyrażały niewiarę, inne zdumienie. Podniósł głos, by lepiej go było słychać. – Poza tym musimy pamiętać, że ten zwierz może być naszym wrogiem. – Gdy stojący obok niego chłopiec zaczął protestować, Bendir przestrzegł go: – Niezależnie od tego, jak piękny się wydaje, może nam źle życzyć. Prawie nic nie wiemy o prawdziwej naturze smoków. Nie róbcie nic, co mogłoby go rozgniewać, ale nie zakładajcie, że jest tym samym dobrotliwym stworzeniem, które widzimy na freskach i mozaikach. Nie ściągajcie na siebie jego uwagi.
W komnacie rozbrzmiał gwar rozmów. Keffria z rozpaczą chwyciła Yani za rękaw.