– I przyszłaś znaleźć schronienie u mnie i moich krewnych.
Ronika skinęła głową. Oboje wiedzieli, że sprowadza kłopoty i że najmocniej mogą one uderzyć w Rzadkiego i jego córkę. Nie musiała tego mówić.
– To kłopoty Kupców i nie mam prawa prosić was, byście się w nie angażowali. Nie poproszę was o schronienie, lecz tylko o to, byście posłali wiadomość do innego Kupca, któremu ufam. Gdybym napisała wiadomość, a ty znalazłbyś kogoś, kto by ją zaniósł Gragowi Tenirze, a potem pozwolił mi tu zaczekać na jego odpowiedź… nie poproszę o nic więcej. – Po chwili Ronika dodała: – Wiem, że proszę o wielką przysługę człowieka, z którym rozmawiałam tylko dwa razy.
– Ale za każdym razem mówiłaś szczerze. O sprawach mi drogich, o pokoju w Mieście Wolnego Handlu, o pokoju, w którym mogliby mieć swój udział imigranci z Trzech Statków. A nazwisko Tenira nie jest mi obce. Wiele razy zaopatrywałem ich statek w solone ryby. Nie ma co, w tej rodzinie wychowują się porządni ludzie. – Rzadki zacisnął usta i chwilę się zastanawiał. – Zrobię to – stwierdził stanowczo.
– Nie mam ci się jak odpłacić – powiedziała szybko Ronika.
– Nie przypominam sobie, bym cię prosił o jakąkolwiek zapłatę. – Rzadki był szorstki w obejściu, ale życzliwy. – Nie ma chyba takiej zapłaty, która byłaby warta narażenia na ryzyko mojej córki – dodał. – Poza moim własnym wyczuciem, co powinienem zrobić bez względu na ryzyko.
– Mnie to nie wadzi, tato – wtrąciła cicho Ekke. – Niech ta pani napisze wiadomość. Sama ją zaniosę do Teniry.
Na szerokiej twarzy Rzadkiego pojawił się dziwny uśmiech.
– Tak sądziłem, że może zechcesz to zrobić.
Ronika zauważyła, że nagle stała się dla Ekke „panią”. Co dziwne, poczuła, że jej to uwłacza.
– Nie mam nawet kawałka papieru ani odrobiny atramentu – powiedziała cicho.
– Mamy i jedno, i drugie. To, że pochodzimy z Trzech Statków, nie znaczy, że nie potrafimy pisać – rzekła Ekke.
W jej głosie pojawiła się cierpka nuta. Wstała energicznie i przyniosła Ronice kartkę papieru, pióro i atrament. Ronika umoczyła pióro i znieruchomiała.
– Muszę starannie to sformułować – powiedziała ni to do siebie, ni do Rache. – Muszę nie tylko poprosić go o pomoc, ale i powiadomić o sprawach dotyczących całego Miasta Wolnego Handlu, o sprawach, które muszą szybko dotrzeć do wielu uszu.
– Jednak nie zaproponowałaś, że podzielisz się nimi tutaj – zauważyła Ekke.
– Masz rację – zgodziła się pokornie Ronika. Odłożyła pióro i podniosła wzrok na dziewczynę. – Nie bardzo wiem, co mogą oznaczać moje wieści, ale obawiam, się, że dotyczą nas wszystkich. Satrapa zaginął. Został przewieziony dla bezpieczeństwa w górę rzeki, do Deszczowych Ostępów. Wszyscy wiedzą, że do tej rzeki może wpłynąć tylko żywostatek. Wydawało się, że tam satrapa nie będzie musiał się bać żadnej zdrady ze strony Nowych Kupców czy mieszkańców Krainy Miedzi.
– W rzeczy samej. Mógł go tam zawieźć tylko Kupiec z Miasta Wolnego Handlu.
– Ekke! – skarcił ją ojciec. – Mów dalej – zwrócił się do Roniki, marszcząc brwi.
– Było trzęsienie ziemi. Wiem niewiele więcej ponad to, że wyrządziło wielkie szkody i że satrapa zaginął. Teraz są wieści, że widziano go w łódce płynącej w dół rzeki. Z moją wnuczką, Słodką. Niektórzy się obawiają, że nastawiła go przeciwko Pierwszym Kupcom. Że jest zdrajczynią i że przekonała go, że jeśli chce uniknąć niebezpieczeństwa, musi opuścić swe schronienie.
– A jaka jest prawda? – zapytał Rzadki.
Ronika pokręciła głową.
– Nie wiem. Słowa, które podsłuchałam, nie były przeznaczone dla mnie; nie mogłam o nic zapytać. Usłyszałam coś o groźbie ataku ze strony jamailliańskiej floty, ale nie wiem, czy to zagrożenie jest realne, czy hipotetyczne. A jeśli chodzi o moją wnuczkę… – Przez moment czuła ucisk w gardle. Nagle ogarnął ją strach, przed którym poprzednio się obroniła. Z trudem odetchnęła i ciągnęła z udawanym spokojem: – Nie wiadomo, czy satrapa i towarzyszące mu osoby przeżyły. Woda w rzece mogła przeżreć ich łódkę albo sama łódka mogła się wywrócić. Nikt nie wie, gdzie oni są. A jeśli satrapa zaginął, to obawiam się, że bez względu na okoliczności wciągnie nas to w wojnę. Z Jamaillią i może Krainą Miedzi. Albo może tylko w wojnę domową Pierwszych Kupców z Nowymi.
– A Trzy Statki jak zwykle znajdą się pośrodku konfliktu – zauważyła kwaśno Ekke. – Cóż, jest jak jest. Napisz ten swój list, pani, a ja go doręczę. Wydaje mi się, że tę wiadomość bezpieczniej jest rozgłosić niż trzymać w tajemnicy.
– Szybko zrozumiałaś, co tu jest najważniejsze – zgodziła się Ronika.
Ujęła pióro i ponownie zanurzyła je w atramencie. Kiedy jednak przyłożyła jego czubek do papieru, myślała nie tylko o tym, jakie słowa sprowadziłyby tu Graga najszybciej, ale jak trudno będzie zbudować trwały pokój w Mieście Wolnego Handlu. O wiele trudniej niż początkowo sądziła. Czubek pióra szybko się poruszał po szorstkim papierze.
ROZDZIAŁ 11
Światło brzasku odbijało się od wody o wiele za mocno. Szorstki materiał spodni Prawego obcierał jego wrażliwą skórę. Chłopiec nie był w stanie znieść dotyku koszuli. Teraz już mógł samodzielnie stać i chodzić, ale przy najmniejszym wysiłku kręciło mu się w głowie. Nawet pokuśtykanie na fordek przyprawiało go o mocne bicie serca. Kiedy odbywał tę powolną podróż, marynarze pracujący na pokładzie przystawali, by się mu poprzyglądać, a potem z fałszywą serdecznością gratulowali mu powrotu do zdrowia. Mam tyle blizn, że na ich widok wzdrygnąłby się nawet pirat, myślał Prawy. Załoga szczerze życzyła mu wszystkiego dobrego. Teraz naprawdę stał się jej członkiem.
Wszedł po krótkiej drabince na fordek, na każdym stopniu stawiając obie stopy. Bał się zetknięcia z szarym i pozbawionym życia galionem, lecz kiedy dotarł do relingu i spojrzał na odnowione kolory figury, serce mu podskoczyło.
– „Vivacia”! – powitał ją radośnie.
Odwróciła się do niego powoli, omiatając czarną grzywą włosów nagie ramiona. Uśmiechnęła się do niego. Nad jej czerwonymi ustami lśniło wirujące złoto smoczych oczu.
Wpatrywał się w nią z przerażeniem. Zupełnie jakby widział ukochaną twarz ożywioną przez demona.
– Co jej zrobiłaś? Gdzie ona jest?
Głos mu się łamał. Mocno zacisnął dłonie na relingu, jakby chciał wydusić ze smoczycy prawdę.
– Gdzie kto jest? – zapytała chłodno.
Zamrugała. Jej oczy zmieniły barwę na zieloną, a potem znów na złotą. Czy Prawy przez chwilę dostrzegł wyglądającą przez nie Vivacię? Oczy smoczycy wirowały powoli i szyderczo, a jej szkarłatne wargi wygięły się w kuszącym uśmiechu.
Odetchnął i postarał się mówić spokojnie.
– „Vivacia” – powtórzył. – Gdzie ona teraz jest? Więzisz ją w sobie? Czy może ją zniszczyłaś?
– Ach, Prawy. Niemądry chłopiec. Biedny, niemądry chłopiec. – Westchnęła, jakby go żałowała, a potem spojrzała na wodę. – Ona nigdy nie istniała. Nie rozumiesz? Była tylko skorupą, kłębkiem wspomnień, które usiłowali mi narzucić twoi przodkowie. Ona nie była prawdziwa. W rezultacie nigdzie nie istnieje, nie jest uwięziona we mnie ani zniszczona. Jest jak sen, który mi się przyśnił, i stanowi moją część chyba w takim sensie, w jakim sny stanowią część śniącego. „Vivacia” odeszła. Wszystko, co należało do niej, należy teraz do mnie. Łącznie z tobą. – Ostatnie trzy słowa wymówiła ostrym tonem. Po chwili znów się uśmiechnęła i dodała ciepło: – Ale darujmy sobie takie błahe pogwarki. Powiedz mi, jak się dzisiaj czujesz? Wyglądasz o wiele lepiej. Chociaż sądzę, że aby wyglądać gorzej niż ostatnio, musiałbyś być martwy.