Выбрать главу

Prawy nie oponował. Widział swoje odbicie w lusterku Bystrego. Po chłopcu, który chciał być kapłanem, nie zostało śladu. To, co rozpoczął jego ojciec amputacją palca i tatuażem na twarzy, on sam doprowadził do końca. Twarz, dłonie i ręce pokrywały mu czerwone, różowe i białe plamy. W niektórych miejscach skóra mogła się zagoić, opalić i wyglądać prawie normalnie. Lecz na dłoni, policzku i wzdłuż linii włosów była biała, napięta i lśniąca. Prawdopodobnie już zawsze będzie tak wyglądać. Postanowił się tym nie martwić. Nie miał czasu przejmować się teraz sobą.

Galion odwrócił się od Prawego, by popatrzeć na rozciągające się przed nimi wyspy.

Niedługo dopłyną do skalistych płycizn i górskich grzbietów, rozrzuconych w zdradliwym przesmyku między Ostatnią Wyspą i Wyspą Ochronną.

– Ach, lecz ja mogłabym ci pokazać, jak wyleczyć te blizny. Ta wiedza jest ukryta w zakamarkach twego umysłu, nieznana ci. Biedactwo, masz tylko pamięć twoich piętnastu krótkich lat. Sięgnij do mnie. Pokażę ci, jak się uzdrowić.

– Nie.

Roześmiała się.

– Ach, rozumiem. To tak wyrażasz lojalność wobec „Vivacii”. Nie pozwalając na kontakt naszych umysłów. Marny hołd, ale zapewne najlepszy, na jaki cię stać. Mogłabym cię zmusić. Znam cię jak nikt inny. – Przez chwilę Prawy czuł obecność jej umysłu splątanego ze swoim. Nie sięgnęła ku niemu, lecz raczej pozwoliła mu wyczuć, że już tam jest. A potem przygasiła tę swoją świadomość jego istnienia. – Ale skoro wolisz pozostać oszpecony…

Nie zadała sobie trudu dokończenia myśli.

Pożerała go tęsknota. Pamiętał ogromne zadowolenie ze świadomego kierowania procesem uzdrawiania swego ciała, kiedy spał w smoczycy. Znów rozbudzony i czujny, nie umiał zapaść się w swojej świadomości na tyle głęboko, by osiągnąć takie panowanie nad sobą. Czy smoczyca mogłaby nauczyć go robić to na zawołanie? Pragnienie tej wiedzy wykraczało daleko poza uwolnienie od bólu i wygładzenie ostatnich blizn. Czy mogłaby mu pokazać, jak pozbyć się z twarzy tatuażu? Nauczyć go regeneracji utraconego palca? A gdyby się już nauczył tej umiejętności, to czy mógłby jej używać dla innych? Stanowiłoby to odsłonięcie wielkiej tajemnicy. Przez całe życie Prawy miłował wiedzę, miłował jej zdobywanie. Smoczyca nie mogłaby wybrać lepszej przynęty.

– Jakim mógłbyś być uzdrowicielem. Zastanów się. Mogłabym namówić Bystrego, by cię zwolnił. Mógłbyś wrócić do swego klasztoru, do swojej prostej i dającej zadowolenie służby Sa. Mógłbyś odzyskać swoje dawne życie. Mógłbyś z czystym sumieniem służyć swemu bogu. Skoro „Vivacia” odeszła, twoja obecność właściwie nie jest już tu potrzebna.

Niemal go przekonała. Prawy czuł, jak jego serce szybuje, unoszone jej słowami, lecz ostatnie zdanie boleśnie sprowadziło go z powrotem. „Skoro»Vivacia«odeszła”. Dokąd odeszła?

– Chcesz, żebym odszedł. Dlaczego?

Zerknęła na niego wirującymi, złotymi oczyma.

– Dlaczego pytasz? Czy nie o tym marzyłeś od czasu, gdy zostałeś zmuszony do wejścia na statek? Czyż stale nie dręczyłeś tym „Vivacii”? „Gdyby nie ty, ojciec nie oderwałby mnie od kapłaństwa”. Co się stało, że nie chcesz po prostu wziąć tego, czego pragniesz, i odejść?

Zastanawiał się przez chwilę.

– Może to, czego naprawdę pragnę, nie wiąże się z moim odejściem. – Przyjrzał się jej uważnie. – Myślę, że przedstawiasz mi to w zbyt atrakcyjnych barwach. Zadaję sobie zatem pytanie, co zyskasz przez moje odejście? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to myśl, że w jakiś sposób osłabi to „Vivacię” w tobie. Może, jeśli mnie tu nie będzie, podda się i będzie spokojna. Sa jeden wie, że całym sercem wyrywam się do niej. Może ona też za mną tęskni. Dopóki żyję i tu jestem, żyje jakaś część „Vivacii”. Boisz się, że moja obecność znów ją wywoła? Stoczyłaś ciężką walkę, by ją pokonać. Niemal wciągnęła cię w śmierć. Nie miałaś nad nią wielkiej przewagi.

Nabierał coraz większej pewności.

– Sama raz powiedziałaś, że jesteśmy we troje mocno spleceni; śmierć któregokolwiek z nas naraziłaby na niebezpieczeństwo pozostałą dwójkę. „Vivacia” wciąż żyje w tobie, a wszystko, co żyje, pochodzi od boga. Mój obowiązek wobec Sa jest tu, podobnie jak mój obowiązek wobec „Vivacii”. Nie porzucę jej tak łatwo. Jeśli uzdrowienie przez ciebie oznacza porzucenie „Vivacii”, to odmawiam uzdrowienia. Pozostanę pokryty bliznami. Mówię to tobie i wiem, że ona też to słyszy. Nie porzucę jej.

– Głupi chłopiec. – Galion ostentacyjnie podrapał się po karku. – Jakiś ty dramatyczny! Jaki poruszający! To znaczy, gdyby było tu cokolwiek do poruszenia. Noś zatem swoje blizny jako żałosny hołd dla kogoś, kto nigdy nie istniał. Niech będą ostatnim śladem jej istnienia. Czy chcę, żebyś odszedł? Tak, a powodem jest to, że wolę Bystrego. Jest lepszym partnerem dla moich ambicji. Tak, chcę, żeby Bystry został moim partnerem.

– Chcesz, prawda? – odezwała się Etta chłodnym, cichym głosem.

Prawy się wzdrygnął, ale figura na dziobie wydawała się jedynie rozbawiona.

– Tak jak niewątpliwie ty też – mruknęła. Omiotła Ettę wzrokiem i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Smoczyca całą uwagę skupiła na Etcie. – Podejdź bliżej, moja droga. Czy to jedwab z Veranii? Ależ on cię rozpieszcza. A może rozpieszcza siebie, pokazując w ten sposób wszystkim swój skarb. W tym kolorze lśnisz niczym cenny klejnot w egzotycznej oprawie.

Etta niemal z zażenowaniem uniosła rękę, by dotknąć jedwabnej koszuli w głębokim odcieniu błękitu. Przez jej twarz przemknął wyraz niepewności.

– Nie wiem, gdzie utkano ten materiał. Ale koszulę dostałam od Bystrego.

– Jestem niemal pewna, że patrzymy na verański jedwab. Najdelikatniejszy ze wszystkich, ale Bystry niewątpliwie nie ofiarowałby ci nic pośledniejszego. Kiedy przebywałam w moim właściwym ciele, oczywiście nie potrzebowałam tkanin. Moja cudowna skóra błyszczała i lśniła piękniej od wszystkiego, co mogłyby stworzyć ludzkie ręce. Mimo to znam się trochę na jedwabiu. Tylko w Veranii umiano wytwarzać ten odcień smoczego błękitu. – Przechyliła głowę w stronę Etty. – Nawet ci w nim do twarzy. Twoja cera lubi jaskrawe kolory. Bystry słusznie obwiesza cię srebrem, a nie złotem. Srebro na tobie lśni, a złoto byłoby jedynie ciepłe.

Etta dotknęła bransolet na przegubie. Policzki zapłonęły jej głębszym rumieńcem. Zbliżyła się do relingu. Spojrzała smoczycy w oczy i przez chwilę wydawały się oczarowane sobą nawzajem. Prawy czuł się z tego wyłączony. Ku swemu zdumieniu poczuł dreszcz zazdrości. Nie wiedział, czy nie chce dzielić z Ettą „Vivacii”, czy nie chce, by Etta zadawała się ze smoczycą.

Etta potrząsnęła głową, jakby chciała zrzucić z siebie urok. Zafalowały jej lśniące, czarne włosy. Spojrzała na Prawego i lekko zmarszczyła brwi.

– Nie powinieneś przebywać na słońcu i wietrze. Schodzi ci od tego skóra na ciele, które się nie wygoiło. Przynajmniej jeszcze jeden dzień powinieneś zostać w swojej kajucie.

Prawy spojrzał na nią uważnie. Coś tu było nie tak. Etta zwykle nie okazywała mu takiej troski. Spodziewałby się raczej, że kazałaby mu się hartować, a nie powoli wracać do zdrowia. Usiłował zajrzeć jej w oczy, ale patrzyła obok niego, unikając jego wzroku.

Smoczyca była bardziej obcesowa.

– Chciałaby porozmawiać ze mną na osobności. Odejdź, Prawy.

Chłopak zlekceważył rozkaz smoczycy i zwrócił się do Etty:

– Nie wierzyłbym za bardzo w to, co mówi. Nie usłyszeliśmy jeszcze prawdy na temat „Vivacii”. Legendy mówią o licznych niebezpieczeństwach, jakie sprowadza rozmowa ze smokiem. Powie ci to, co chcesz usłyszeć…