Выбрать главу

Skarciła się za takie ambicje, ale jej dłoń wsunęła się pod jedwabną koszulę i dotknęła brzucha. Amulecik z czarodrzewu w kształcie ludzkiej czaszki był nawleczony na srebrne kółko, zamykane na haczyk i pętelkę. Zacisnęła na nim palce i otworzyła. Wysunęła je, uważając na haczyk, i położyła na dłoni. Czaszka uśmiechała się do niej. Etta zadrżała.

– Daj mi to – poprosiła cicho Błyskawica.

Etta nie chciała się zastanawiać. Wyciągnęła rękę, a kiedy Błyskawica sięgnęła do tyłu, upuściła amulet na dłoń statku. Srebrny drucik błyszczał w słońcu. Po chwili Błyskawica zwinęła dłoń i przycisnęła ją do ust. Po chwili, ze śmiechem pokazała Etcie pustą dłoń.

– Zniknął! – stwierdziła i w tej chwili decyzja stała się nieodwracalna.

– Co ja powiem Bystremu? – zapytała Etta.

– Zupełnie nic – odpowiedział jej beztrosko statek. – Zupełnie nic.

* * *

Kłębowisko robiło się coraz większe, aż stało się najliczniejszą grupą węży deklarujących posłuszeństwo jednemu osobnikowi, z jaką zetknęła się Szarpia. Czasami rozdzielały się w poszukiwaniu pożywienia, lecz co wieczór zbierały się znowu razem. Do Kieresza przybywały węże wszelkich rozmiarów, w różnych kolorach i w rozmaitym stanie. Nie wszystkie potrafiły sobie przypomnieć umiejętność mowy, a niektóre były całkowicie zdziczałe. Inne miały blizny świadczące o jakichś dawnych wypadkach lub jątrzące się rany, poniesione w spotkaniach z wrogo nastawionymi statkami. Niektóre ze zdziczałych węży przerażały Szarpię swoją zdolnością przekraczania wszelkich granic przyzwoitego zachowania. Kilka z nich, jak ten upiorny biały wąż, sprawiały jej ból mękami, które cierpiały. Szczególnie ów biały sprawiał wrażenie zapiekłego w milczeniu przez swój gniew. Mimo to wszystkie podążały za Kiereszem. Kiedy gromadziły się na noc, przytwierdzone do dna, tworzyły falujące pole, przywodzące Szarpii na myśl zagon krasnorostów.

Ich liczba wyraźnie podbudowywała ich zaufanie do Kieresza. Ostatnio niemal emanował blaskiem, a fałszywe złociste oczy lśniły na całej długości jego ciała. Dzięki swojej liczebności węże zapewniały sobie wzajemnie to, czego brakło każdemu z osobno. Pocieszały się przechowywanymi przez siebie wspomnieniami; często jakieś słowo czy imię pobudzało pamięć towarzysza.

Jednakże mimo swej liczebności wcale nie były bliżej znalezienia właściwej trasy migracji. Wspólne wspomnienia tylko sprawiały, że wędrówka je bardziej irytowała. Tej nocy Szarpia nie mogła odpocząć. Wyplątała się spośród śpiących pobratymców i zaczęła się unosić w wodzie, patrząc w dół na tworzony z nich żywy las. W tym miejscu było coś drażniąco znajomego, coś kryjącego się tuż poza zasięgiem jej pamięci. Czy już tu kiedyś była?

Sessurea, dzięki długiej znajomości wrażliwy na jej nastroje, dołączył do niej, wijąc się w wodzie. W milczeniu przeczesywali morskie dno. Szeroko otworzyli oczy na nikły księżycowy blask, sięgający na te głębokości. Szarpia przyglądała się ukształtowaniu dna w słabej poświacie, wydzielanej przez węże i drobne formy życia. Coś.

– Masz rację.

To były pierwsze słowa wypowiedziane przez Sessureę. Odłączył się od niej, płynnym ruchem łagodnie zbliżając się do szczególnie nierównego fragmentu podłoża. Powoli obracał głowę. Następnie zaskoczył Szarpię, chwytając raptownie szczękami dużą kępę pierzastych wodorostów. Wyrwał ją, odrzucił, chwycił kolejną kępę i odrzucił znowu.

– Sessureo? – zatrąbiła Szarpia, lecz nie otrzymała odpowiedzi.

Wąż wyrywał i odrzucał kępę wodorostów za kępą. Kiedy Szarpia nabrała pewności, że oszalał, osiadł na dnie i zaczął dziko machać ogonem, przegarniając nagromadzony przez dziesięciolecia muł.

Jej wołanie i dziwne zachowanie Sessurei obudziło niektóre węże. Podpłynęły do Szarpii i razem z nią obserwowały wyczyny towarzysza. Wyrwał jeszcze kilka kęp wodorostów i znów zaczął się miotać na dnie.

– Co on robi? – zapytał smukły błękitny wąż.

– Nie wiem – odparła żałośnie Szarpia.

Sessurea przerwał swoje szaleńcze skręty równie gwałtownie, jak je rozpoczął, i szybko podpłynął w górę do obserwatorów. Zatoczył koło, a potem z podnieceniem oplótł Szarpię.

– Spójrz. Miałaś rację. Musisz chwilkę zaczekać, aż muł opadnie. O, widzisz?

Przez jakiś czas widziała jedynie unoszący się osad. Sessurei brakło tchu; wachlował z podniecenia skrzelami. Chwilę później błękitny wąż obok Szarpii nagle zatrąbił:

– To strażnik! Ale nie może go być tutaj, w Krainie Obfitości. To nie w porządku!

Szarpia wytrzeszczyła oczy, zmieszana. Słowa błękitnego tak nie pasowały do okoliczności, że ich nie rozumiała. Strażnicy to były smoki opiekuńcze. Czy na dnie morza znajdują się jakieś martwe smoki? A potem przed jej oczyma zamazane kształty widniejące wśród wirujących osadów nagle przybrały nową formę. Zobaczyła. To był strażnik, a właściwie strażniczka. Leżała rozciągnięta na boku z jednym skrzydłem uniesionym, a drugim zagrzebanym w mule. Z uniesionej przedniej łapy odpadły trzy szpony. Część ogona dziwnie się unosiła. Posąg pękł przy upadku; tyle było widać. Ale skąd wziął się tu, pod wodą? Niegdyś stał nad miejską bramą Yruranu. A potem dostrzegła leżącą kolumnę. A dalej to chyba było atrium zbudowane przez Desmola Ochoczego dla pomieszczenia wszystkich egzotycznych roślin, które znosili mu jego smoczy przyjaciele z czterech stron świata. A dalej zapadnięta kopuła Świątyni Wody.

– Jest tu całe miasto – zatrąbiła cicho.

Nagle między nimi pojawił się Kieresz.

– Jest tu cała prowincja – poprawił ją. Wszyscy odprowadzili go wzrokiem w dół, ku odsłoniętym pozostałościom świata, które niemal pamiętali. Wił się między nimi, dotykając kolejno charakterystycznych obiektów. – Pływamy tam, gdzie niegdyś lataliśmy.

Wzniósł się powoli ku pozostałym wężom. Całe kłębowisko już się obudziło i obserwowało jego płynne ruchy. Utworzyło żywą, ruchomą kulę z Kiereszem w jej środku. Jego ciało i słowa splatały się w jedno.

– Pragniemy wrócić do domu, do krain, gdzie polowaliśmy i lataliśmy. Obawiam się, że jesteśmy już na miejscu. Kiedy przedtem znajdowaliśmy posąg czy łuk, udawałem, że zawaliło się przypadkiem kilka nadbrzeżnych budynków. Lecz Yruran leżał w głębi lądu. Pod nami leżą zatopione ruiny. – Zatoczył powoli krąg. – To nie było jakieś drobne trzęsienie ziemi. Wszystkie charakterystyczne miejsca zmieniły się nie do poznania. Szukamy rzeki, która ma nas doprowadzić do domu. Obawiam się jednak, że bez przewodnika ze świata nad nami nigdy jej nie znajdziemy. Nie przybył do nas żaden taki przewodnik. Byliśmy na północy i byliśmy na południu, a mimo to nie znaleźliśmy drogi, która by nas przyzywała. Wszystko jest zbyt odmienne; rozproszone wspomnienia, które zebraliśmy, nie są wystarczające. Zgubiliśmy się. Naszą jedyną nadzieją jest teraz Ta, Która Pamięta. A nawet to może nie wystarczyć. Tellur, smukły zielony wąż, ośmielił się sprzeciwić.

– Szukaliśmy kogoś takiego na próżno. Zaczynamy odczuwać znużenie. Jak długo musimy jeszcze wędrować i tęsknić, Kiereszu? Zebrałeś potężne wężowisko, ale mimo że jest nas wielu, jakże nas mało w porównaniu z tym, co było niegdyś. Czy te wszystkie wężowiska, które powinny się teraz roić, zginęły? Czy tylko my zostaliśmy z naszego plemienia? Czy my też musimy zginąć jako wędrowcy? A może nie ma rzeki, domu, do którego możemy wrócić? – wyśpiewywał swój smutek i rozpacz.