Выбрать главу

– Patrzcie, widać, jak się zmienia!

– Rosną mu nawet włosy!

– To cud. Kapitan go uzdrawia.

Rezerwy jego ciała były beztrosko zużywane; czuł, że akt ten pochłania całe lata jego życia, ale nie mógł się sprzeciwić. Odradzająca się skóra straszliwie swędziała, lecz Prawy nie mógł poruszyć żadnym mięśniem. Nie panował nad własnym ciałem. Udało mu się wydać z głębi gardła jęk. Nikt nie zwrócił uwagi. Uzdrawianie pożerało go od środka. Zabijało go. Świat się oddalał.

Po pewnym czasie uświadomił sobie, że Bystry zdjął z niego dłonie. Bolesne bicie serca osłabło. Ktoś coś mówił w wielkim oddaleniu. W głosie Bystrego brzmiała duma i wyczerpanie.

– Dobrze. Dajcie mu teraz odpocząć. Przez następne kilka dni będzie się prawdopodobnie budził tylko po to, by coś zjeść, a potem znów głęboko zasypiał. Niech nikt się tym nie niepokoi. To konieczny element uzdrawiania. – Prawy słyszał głęboki, chrapliwy oddech pirata. – Ja też muszę odpocząć. To mnie trochę kosztowało, ale on na to zasłużył.

* * *

Bystry obudził się wczesnym wieczorem. Przez jakiś czas leżał nieruchomo, smakując swoją euforię. Sen całkowicie przywrócił mu humor. Prawy został uzdrowiony jego rękoma. Nigdy w życiu nie czuł się tak potężny, jak wtedy, gdy jego dłonie spoczywały na ciele chłopca, którego skórę uzdrawiał swoją wolą. Członkowie jego załogi patrzyli na Bystrego z nabożną czcią. Całe Przeklęte Brzegi mogły teraz należeć do niego. Etta niemal promieniała miłością i podziwem dla niego. Kiedy otworzył oczy i spojrzał na amulet przywiązany do nadgarstka, nawet jego twarzyczka uśmiechała się do niego wilczym uśmiechem. Przez jedną idealnie wyważoną chwilę wszystko w jego świecie było na swoim miejscu.

– Jestem szczęśliwy – powiedział Bystry.

Pokazał w uśmiechu zęby, słysząc takie słowa w swoich ustach.

Wiatr przybierał na sile. Bystry słuchał jego świstu w olinowaniu i się dziwił. Nie widział żadnych oznak zbliżania się sztormu, a statek nie kołysał się pod uderzeniami wiatru. Czy smoczyca miała też moc nad takimi zjawiskami, jak zbliżający się sztorm?

Wstał pośpiesznie, chwycił kulę i wyszedł na pokład. Wiatr był słaby i wiał równo. Nie było widać żadnych chmur burzowych, a fale nadbiegały rytmicznie i miarowo. Mimo wszystko, kiedy tak stał i się rozglądał, w uszach znów zaświszczał mu wzmagający się wiatr.

Ku zdumieniu Bystrego, cała załoga zgromadziła się wokół fordeku. Ludzie rozstąpili się przed nim w pełnym czci milczeniu. Przekuśtykał między nimi i zmusił się do wejścia na pokład dziobowy. Kiedy tam stanął, znów usłyszał wzmagający się wiatr. Tym razem zobaczył, co się dzieje.

Błyskawica śpiewała. Nie widział jej twarzy. Odchyliła głowę w tył tak mocno, że długie włosy spływały po jej plecach. Srebro i lapis lazuli lśniły na tle falujących czarnych loków. Smoczyca śpiewała głosem wiatru przybierającego na sile, a potem fal ciętych wichurą. Jej głos wznosił się od głębokiego poszumu do wysokiego świstu, którego nie mogłoby wydać żadne ludzkie gardło ani usta. To była pieśń wiatru wyśpiewana głosem, tak poruszająca, jak żadna tworzona przez człowieka muzyka. Odzywała się głęboko w sercu Bystrego językiem samego morza i pirat rozpoznał swój język ojczysty.

A potem do głosu galionu dołączył jeszcze jeden głos, wplatając w morską pieśń Błyskawicy czyste nuty. Wszyscy odwrócili głowy. Wszystkie inne ludzkie głosy na pokładzie zamilkły. Pierwszą falę strachu, która ogarnęła Bystrego, zastąpiło zadziwienie. Ona też była piękna jak jego statek. Teraz to widział. Zielono-złocisty wąż wyrastał chwiejnie z głębin, szeroko rozwarłszy szczęki.

ZIMA

ROZDZIAŁ 12

SOJUSZE

Niezrównany”, „Niezrównany”, co ja mam z tobą zrobić? Głęboki głos Aroganta był bardzo cichy. Głośniejszy od głosu kapitana był szum deszczu rozpryskującego się o pokład. Arogant nie wydawał się zły, tylko smutny. „Niezrównany” nie odpowiedział. Zachowywał milczenie od czasu, kiedy kapitan zakazał rozmów z galionem. Milczał nawet wtedy, gdy pewnej nocy do relingu podszedł Lawon i usiłował go rozbawić. Trudniej mu było wytrwać w tym postanowieniu, kiedy pierwszy oficer zmienił taktykę i zaczął mu współczuć, ale wytrzymał. Gdyby Lawon naprawdę sądził, że Arogant skrzywdził „Niezrównanego”, to podjąłby jakieś działanie. To, że tego nie zrobił, po prostu dowodziło, że tak naprawdę trzyma stronę kapitana.

Arogant ścisnął reling zimnymi dłońmi i oparł się o barierkę. „Niezrównany” niemal się wzdrygnął od uderzenia fali przygnębienia, zalewającego mężczyznę. Arogant właściwie nie był jego rodziną, więc „Niezrównany” nie zawsze potrafił odczytać jego emocje. Czasem jednak, tak jak teraz, kiedy ciało dotykało czarodrzewu, żywostatek rozumiał Aroganta wystarczająco dobrze.

– Nie tak to sobie wyobrażałem, statku – powiedział człowiek. – Bycie kapitanem żywostatku. Chcesz wiedzieć, o czym marzyłem? Że w jakiś sposób uczynisz mnie rzeczywistym i porządnym. Że nie będę już najemnym marynarzem, który zhańbił swoją rodzinę i na zawsze stracił swoje miejsce w Mieście Wolnego Handlu, lecz kapitanem Trellem żywostatku „Niezrównany”. Ładnie brzmi, prawda? Myślałem, że zrehabilitujemy się nawzajem, statku. Wyobrażałem sobie, jak tryumfalnie wracamy do Miasta Wolnego Handlu, ja dowodzący sprawną załogą, a ty sunący niczym szaroskrzydła mewa. Ludzie patrzyliby na nas i mówili: „To dopiero statek, a człowiek, który go prowadzi, wie, czego chce”. A rodziny, które nas odrzuciły, mogłyby się nagle zacząć zastanawiać, czy nie postąpiły głupio.

Arogant skwitował swoje głupie marzenia pogardliwym prychnięciem.

– Ale nie wyobrażam sobie, żeby ojciec kiedykolwiek przyjął mnie z powrotem. Nie wyobrażam sobie nawet, że mógłby się do mnie uprzejmie odezwać. Obawiam się, że zawsze będę sam, statku, i że dokonam swych dni jako zapijaczony stary wrak wyrzucony na jakiś obcy brzeg. Kiedy myślałem, że mamy jakąś szansę, powiedziałem sobie, że kapitan wiedzie samotne życie. No bo przecież nie znajdę kobiety, która wytrzyma ze mną dłużej niż jeden sezon. Ale myślałem, że z żywostatkiem przynajmniej będziemy zawsze mieli siebie nawzajem. Naprawdę sądziłem, że mogę dla ciebie zrobić coś dobrego. Wyobrażałem sobie, że kiedyś położę się na twoim pokładzie i umrę, wiedząc, że jakąś cząstka mnie będzie żyła w tobie. Wtedy nie wydawało się to wcale takie złe. Ale spójrz teraz na nas. Pozwoliłem ci znów zabić. Płyniemy prosto na pirackie wody z załogą, która sama sobie wchodzi w drogę. Nie mam planu ani modlitwy, dzięki którym moglibyśmy przeżyć, a z każdą rozcinaną falą zbliżamy się do Łupigrodu. Jestem bardziej samotny niż kiedykolwiek w życiu.

„Niezrównany” nie mógł się oprzeć, by nie wbić Arogantowi jeszcze jednej szpili.

– A Althea jest na ciebie wściekła. Jej gniew jest tak wielki, że z gorącego stał się zimny.

Miał nadzieję, że doprowadzi Aroganta do furii. Z gniewem potrafił sobie radzić lepiej niż z tą głęboką melancholią. Aby poradzić sobie ze złością, wystarczy krzyczeć głośniej od przeciwnika. Zamiast tego „Niezrównany” sam poczuł, jak straszliwie ścisnęło się serce Aroganta.

– No właśnie – przyznał żałosnym głosem kapitan. – A ja nie wiem dlaczego; ona prawie wcale ze mną nie rozmawia.

– Odzywa się do ciebie – odparł gniewnie „Niezrównany”.

Zimne milczenie należało do niego. Nikt nie potrafił go zachowywać tak dobrze, jak on, a z pewnością nie Althea.