Выбрать главу

Lecąc w rzęsistym deszczu, wypatrywała na brzegach rzeki zwierzyny. Niewielką miała nadzieję na znalezienie żywej ofiary. Od ostatniego trzęsienia ziemi rzeka toczyła mleczne, kwaśne wody, zabójcze dla wszystkich istot pozbawionych łusek.

Daleko w górę rzeki za Trehaug dostrzegła szamoczącego się węża. Początkowo myślała, że to kłoda toczona przez nurt w dół rzeki. Zamrugała, strząsnęła wodę z oczu i spojrzała jeszcze raz. Kiedy dotarł do niej zapach węża, opuściła się niżej, chcąc zrozumieć to, co widzi.

Rzeka była płytka, spod pędzącej mętnej wody wystawały szorstkie kamienie. To też różniło się od tego, co pamiętała. Niegdyś głęboka rzeka stanowiła dawniej szlak wodny, prowadzący daleko w głąb lądu do miast takich, jak Kelsingra, i leżących dalej społeczności rolniczych czy miast handlowych. Poruszały się po niej z łatwością nie tylko węże, ale i wielkie statki. Teraz pokaleczony błękitny wąż usiłował przemieszczać się pod prąd w wodzie, która nawet go nie przykrywała.

Tintaglia zatoczyła dwa kręgi, zanim znalazła odcinek rzeki, na którym mogła bezpiecznie wylądować. Następnie ruszyła pośpiesznie w dół rzeki, do unieruchomionego węża. Z bliska przedstawiał żałosny, rozdzierający serce widok. Był tu uwięziony już od pewnego czasu. Słońce poparzyło mu grzbiet, a ocierając się o kamienne dno rzeki, poszarpał sobie skórę. Tam, gdzie została przerwana ochronna warstwa łusek, rzeczna woda wyżarła w ciele węża głębokie dziury. Był tak zmaltretowany, że Tintaglia nie potrafiła nawet określić jego płci. Przypominał jej łososia po tarle, wyczerpanego, wyrzuconego na płyciznę, umierającego.

– Witaj w domu – powiedziała bez cienia sarkazmu czy goryczy.

Wąż popatrzył na nią jednym wirującym okiem, a potem nagle ze zdwojoną energią zaczął przeć w górę rzeki. Uciekał od smoczycy. Najwyraźniej wpadł w panikę. Równie wyraźnie cuchnął śmiercią.

– Spokojnie, spokojnie, płetwiasty. Nie przybyłam tu po to, by cię skrzywdzić, ale by ci pomóc, jeśli zdołam. Zepchnę cię na głębszą wodę. Trzeba ci zwilżyć skórę. – Mówiła cicho, nasycając głos muzyką i łagodnością. Wąż przestał się miotać, ale bardziej z wyczerpania niż dlatego, że się uspokoił. Wciąż zerkał na boki, szukając drogi ucieczki, której jego osłabłe ciało nie mogłoby spróbować. – Jestem tu po to, by cię powitać i poprowadzić do domu. Potrafisz mówić? Rozumiesz mnie?

W odpowiedzi wąż uniósł głowę z wody. Bez powodzenia spróbował nastroszyć grzywę, lecz nie wypłynął z niej żaden jad.

– Odejdź – zasyczał. – Zabiję.

– Mówisz bez sensu. Jestem tu po to, by ci pomóc. Pamiętasz? Kiedy pojawisz się w górze rzeki, by uprząść kokon, powitają cię i pomogą ci smoki. Pokażę ci najlepszy piasek do sporządzenia kokonu. Moja ślina w jego ściankach obdarzy cię pamięcią naszego gatunku. Nie bój się mnie. Nie jest za późno. Nadchodzi zima, ale będę cię dobrze strzegła przez zimne miesiące. Kiedy nadejdzie lato, odgarnę liście i błoto, które cię przykrywały. Słońce dotknie twego kokonu, który się stopi. Staniesz się pięknym smokiem. Będziesz Władcą Trzech Królestw. Obiecuję ci to.

Wąż zakrył powiekami mętne oczy i po chwili powoli je otworzył. Tintaglia widziała, jak nieufność walczy w nich z rozpaczą.

– Głęboka woda – powiedział błagalnie wąż.

– Tak – zgodziła się smoczyca.

Uniosła łeb i się rozejrzała. Nie widziała jednak głębokiej wody, chyba że zaciągnęłaby biedaka w dół rzeki, ale tam nie znalazłby nic do jedzenia ani miejsca do uprzędzenia kokonu. Pierwszy odpowiedni teren znajdował się przy mieście Trehaug. Został on pochłonięty przez wezbrane wody rzeki. Inny teren leżał trochę dalej w górę jej biegu, lecz jej nurt przesunął się w szerokim korycie i teraz obok brzegów bogatych niegdyś w poznaczone srebrzystymi pasmami piaszczyste błoto woda była płytka i odsłaniała kamieniste dno. Jak Tintaglia miała pomóc wężowi tam dotrzeć? A gdyby się już tam znaleźli, jak miała w jednym miejscu zebrać błoto, wodę i węża, żeby ten mógł połknąć ciekłe błoto, by wydzielić substancję potrzebną do uprzędzenia kokonu?

Wąż uniósł z wysiłkiem głowę i zatrąbił cicho z rozpaczą. Tintaglia postanowiła działać. Bez wysiłku uniosła i przeniosła dwoje ludzi, lecz wąż niemal dorównywał jej wagą. Kiedy spróbowała przeciągnąć go na nieco głębszą wodę bliżej brzegu, jej szpony przeorały jego zmiękczone ciało i zagłębiły się w otwarte rany. Nieszczęśnik wrzasnął i zaczął się szaleńczo miotać. Ogonem uderzył Tintaglię, tak że smoczyca się zachwiała. Odzyskała równowagę, opadając na cztery łapy. Jedną z nich trafiła na coś leżącego na dnie rzeki; było gładkie, twarde i zaokrąglone. Pod ciężarem smoczycy przetoczyło się i pękło. Powodowana nagłym impulsem, zagarnęła przedmiot szponami i wyciągnęła go na powierzchnię.

Czaszka. Czaszka węża. Kwaśna woda rzeki przeżarła grubą kość, która rozpadła się na kawałki w ucisku smoczej łapy. Tintaglia przeszukała płyciznę. Trzy grube kręgi, wciąż połączone ze sobą. Jeszcze jedna czaszka. Przeorała dno pazurami i wyciągnęła żebra i kość szczękową w różnych stadiach rozkładu. Przy niektórych kościach w stawach zachowały się jeszcze fragmenty chrząstek; inne były wygładzone albo porowate od długiego przebywania w kwaśnej wodzie. Znajdowały się tu kości pobratymców Tintaglii. Ci, którym udało się przypomnieć sobie aż tyle ze szlaku migracji, natrafili na tę ostatnią przeszkodę i tu zginęli.

Nieszczęsny wąż leżał teraz na boku, dysząc z bólu. Te kilka kropli toksyn, które zdołał wydzielić, spływały mu z grzywy do oczu. Tintaglia podeszła cicho i popatrzyła z góry na cierpiącego. Ten na moment zamknął oczy, a potem wydyszał jedno słowo.

– Proszę.

Tintaglia odrzuciła głowę i wyryczała swój gniew i nienawiść do tej chwili. Uwolniła całą swoją wściekłość, dała jej zamroczyć swój umysł i pokryć oczy szkarłatną mgiełką. A potem spełniła prośbę węża. Potężnymi szczękami chwyciła jego szyję tuż poniżej grzywy ociekającej toksynami. Jednym gwałtownym ruchem przegryzła mu kręgosłup. Ciało węża przebiegło drżenie, a koniec jego ogona zaczął podrygiwać, rozpryskując wodę. Stała nad wężem, dopóki nie umarł. Jego oczy zawirowały powoli po raz ostatni, szczęki otworzyły się i zamknęły spazmatycznie. W końcu znieruchomiał.

Tintaglia miała w pysku przejmujący, ostry smak wężowej krwi. Jego rozwodnione toksyny piekły język. W tej chwili poznała jego życie. Na moment stała się nim i zadrżała z wyczerpania i bólu. Nad wszystkim górował chaos. Kiedy smoczyca wróciła do siebie, była wstrząśnięta całkowitą daremnością życia węża. Raz za razem jego ciało reagowało na oznaki, nakazujące mu podjąć wędrówkę i dokonać przemiany. Nie umiała powiedzieć, jak często ta żałosna istota porzucała bogate żerowiska na południu i migrowała na północ.

Kiedy zaczęła pożerać ciało węża, wszystko stało się dla niej jasne. Zbiór jego wspomnień zlał się z jej pamięcią. Gdyby ten świat kręcił się tak, jak powinien, przekazałaby wspomnienia węża i swoje własne potomstwu. Ktoś odniósłby korzyść z jego źle spędzonego życia. Nie zginąłby na próżno. Ujrzała wszystko to, co widział i kim był. Poznała wszystkie jego rozczarowania, była z nim, kiedy rozczarowanie zdegenerowało się w chaos myśli, a w końcu w zezwierzęcenie. Podczas każdej migracji wąż szukał znajomych widoków i Tej, Która Pamięta. Raz za razem doznawał porażki. Zimy zapędzały go na południe, by żerował i odnawiał siły, aż kolejna zmiana pór roku znów posyłała go na północ. Te sprawy Tintaglia mogła znać ze swojej smoczej perspektywy. To, że wąż dotarł tak daleko, mając do dyspozycji tylko wspomnienia ze swojej własnej przeszłości, było niemal cudem. Spojrzała na jego ogryzione kości, czując w pysku paskudny smak jego ciała. I tak by zginął, nawet gdyby mogła pomóc mu dotrzeć na głębszą wodę. Zagadka morskich węży, które od niej uciekały, została rozwiązana. Zagarnęła wiązkę kości i przyjrzała im się bezmyślnie. Oto jej pobratymcy; oto jej rasa. Oto przyszłość i przeszłość.