Выбрать главу

Odwróciła się od resztek węża. Niech pożre go rzeka, jak zrobiła to z tyloma innymi. Niewątpliwie pożre jeszcze następne węże, aż nie zostanie już ani jeden. Tintaglia nie miała mocy tego zmienić. Nie mogła sprawić, by rzeka płynęła tu głębszym korytem, ani zmienić jej biegu, by znów płynęła przy przetykanym srebrem brzegu. Prychnęła. Władcy Trzech Królestw. Panowie Ziemi, Morza i Nieba, a mimo to nie panują nad żadnym z nich.

Rzeka była zimna, a kwaśny dotyk jej wody zaczynał wywoływać swędzenie. Nawet skóra smoczycy, pokryta ciasno przylegającymi łuskami, nie była odporna na takie stężenie kwasu. Tintaglia odeszła od brzegu na środek nurtu, gdzie nad głową miała otwarte niebo, rozpostarła skrzydła i przysiadła na tylnych łapach. Skoczyła, ale zaraz ciężko opadła do wody. Żwir obsunął się pod nią, odbierając siłę jej odbiciu. Była zmęczona. Przez chwilę myślała z tęsknotą o twardej nawierzchni miejsc do lądowania, które Najstarsi pieczołowicie przygotowywali dla swoich skrzydlatych gości. Pomyślała, że gdyby Najstarsi przetrwali, jej rasa wciąż by prosperowała. Zlikwidowaliby tę płyciznę, by ułatwić życie swoim smoczym krewniakom. Lecz Najstarsi wymarli, zostawiając jako swoich spadkobierców żałosny rodzaj ludzki.

Tintaglia przysiadła do następnego skoku i wtedy aż zadrżała, kiedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Ludzie budują. Czy ludzie mogliby pogłębić rzekę, czy mogliby skierować tędy nurt, żeby ten odcinek rzeki stał się dość głęboki dla węża? Czy mogliby sprawić, by rzeka znów popłynęła w pobliżu srebrzystej ziemi, potrzebnej do prawidłowego oprzędzenia się kokonem? Przypomniała sobie, jakie ich dzieła widziała.

Mogliby. Ale czy zechcą?

Zalała ją fala determinacji. Wykonała potężny sus, a skrzydła uniosły ją w górę. Znów musiała zabić, by pozbyć się z pyska paskudnego smaku popsutego ciała węża. Zrobi to, ale przemyśli sprawę. Przymus czy przekupstwo? Targi czy groźba? Przed powrotem do Trehaug zamierzała rozważyć wszystkie możliwości. Można zmusić ludzi, by jej służyli. Jej gatunek może jeszcze przeżyć.

* * *

Stukanie do drzwi jego kajuty było odrobinę za mocne. Arogant wyprostował się na krześle, zaciskając zęby. Napomniał się, by nie wyciągać pochopnych wniosków.

– Wejść – powiedział, wziąwszy głęboki oddech.

Do środka wszedł Lawon i mocno zamknął za sobą drzwi. Właśnie zszedł z wachty. Ubranie sztormowe chroniło go nieco przed deszczem, ale kiedy zdjął czapkę, włosy miał przyklejone do głowy. Sztorm nie był silny, ale upór deszczu odbierał ducha. Przejmował zimnem do kości.

– Chciałeś się ze mną widzieć – przywitał się Lawon.

Arogant zauważył brak „sir”.

– Owszem – potwierdził. – Na kredensie jest rum. Rozgrzej się. A potem chcę ci wydać parę poleceń.

Propozycja rumu była grzecznością, należną każdemu oficerowi podczas tak zimnego sztormu. Arogant chciał jej dopełnić, chociaż przygotowywał się do zmieszania oficera z błotem.

– Dziękuję, sir – odparł Lawon. Arogant patrzył, jak pierwszy oficer nalewa sobie rumu i wypija go jednym haustem. To osłabiło czujność Lawona. Kiedy podszedł do stołu Aroganta, zachowywał się już mniej opryskliwie. – Polecenia, sir?

– Chcę z góry jasno określić, jak mają być wykonywane moje rozkazy, szczególnie przez ciebie.

Lawon znów się usztywnił.

– Sir? – zapytał chłodno.

Arogant odchylił się na oparcie krzesła.

– Zachowanie załogi podczas pirackiego ataku było fatalne – powiedział beznamiętnym tonem. – Ludzie działali chaotycznie. Muszą się nauczyć walczyć jako zespół. Rozkazałem ci przemieszać byłych niewolników z resztą załogi. Nie zostało to wykonane tak, jak należy. Dlatego rozkazuję ci przesunąć ich do wachty drugiego oficera, który przeprowadzi ich integrację. Masz im jasno powiedzieć, że nie jest to związane z jakimkolwiek niezadowoleniem z ich zachowania. Nie chcę, by uznali, że zostają ukarani.

Lawon nabrał tchu.

– Ale oni tak to potraktują. Przyzwyczaili się do pracy dla mnie. Zmianę mogą przyjąć niechętnie.

– Dopilnuj, by tak się nie stało – rozkazał Arogant. – Moje drugie polecenie jest związane z rozmowami z galionem. – Lawon rozwarł szerzej oczy, tylko na chwilę, tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by Arogant nabrał pewności: Lawon już złamał ten zakaz. Kapitan pomyślał z ciężkim sercem, że jest gorzej, niż sądził. Mówił dalej spokojnym głosem: – Zamierzam odwołać rozkaz, zabraniający załodze rozmawiać z „Niezrównanym”. Chcę jednakże, byś zrozumiał, że zakaz ten nadal obowiązuje ciebie. Ze względu na dyscyplinę i morale statku pozwolę ci zachować to jako prywatną sprawę między tobą a mną. Niemniej nie będę tolerował nawet najdrobniejszych oznak naruszenia tego zakazu. Nie wolno ci rozmawiać z galionem.

Dłonie pierwszego oficera zacisnęły się w pięści.

– A mogę wiedzieć, dlaczego, sir? – warknął, ledwie zachowując pozory szacunku.

– Nie. Nie musisz – odparł Arogant spokojnie.

Lawon usiłował zachowywać się jak człowiek niewinny; zrobił minę cierpiętnika.

– Nie wiem, o co panu chodzi, sir, albo kto źle o mnie mówił. Nie zrobiłem nic złego. Jak mam wykonywać swoje obowiązki, skoro wkracza pan między załogę i mnie? Co mam robić, jeśli statek odezwie się do mnie? Zignorować go? Jak mam…

Arogant chciał mu skręcić kark, ale nie wstał z krzesła i udało mu się nadal zachowywać jak kapitan.

– Jeśli obowiązki przekraczają twoje możliwości, Lawonie, to powiedz mi o tym. Możesz je złożyć. Na pokładzie są inni odpowiedni ludzie.

– Mówię o tej kobiecie. Chcesz zdjąć mnie ze stanowiska i awansować ją na pierwszego oficera. – Oczy pociemniały mu z wściekłości. – Dobra, powiem ci coś. Nie przetrwałaby jako pierwszy oficer swojej pierwszej wachty. Ludzie by jej nie zaakceptowali. Ty i ona możecie udawać, że nadaje się na pierwszego oficera, ale ona się nie nadaje. Ona…

– Dosyć. Otrzymałeś rozkazy. Wyjdź. – Arogant mógł ledwie usiedzieć. Nie chciał, by skończyło się to bójką. Lawon nie był człowiekiem, którego bicie może czegoś nauczyć; chowałby tylko urazę. – Lawonie, przyjąłem cię, kiedy nie chciał cię przyjąć nikt inny. Moja propozycja była wyraźna – dałem ci szansę wykazania się. Nadal ją masz. Stań się pierwszym oficerem, na jakiego masz zadatki. Nie próbuj jednak być na tym statku kimś więcej. Wykonuj moje rozkazy i dopilnuj ich wykonywania przez innych. To jest twoje jedyne zadanie. Jeśli będziesz robił mniej, każę cię wysadzić ze statku przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie zatrzymam cię jako zwykłego marynarza. Nie wyszłoby z tego nic dobrego dla żadnego z nas. Możesz sobie przemyśleć moje słowa. A teraz wyjdź.

Lawon popatrzył na niego wściekłym wzrokiem w zaciętym milczeniu, a potem odwrócił się i podszedł do drzwi.

– Nadal jestem skłonny uznać tę rozmowę za naszą prywatną sprawę – odezwał się Arogant po raz ostatni. – Proponuję, byś postąpił tak samo.