Podniósł na nią wzrok. Jego przeprosiny wstrząsnęły nią. Oczy miała szeroko rozwarte. Mógłby w nich utonąć. Pokręcił głową i wzruszył lekko ramionami. Althea po prostu nadal na niego patrzyła i nic nie mówiła. Prosta szczerość przeprosin Aroganta zniszczyła jego rezerwę wobec niej. Rozpaczliwie walczył, by nie stracić panowania nad sobą.
– Pokładam w tobie wielkie zaufanie, Altheo. Stałaś obok mnie, kiedy stawialiśmy czoło wężom… Razem spuściliśmy ten przeklęty statek na wodę. Ale w trakcie walki po prostu… – Głos uwiązł mu w gardle. – Już nie mogę – powiedział nagle. Położył na stole otwarte dłonie i przyjrzał się im. – Już tak dalej nie mogę.
– Co? – zapytała powoli Althea, jakby nie usłyszała go wyraźnie.
Arogant zerwał się na nogi i przechylił przez stół.
– Nie mogę dalej udawać, że cię nie kocham. Nie mogę udawać, że kiedy widzę cię w niebezpieczeństwie, nie jestem śmiertelnie przerażony.
Althea też się zerwała, jakby jej groził. Odwróciła się od niego, ale Arogant w dwóch krokach znalazł się między nią i drzwiami. Althea stała jak osaczona sarna.
– Przynajmniej mnie wysłuchaj – poprosił błagalnym tonem. Słowa wylewały się z niego. Nie chciał myśleć, jak głupio zabrzmią w jej uszach albo że nie będzie w stanie ich odwołać. – Mówisz, że nie możesz wypełniać swoich obowiązków bez mojego szacunku. Nie wiesz, że to samo dotyczy mnie? Niech to licho, żeby mieć pewność, że jest rzeczywisty, mężczyzna musi mieć punkt odniesienia. Widzę siebie w twojej twarzy, w tym, jak wodzisz za mną wzrokiem, kiedy coś dobrze mi idzie, jak się uśmiechasz, kiedy robię coś głupiego, ale udaje mi się to naprawić. Kiedy mnie tego pozbawiasz, kiedy…
Althea stała wstrząśnięta i wpatrywała się w niego. Zamarło w nim serce.
– Altheo, jestem taki samotny. Najgorsza jest wiedza, że bez względu na to, czy nam się uda, czy nie, i tak cię stracę. Świadomość, że codziennie jesteś tu ze mną na tym samym statku, a ja nawet nie mogę zjeść z tobą posiłku, nie mówiąc już o dotknięciu twojej ręki, jest mi wystarczającą torturą. Kiedy nie chcesz na mnie patrzeć ani się do mnie odzywać… nie mogę żyć z tym chłodem panującym między nami. Nie mogę.
Policzki Althei były bardzo różowe. Jej zmoczone deszczem włosy właśnie zaczynały wysychać i wymykały się z kucyka kręconymi kosmykami, okalającymi jej twarz. Arogant musiał na chwilę zamknąć oczy, czując ból, z jakim jej pragnął.
– Któreś z nas musi być rozsądne – przedarł się do niego jej ściśnięty głos.
Stała tu przed nim, nie dalej niż na wyciągnięcie ręki. Oplotła się mocno rękoma, jakby się bała, że może się rozpaść na kawałki.
– Przepuść mnie, Arogancie – szepnęła.
Nie mógł tego zrobić.
– Pozwól… pozwól mi się objąć. Tylko na chwilę, a potem cię wypuszczę – poprosił ze świadomością, że kłamie.
Kłamał i oboje o tym wiedzieli. Tylko chwila nie wystarczyłaby żadnemu z nich. Althea oddychała z trudem, a kiedy twarda dłoń Aroganta dotknęła jej policzka, zakręciło się jej w głowie. Sięgnęła dłonią ku jego piersi, tylko po to, by nie stracić równowagi, a może nawet go odepchnąć. To wszystko, nie będzie na tyle głupia, by na to pozwolić. Lecz Althea poczuła przez koszulę ciepło jego ciała i bicie jego serca. Jej zdradziecka dłoń zacisnęła się na materiale i przyciągnęła go bliżej. Arogant zachwiał się, a potem objął Altheę tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Przez jakiś czas trwali w bezruchu. A potem Arogant westchnął, jakby opuścił go ból.
– Och, Altheo – odezwał się cicho. – Dlaczego zawsze musi to być dla nas takie skomplikowane?
Całował delikatnie jej włosy, grzejąc oddechem czubek głowy. Nagle wszystko wydało się Althei bardzo proste. Kiedy Arogant pochylił się, by pocałować ją w ucho i szyję, poszukała ustami jego warg i zamknęła oczy. A więc niech się stanie.
Poczuła, że wyciąga jej koszulę ze spodni. Skórę na dłoniach miał szorstką, ale ich dotyk był delikatny. Jedną dłonią objął pod koszulą jej pierś, a potem potarł twardy sutek. Althea nie mogła się poruszyć, ale po chwili jej ręce odnalazły jego biodra i przyciągnęły go do niej.
Przerwał pocałunek.
– Zaczekaj. – Odetchnął. – Przestań.
Opamiętał się. Kiedy się od niej odwrócił, Althea zachwiała się, rozczarowana. Podszedł do drzwi i trzęsącymi się rękoma zaryglował je. Chwycił Altheę za rękę, ucałował jej dłoń, puścił ją i stanął w milczeniu, patrząc na nią z góry. Na moment zamknęła oczy. Czekał. Podjęła decyzję. Ujęła jego dłonie w swoje ręce i delikatnie pociągnęła go w stronę łóżka.
– Chyba nie całkiem rozumiesz, co zrobiłeś – mówiła Amber poważnie i powoli. – Dlatego mogę ci wybaczyć. Ale tylko ten jeden raz. „Niezrównany”, musisz się nauczyć, co znaczy dla człowieka śmierć. Chyba nie rozumiesz nieodwracalności swego czynu.
Jej ubranie szarpał sztormowy wicher, lecz Amber przywarła do relingu i czekała na odpowiedź. „Niezrównany” chciał powiedzieć coś, co by ją zadowoliło. Nie chciał, żeby Amber smuciła się z jego powodu. Jej smutek, kiedy pozwalała statkowi go odczuwać, sięgał głębiej niż u jakiegokolwiek innego człowieka. Był niemal tak wielki, jak jego własny.
„Niezrównany” zwrócił wszystkie swoje zmysły do wewnątrz. Coś się działo. Coś niebezpiecznego, coś przerażającego. Kiedyś już tego zaznał i przygotował się na przeszywający ból i wstyd. Kiedy ludzie zbliżali się do siebie w ten sposób, zawsze oznaczało to ból dla słabszego osobnika. Dlaczego Arogant tak się na nią rozzłościł? Dlaczego ona na to pozwala, dlaczego z nim nie walczy? Czy tak się go boi, że nie potrafi mu się oprzeć?
– „Niezrównany”. Słuchasz mnie?
– Nie.
Wciągnął powietrze przez otwarte usta. Nie rozumiał, co się dzieje. Sądził, że wie, co to oznacza. Jeśli Arogant nie zamierzał jej ukarać, jeśli nie usiłuje nią zawładnąć poprzez ból, to dlaczego to robi? Dlaczego Althea na to pozwala?
– „Niezrównany”.
– Ćśśś.
Zwinął dłonie w pięści i przycisnął je do piersi. Nie będzie krzyczał. Nie będzie. Amber mówiła coś do niego, ale zamknął uszy i wyostrzył pozostałe zmysły. To nie było to, co myślał. Sądził, że rozumie ludzi i to, jak się nawzajem krzywdzą, ale to było coś innego. Coś, co niemal sobie przypominał. Pozwolił błądzić swoim myślom i poczuł, jak rozkwitają w nim dawne wspomnienia.
Althea przytulała Aroganta i czuła, jak serce wali mu w piersi. Chwytał powietrze tuż przy jej szyi. Althea czuła na twarzy jego włosy. Palcami delikatnie powiodła po długiej, ledwie zabliźnionej ranie od cięcia szablą po żebrach, a potem przykryła ją dłonią, jakby mogła ją uleczyć dotykiem. Westchnęła. Pachniał przyjemnie, jak morze, statek i on sam. Kiedy go przytulała, miała to wszystko w sobie.
– Niemal – szepnęła. – Niemal myślałam, że lecimy.
ROZDZIAŁ 13
Mamo? Widać już port Miasta Wolnego Handlu. Keffiria uniosła bolącą głowę nad poduszkę. W drzwiach niewielkiej kajuty, którą dzielili na „Pojętnym”, stał Selden. Keffria nie spała. Po prostu zwinęła się w kłębek wokół swego nieszczęścia, usiłując odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ma z nim żyć. Spojrzała na syna. Usta miał spierzchnięte, a policzki i czoło zaczerwienione i wysuszone od wiatru. Od wypadku w zasypanym mieście miał nieobecne spojrzenie, jakby w pewien sposób był dla niej stracony, mimo że stał przed nią. Selden był jej ostatnim żyjącym dzieckiem. Powinno to uczynić go szczególnie jej drogim. Keffria powinna chcieć go mieć przy sobie cały czas. A tymczasem wzbudzał w niej obojętność. Najlepiej nie kochać go za bardzo. Podobnie jak inni, w każdej chwili mógł jej zostać odebrany.