To on doprowadził do jej śmierci. Sprowadzając ją do swego miasta, pchnął ją na ścieżkę, z której nie było powrotu. Jedyną istotą, którą obarczał większą winą, była Tintaglia, smoczyca. Gardził sobą za sposób, w jaki ją wyidealizował. Wierzył, że jest zdolna do szlachetności i mądrości, darzył ją atencją należną ostatniemu przedstawicielowi jej wspaniałego gatunku. W rzeczywistości była niewdzięcznym, samolubnym i egoistycznym stworem. Na pewno mogłaby ocalić Słodką, gdyby tylko się postarała.
Spróbował powiedzieć coś optymistycznego ze względu na matkę.
– Wygląda na to, że niektórzy mieszkańcy zaczęli odbudowę – zauważył.
– Tak. Barykad – powiedziała, kiedy statek zbliżył się do nabrzeża.
Miała rację. Bras spostrzegł z przygnębieniem, że ludzie na nabrzeżu są dobrze uzbrojeni. Byli to Kupcy, rozpoznał bowiem kilku spośród nich, a kapitan „Pojętnego” już rzucał im gromkie pozdrowienia.
Ktoś odchrząknął. Bras się wzdrygnął i odwrócił do stojącej tuż za nim Keffrii Vestrit. Okryta szalem kobieta przeniosła wzrok z jego matki na niego.
– Nie wiem, co zastanę w domu – odezwała się cicho. – Lecz możecie liczyć na gościnność domu Vestritów. – Uśmiechnęła się krzywo. – Pod warunkiem, że wciąż jeszcze stoi.
– Nie chcielibyśmy się wam narzucać – zapewniła ją łagodnie Yani. – Nie kłopocz się nami. Gdzieś w Mieście Wolnego Handlu musi stać jakiś zajazd.
– To nie byłoby narzucanie się. Selden i ja z przyjemnością powitamy wasze towarzystwo.
Bras nagle pojął, że za tym zaproszeniem może się kryć coś więcej niż prosta odpłata za gościnność. Ujął to w słowa.
– Możliwe, że samotny powrót do domu będzie dla was niebezpieczny. Załatwimy z matką nasze sprawy, a potem udamy się tam razem z wami i pomożemy wam się rozlokować.
– Właściwie byłabym za to ogromnie wdzięczna – przyznała pokornie Keffria.
Po chwili milczenia matka Brasa westchnęła.
– Moje myśli były zajęte naszymi własnymi kłopotami. Nie zastanawiałam się, co może dla was oznaczać ten powrót. Wiedziałam, że będzie smutek, ale nie brałam pod uwagę niebezpieczeństwa. Zachowałam się bezmyślnie.
– Dźwigasz własny ciężar – powiedziała Keffria.
– Niemniej na jakiś czas uczciwość musi zastąpić wszelkie uprzejme słowa – stwierdziła poważnie Yani. – I to nie tylko między tobą i mną. Jeśli ktokolwiek z nas ma to przeżyć, wszyscy Kupcy muszą być szczerzy. Och, Sa, spójrz na Wielki Targ. Połowa zniknęła!
Kiedy załoga ustawiała statek przy nabrzeżu, Bras wodził wzrokiem po ludziach przybyłych, by powitać podróżnych, i spostrzegł Graga Tenirę. Nie widział go od czasu Letniego Balu. Zaskoczyła go siła mieszanych uczuć, jakie go ogarnęły. Grag był przyjacielem, lecz teraz Bras wiązał go ze śmiercią Słodkiej. Czy jej śmierć będzie zabarwiała bólem każdy dzień jego życia? Wyglądało na to, że tak musi być.
Statek został zacumowany i przystawiono do niego trap. Tłum rzucił się do przodu i ludzie zaczęli wykrzykiwać pytania do kapitana i załogi. Bras przepychał się przez nich, a jego matka, Keffria i Selden szli za nim. W chwili, kiedy dotknął stopą nabrzeża, stanął przed nim Grag.
– Bras? – zapytał cicho.
– Tak – potwierdził zapytany. Wyciągnął do Graga rękę w rękawiczce i Grag ją ujął, ale po to, by przyciągnąć go bliżej.
– Czy odnaleziono satrapę? – zapytał Tenira z niepokojem, przysuwając usta do ucha Brasa.
Ten potrząsnął głową. Grag zmarszczył brwi.
– Chodźcie ze mną – powiedział pośpiesznie. – Czeka na was wóz. Przez ostatnie trzy dni kazałem chłopcu wypatrywać „Pojętnego” z przylądka. Szybko. Ostatnio w Mieście Wolnego Handlu pojawiły się jakieś niedorzeczne plotki. To nie jest dobre miejsce dla was. – Grag wyjął spod swego płaszcza znoszony płaszcz robotnika. – Zakryj swoje ubranie z Deszczowych Ostępów.
Przez chwilę Bras milczał, zszokowany. A potem strzepnął płaszcz i zarzucił go na matkę, po czym przekazał ją w ręce Graga i bezceremonialnie chwycił Keffrię za rękę.
– Chodźcie szybko i cicho – szepnął do niej.
Zobaczył, że Keffria mocniej chwyta dłoń Seldena. Chłopiec wyczuł, że coś jest nie w porządku. Rozwarł szeroko oczy i pośpieszył za innymi. Wszystkie ich bagaże zostały na statku. Nic się nie dało na to poradzić.
Wóz Graga był otwarty i bardziej się nadawał do przewożenia towaru niż pasażerów. Wokół niego unosił się intensywny zapach ryb. Z tyłu rozparło się dwóch muskularnych młodych ludzi w fartuchach rybaków z Trzech Statków. Bras pomógł kobietom wejść na wóz, a Grag wskoczył na kozioł i ujął lejce.
– Z tyłu jest płótno żaglowe. Jeśli rozpostrzecie je nad sobą, ochroni was nieco przed deszczem.
– Oraz nas ukryje – zauważyła kwaśno Yani, ale pomogła Brasowi rozłożyć płótno. Skulili się pod nim. Ich eskorta siedziała na tylnej klapie i machała nogami. Grag obudził wiekowego konia.
– Dlaczego w porcie jest tak pusto? – zapytał Bras jednego z rybaków. – Gdzie są statki Miasta Wolnego Handlu?
– Na dnie albo ścigają najeźdźców z Krainy Miedzi. Wczoraj spróbowali nas zaatakować. Dwa statki zbliżyły się do portu, a trzy inne trzymały się na pełnym morzu. Ruszyła za nimi „Ofelia”, a za nią nasze inne statki. Sa, ależ uciekali! Nie wątpię, że nasze statki ich dogoniły. Wciąż czekamy na ich powrót.
To niezbyt się podobało Brasowi, ale nie umiał powiedzieć, co konkretnie go niepokoi. Jadąc przez Miasto Wolnego Handlu, widział je od czasu do czasu, kiedy wiatr unosił płótno. Trochę handlowano, ale panowała niespokojna atmosfera. Ludzie śpieszyli się, załatwiając swoje sprawy, albo podejrzliwie przyglądali się wozowi. Wiatr niósł natrętny zapach odpływu i spalonych domów. Brasowi się wydawało, że do posiadłości Tenirów jadą okrężną drogą. Przy bramie uzbrojeni mężczyźni przepuścili Graga i zamknęli ją za wozem. Kiedy zatrzymał konia, otworzyły się szeroko drzwi. Wśród wybiegających osób znajdowały się Naria Tenira i dwie siostry Graga. Na ich twarzach malowała się powaga.
– Znalazłeś ich? Są bezpieczni? – zapytała matka Graga, kiedy Bras odrzucił przykrywające ich płótno.
Wtem Selden zaczął się gramolić z wozu, wołając:
– Babciu! Babciu!
Na progu dworu Tenirów Ronika Vestrit szeroko otworzyła ramiona, by pochwycić w nie swego wnuka.
Satrapa Cosgo, dziedzic Perłowego Tronu oraz opończy prawości, skubał sobie skórę na piersi i oderwał długi, cienki kawałek odłażącego naskórka. Słodka odwróciła wzrok, żeby się nie skrzywić.
– To nie do zniesienia – poskarżył się satrapa po raz kolejny. – Moja skóra jest zniszczona. Jaką szpecącą różowość widać pod spodem! Moja cera nigdy już nie będzie taka jasna, jak przedtem. – Spojrzał oskarżycielsko na Słodką. – Poeta Mahnke porównał kiedyś skórę na moim czole do opalizującej perły. Teraz jestem okaleczony!
Słodka poczuła, jak kolano Kekki wbija się jej w krzyż. Kekki leżała na posłaniu obok łóżka satrapy, a Słodka kuliła się na podłodze obok niej. To było jej miejsce w tym niewielkim pomieszczeniu. Skrzywiła się, bo plecy i tak ją bolały, ale zrozumiała wskazówkę. Pomyślała chwilę i skłamała:
– W Mieście Wolnego Handlu mówi się, że kobieta, która raz do roku umyje twarz w wodzie z Rzeki Deszczowej, nigdy się nie zestarzeje. To nieprzyjemny zabieg, ale podobno zachowuje młodość i koloryt cery.