– Nie chcę cię popędzać – powiedział przepraszającym tonem Grag, wchodząc do gościnnego pokoju Brasa z naręczem ubrań i zamykając nogą drzwi. – Ale pozostali już czekają. Niektórzy od wczesnego rana. Im dłużej czekają, tym bardziej się niecierpliwią. Tu są suche ubrania. Niektóre powinny na ciebie pasować. Twoje ubrania pasowały na mnie, kiedy występowałem na balu jako Kupiec z Deszczowych Ostępów. – Zapewne zobaczył, że Bras się skrzywił, bo natychmiast dodał: – Przepraszam. Nigdy ci tego nie powiedziałem. Przepraszam za to, co się stało z powozem, i za to, że Słodka odniosła obrażenia.
– Tak. No cóż. Teraz to dla niej chyba niewielka różnica. – Bras usłyszał, jak ostro zabrzmiały jego słowa. – Przepraszam. Nie mogę… nie mogę o tym mówić.
Usiłował się zainteresować ubraniami. Wybrał koszulę z długimi rękawami. Nie było rękawiczek; będzie musiał włożyć swoje wilgotne. I swoją wilgotną zasłonę. Nie miało to znaczenia; tak naprawdę nic nie miało znaczenia.
– Obawiam się, że będziesz musiał o tym mówić. – W głosie Graga brzmiał szczery żal. – To wszystko zawdzięczasz swojemu powiązaniu ze Słodką. W mieście krążą pogłoski, że albo uprowadziła satrapę z miejsca, w którym przetrzymywali go Kupcy z Deszczowych Ostępów, albo że pomogła mu w ucieczce. Roed Caern rozgłasza plotkę, że prawdopodobnie przekazała go mieszkańcom Krainy Miedzi, bo sama do nich należy, i…
– Zamknij się! – zawołał Bras i głęboko odetchnął. – Chwileczkę – poprosił zduszonym głosem. Mimo zasłony odwrócił się plecami do Graga. Schylił głowę i zacisnął pięści, usiłując opanować łzy i ucisk w gardle.
– Przepraszam – powtórzył Grag.
Bras westchnął.
– Nie. To ja powinienem przeprosić. Nie wiesz, nie możesz wiedzieć wszystkiego, przez co przeszedłem. Jestem zaskoczony, że w ogóle cokolwiek słyszałeś. Posłuchaj. Słodka nie żyje, satrapa nie żyje. – Zaśmiał się gorzko. – Ja powinienem nie żyć. Czuję, że nie żyję. Ale… nie. Posłuchaj. Słodka weszła do zasypanego miasta z mojego powodu. Znajdowała się tam smoczyca. Smoczyca była… między życiami. W trumnie albo takim jakimś kokonie… nie wiem, jak to nazwać. Smoczyca mnie dręczyła, wdzierała się do moich snów, przekręcała myśli. Słodka o tym wiedziała. Chciała położyć temu kres.
– Smoczyca?
Pytanie Graga dotyczyło i stwora, i zdrowia psychicznego Brasa.
– Wiem, że to szalona opowieść! Nie zadawaj mi pytań i nie rób sceptycznej miny. Po prostu słuchaj. – Szybko opowiedział o tym, co się zdarzyło owego dnia. Pod koniec opowieści uniósł wzrok, by zmierzyć się z pełnym niedowierzania spojrzeniem Graga. – Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj „Pojętnego”. Statek też widział smoczycę. Ona… go zmieniła. Od tego czasu jest ponury, stale domaga się pochwał i bliskości kapitana. Niepokoimy się o niego. Nie widziałem już potem Słodkiej – ciągnął Bras cichszym głosem. – Oni nie żyją, Gragu. Nie było żadnego spisku w celu uprowadzenia satrapy z Trehaug. Tylko dziewczyna, starająca się przeżyć trzęsienie ziemi. Nie udało się jej. Dwa razy przeszukaliśmy rzekę na całej długości. Nie było po nich śladu. Rzeka przeżarła łódkę, a oni zginęli w wodzie. To straszna śmierć.
– Na oddech Sa. – Grag zadrżał. – Masz rację, Brasie, nie wiedziałem. W Mieście Wolnego Handlu krążą jedynie sprzeczne pogłoski. Słyszeliśmy, że satrapa zaginął albo zginął podczas trzęsienia ziemi. Potem powstała plotka, że wykradli go Vestritowie z zamiarem sprzedania mieszkańcom Krainy Miedzi albo wydania Nowym Kupcom, by go zabili. Ronika Vestrit ukrywa się u nas. Caern rozpuścił wiadomość, że trzeba ją schwytać i zatrzymać. Kiedy indziej namawialibyśmy ją, żeby się udała do Rady i zażądała wysłuchania jej racji. Ostatnio jednak były przypadki odwetu na ludziach, których Roed Caern oskarżył o zdradę. Nie wiem, dlaczego Towarzyszka tak mu ufa. Ta sprawa dzieli Radę Miasta Wolnego Handlu, bo jedni mówią, że musimy jej słuchać jako przedstawicielki satrapy, podczas gdy mój ojciec i ja uważamy, że nadeszła pora, by miasto rządziło się samo.
Zaczerpnął tchu. Delikatnie, jakby się bojąc, że jego słowa jeszcze bardziej zranią Brasa, Grag dodał:
– Roed twierdzi, że Vestritowie spiskowali z mieszkańcami Krainy Miedzi. Mówi, że może ich żywostatku wcale nie zajęli piraci, i sugeruje, że do „spisku” należał Kaj Kotwica i że może popłynął „Vivacią” w górę Rzeki Deszczowej po satrapę i Słodką. Zbyt wielu z nas wie, że to kłamstwo, więc zmienił ton i powiedział, że to nie musiał być żywostatek, że może był to statek z Krainy Miedzi.
– Roed jest głupcem – wtrącił Bras. – Nie wie, o czym mówi. Wiele statków próbowało wpłynąć do Rzeki Deszczowej. Rzeka je niszczy. Stosują wszystkie sztuczki, o których wiemy, że nie są skuteczne: powlekają kadłuby tłuszczem albo smołą. Jeden statek był nawet obłożony płytkami z wypalonej gliny. – Bras pokręcił głową, wprawiając zasłonę w ruch. – Wszystkie butwieją, jedne szybko, inne powoli. Poza tym od kiedy się to wszystko zaczęło, ujście Rzeki Deszczowej patrolują żywostatki. Ktoś by ich zauważył. Grag się skrzywił.
– Masz do waszych patroli większe zaufanie niż ja. Statki z Krainy Miedzi wciąż atakują. Wyganiamy je z zatoki, ale zaraz pojawia się następna ich fala. Jestem zaskoczony, że przedarliście się przez nie z taką łatwością.
Bras wzruszył ramionami.
– Pewnie masz rację. Kiedy „Pojętny” wypłynął z ujścia rzeki, w okolicy nie było żadnych innych żywostatków. Po drodze zauważyliśmy jednak kilka jednostek z Krainy Miedzi. Większość omijała nas szerokim łukiem; dzięki waszej „Ofelii” żywostatki cieszą się teraz pewną reputacją. Zeszłego wieczoru jeden z takich statków wydawał się nami zainteresowany, ale „Pojętny” szybko zostawił go za rufą.
Zapadła chwila milczenia. Bras odwrócił się plecami do Graga i zdjął mokrą koszulę. Kiedy wkładał suchą, Grag powiedział:
– Tyle się dzieje, że nie potrafię ogarnąć wszystkiego. Smoczyca? Jakoś łatwiej mi uwierzyć w nią, niż w to, że Słodka nie żyje. Kiedy myślę o niej, widzę ją tak, jak wyglądała tamtego wieczoru w twoich ramionach na parkiecie.
Bras zamknął oczy. Z maleńkiej łódki mknącej z prądem rzeki patrzyła na niego uniesiona blada twarzyczka.
– Zazdroszczę ci tego – powiedział cicho.
– Ty jesteś Kupcową Vestritów. Ty decydujesz w imieniu rodziny. Jeśli nie chcesz brać w tym udziału, zrozumiem. Ale ja tutaj zostaję. – Ronika odetchnęła. – Jestem tu tylko jako ja sama. Wiedz jednak, Keffrio, że jeśli postanowisz się udać do Rady Miasta Wolnego Handlu, będę tam przy tobie. To ty będziesz musiała przedstawić nasze stanowisko. Rada Miasta Wolnego Handlu nie chciała pozwolić mi się wypowiedzieć w sprawie śmierci Davada. Z pewnością odmówią mi prawa głosu w tej sprawie. Mimo to będę stała przy tobie, kiedy będziesz mówić. I przyjmę tego konsekwencje.
– A co ja mam powiedzieć? – zapytała ze znużeniem Keffria. – Jeśli powiem, że nie wiem, co się stało ze Słodką, nie mówiąc już o satrapie, zabrzmi to jak kłamstwo.
– Masz alternatywę. Możecie z Seldenem uciec z Miasta Wolnego Handlu. Przez jakiś czas może mielibyście spokój w Glebiszy. Chyba żeby ktoś postanowił zdobyć sobie przychylność Serilli i Caerna i was tam wytropił.
Keffria wsparła czoło na dłoniach. Nie zważając na to, jakie wrażenie może to wywrzeć na innych, oparła łokcie na stole.