Выбрать главу

Ronika uśmiechnęła się gorzko.

– Mniejsze, niż niektórzy chcieliby nam wmówić. Największe niebezpieczeństwo stanowią ci w naszym mieście, którzy pragną zniszczyć Kupców i nasze obyczaje. Dzisiejszego wieczoru ich pokonamy. Potem prawdziwe niebezpieczeństwo będzie się brało ze zwykłego źródła: z Krainy Miedzi. Kiedy Jamaillia toczy wewnętrzne walki, a my ganiamy się po ulicach z szablami, Kraina Miedzi ma okazję wtargnąć do Miasta Wolnego Handlu i je opanować. – Ponownie omiotła spojrzeniem siedzących wokół stołu. – Lecz jeśli się zbierzemy, możemy tu nie wpuścić wroga. Mamy statki Kupców, żywostatki i pracujące jednostki rodzin z Trzech Statków. Znamy swoje wody lepiej niż ktokolwiek inny.

– Wciąż mówisz o samotnym mieście-państwie przeciwstawiającym się całej Krainie Miedzi. Oraz być może Jamaillii – odezwał się jeden z Kupców. – Być może moglibyśmy przez jakiś czas odpierać ich ataki, ale w końcu mogliby nas wziąć głodem. Nigdy nie byliśmy całkowicie samowystarczalni. – Pokręcił głową. – Musimy zachować więź z Jamaillią, nawet jeśli oznacza to kompromis z Nowymi Kupcami.

– Muszą być takie kompromisy – zgodziła się Ronika. – Nie wszyscy tak po prostu się wyniosą. Kompromisy powinny zawierać umowy z Jamaillią, określające zasady uczciwego i otwartego handlu. Lecz kompromisy te muszą być zawierane na naszych warunkach. Nie chcemy żadnych ministrów ceł. Nie chcemy żadnych ceł.

Rozejrzała się wokół stołu, szukając wsparcia.

– Nie powinniśmy zawierać kompromisów z Nowymi Kupcami. Powinniśmy zawrzeć z nimi sojusz. – Zaskoczone spojrzenia skupiły się na Keffrii, która ledwie wierzyła, że to ona mówi, ale wiedziała, że jej słowa mają sens. – Kiedy wtargniemy dziś wieczorem na tajne spotkanie Serilli z przewodniczącymi Rady, powinniśmy ich zaprosić na naszą stronę. – Zaczerpnęła tchu. – Poprośmy ich bez ogródek, żeby zerwali z Jamaillią, wzięli naszą stronę i przyjęli nasz sposób życia. Jeśli Miasto Wolnego Handlu ma stanowić jedność, to musimy stanowić jedność dzisiaj. Teraz. Powinniśmy wysłać wiadomość temu przyjacielowi Davada… jak on się nazywa? Chciwus. Sprawiał wrażenie, że ma jakiś wpływ na swoich towarzyszy. – Podniosła głos. – Naszą jedyną nadzieją przeciwko i Krainie Miedzi, i Jamaillii, jest Zjednoczone Miasto Wolnego Handlu. Nie mamy innych sprzymierzeńców.

Po jej słowach zapadła pełna niepokoju cisza.

– Może mogłaby nam pomóc smoczyca.

Piskliwy tenor Seldena zaskoczył wszystkich.

Wszystkie oczy zwróciły się na syna Keffrii, siedzącego sztywno na krześle. Miał szeroko otwarte oczy, lecz nie patrzył na nikogo.

– Smoczyca mogłaby nas chronić przed Jamaillią i Krainą Miedzi.

Zapadła niezręczna cisza. W końcu odezwał się Bras.

– Smoczyca ma nas za nic, Seldenie – powiedział głosem drżącym z emocji. – Pokazała to, kiedy pozwoliła zginąć Słodkiej. Zapomnij o niej. Albo może pamiętaj o niej z pogardą.

– O co chodzi z tą smoczycą? – zapytał Rzadki Krasnorost.

– Młody Selden ostatnio bardzo dużo przeszedł – zauważyła łagodnie Naria.

Chłopiec zacisnął szczęki.

– Nie wątpcie w moje słowa. Nie wątpcie w nią. Niosła mnie w swoich szponach, a ja patrzyłem z góry na świat. Wiecie, jak naprawdę jesteśmy mali, jak żałosne są nawet największe nasze dzieła? Czułem bicie jej serca. Kiedy mnie dotknęła, uświadomiłem sobie, że może istnieć coś poza dobrem i złem. Ona… wykracza poza wszystko. – Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. – W snach latam razem z nią.

Po jego słowach zapadła cisza. Dorośli wymieniali spojrzenia, jedni rozbawieni, inni pełni współczucia, jeszcze inni rozzłoszczeni tym zakłóceniem obrad. Takie potraktowanie jej syna bolało Keffrię. Czy nie przeszedł wystarczająco wiele?

– Smoczyca była prawdziwa – stwierdziła. – Wszyscy ją widzieliśmy. I zgadzam się z Seldenem. Smoczyca może wszystko zmienić.

Jej słowa wstrząsnęły zebranymi, ale spojrzenie, jakie posłał jej syn, było tego warte. Nie pamiętała, kiedy ostatnio patrzył na nią takim błyszczącym wzrokiem.

– Nie wątpię, że smoki są prawdziwe – wtrącił szybko Rzadki. – Sam kilka widziałem, kilka lat temu, kiedy wypłynąłem daleko na północ. Przeleciały nade mną jak klejnoty błyskające w słońcu. Wezwała je Kozia Twierdza przeciwko Zawyspiarzom.

– To stara bajka – mruknął ktoś i Rzadki zgromił go wzrokiem.

– Ta smoczyca jest ostatnią przedstawicielką gatunku. Wykluła się w walących się ruinach miasta Najstarszych, tuż zanim pochłonęło je bagno – stwierdził Bras. – Ale ona nie jest naszą sojuszniczką. To zdradliwa i samolubna istota.

Keffria rozejrzała się po kręgu twarzy. Wszystkie miały wyraz niedowierzania.

– Może powinniśmy wrócić do omawiania spraw związanych z Nowymi Kupcami – zaproponowała zaróżowiona Ekke.

Jej ojciec uderzył otwartą dłonią w stół.

– Nie. Widzę teraz, że muszę usłyszeć o wszystkim, co się działo w Deszczowych Ostępach. Długo nic nam nie mówiono o tym, co się znajduje w górze rzeki. Niech to będzie pierwsza oznaka otwartości Kupców z Miasta Wolnego Handlu wobec ich nowych sprzymierzeńców. Chcę usłyszeć wszystko o tej smoczycy oraz o tym, jak zginęli Słodka Vestrit i satrapa.

Zapadła głucha cisza. Jedynie ruch zasłoniętych głów zdradzał, że Bras naradza się z matką. Wszyscy pozostali Kupcy siedzący przy stole zachowywali milczenie. Keffria wiedziała, że to błąd, ale nie mogła tego zmienić. Deszczowe Ostępy same muszą postanowić, że się ujawnią, albo pozostać ukryte. Bras odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ręce na piersi.

– Dobrze więc – powiedział ciężkim głosem Rzadki Krasnorost.

Wsparł szerokie, spracowane dłonie na stole i odepchnął krzesło, chcąc wstać.

Selden zerknął w górę na Keffrię, uścisnął ją za rękę i nagle stanął obok swego krzesła. Nie zrobił się przez to dużo wyższy, lecz jego mina domagała się udzielenia mu głosu.

– To wszystko się zaczęło – pisnął swoim chłopięcym głosem – kiedy powiedziałem Słodkiej, że znam tajemne przejście do miasta Najstarszych.

Wszystkie oczy skierowały się na chłopca, który wytrzymał zdumione spojrzenie Rzadkiego Krasnorosta.

– To równie dobrze moja opowieść. Kupcy z Miasta Wolnego Handlu i Kupcy z Deszczowych Ostępów są spokrewnieni. A ja tam byłem. – Posłał Brasowi zuchwałe spojrzenie. – Jest moją smoczycą tak samo, jak twoją. Ty być może zwróciłeś się przeciwko niej, ale ja nie. Ona uratowała nam życie. – Odetchnął. – Czas podzielić się naszymi tajemnicami, żebyśmy wszyscy przeżyli.

Chłopiec powiódł spojrzeniem po zebranych.

Nagłym ruchem Bras odrzucił zasłonę z twarzy. Zdjął też kaptur i potrząsnął ciemnymi, kędzierzawymi włosami. Przenosił spojrzenie lśniących miedzianych oczu z twarzy na twarz, zapraszając wszystkich do wpatrzenia się w łuski okalające jego wargi i brwi oraz wałek gruzłowatej skóry, podkreślający linię czoła. Kiedy spojrzał na Seldena, miał w oczach szacunek.

– Zaczęło się to o wiele wcześniej, niż sięga pamięć mojego młodego krewniaka – rzekł cicho. – Miałem chyba dwa razy mniej lat niż Selden, kiedy ojciec po raz pierwszy zaprowadził mnie daleko pod ziemię do komnaty smoka.

ROZDZIAŁ 14

ŁUPIGRÓD

Po prostu nie wiem. – Arogant stał na fordeku obok niej. Późnowieczorna mgła skręciła mu wilgotne włosy i pokryła kaftan srebrzystymi kropelkami. – Wszystko teraz wygląda inaczej. Nie chodzi o mgłę, ale o poziom wody, listowie, linie plaż. Wszystko jest inne od tego, co pamiętam.

Jego dłonie spoczywały na relingu tuż obok dłoni Althei, dumnej z siebie, że potrafi przezwyciężyć pokusę dotknięcia go.