– Ster w prawo. Troszeczkę – powiedział cicho, kiedy postawili żagle i wiatr delikatnie go pchnął; usłyszał, jak jego rozkaz przekazywany szeptem wędruje przez całą długość pokładu.
U steru stał Arogant. Dobrze było tam czuć jego spokojne dłonie; jeszcze lepiej było samemu decydować, jak ma płynąć, i czuć, jak marynarze migiem wykonują jego polecenia. Niech odkryją, jak to jest, kiedy musi się złożyć życie w rękach kogoś, kogo się boi. Bo wszyscy się go bali, nawet Lawon. Lawon pięknie mówił o przyjaźniach, które przekraczają czas albo gatunek, ale w głębi serca pierwszy oficer bał się statku bardziej niż ktokolwiek inny na jego pokładzie.
I powinni się go bać, pomyślał z zadowoleniem „Niezrównany”. Gdyby znali jego prawdziwą naturę, posikaliby się z przerażenia. Rzuciliby się z wrzaskiem w głębię i uznaliby to za litościwy koniec. „Niezrównany” uniósł wysoko ręce i rozcapierzył palce. To było żałosne porównanie, ten wilgotny wiatr owiewający mu dłonie, ale to wystarczyło, by pokrzepić jego duszę. Nie miał oczu, nie miał skrzydeł, lecz jego dusza wciąż była duszą smoka.
– To piękne – powiedziała do niego Amber.
Wzdrygnął się. Mimo że tak długo przebywała na jego pokładzie, wciąż zdarzało się, że była dla niego przezroczysta. Była jedyną osobą, u której nie wyczuwał strachu przed sobą. Czasami dzieliła się z nim swoimi emocjami, lecz nigdy myślami, a kiedy udawało mu się schwytać jakiś ich cień, to podejrzewał, że mu na to pozwalała. W rezultacie jej słowa wprawiały go w pomieszanie częściej niż słowa innych ludzi. Ona jedyna mogłaby go okłamać. Czy kłamała teraz?
– Co jest piękne? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziała. „Niezrównany” skupił się na obecnym zadaniu. Arogant chciał, żeby zaniósł ich w górę rzeki jak najciszej. Chciał, żeby nazajutrz Łupigród obudził się i zobaczył ich zakotwiczonych w porcie. Pomysł ten spodobał się statkowi. Niech się gapią i krzyczą na widok statku, który zmartwychwstał. Jeśli będzie tam ktokolwiek, kto go jeszcze pamięta.
– Noc jest piękna – powiedziała w końcu Amber. – A my jesteśmy piękni nocą. Gdzieś nad nami jest księżyc. Od niego mgła lśni srebrem. Tu i tam moje oczy napotykają fragmenty ciebie. Rząd srebrnych kropel wiszących na napiętej linie. Albo mgła rozrywa się na chwilę i księżyc oświetla nam drogę po rzece. Ty poruszasz się tak gładko i łagodnie. Posłuchaj. Woda pod twoim dziobem mruczy jak kot, a wiatr popycha nas do przodu z cichym szumem. Rzeka jest tu tak wąska; zupełnie jakbyśmy przecinali las nożem, a drzewa się rozsuwają, by nas przepuścić. Tak dawno nie słyszałam szumu wiatru w drzewach i nie czułam zapachu ziemi. Zupełnie jakbym się znajdowała w srebrnym śnie na pokładzie magicznego statku.
„Niezrównany” uśmiechnął się mimowolnie.
– Ja jestem magicznym statkiem.
– Wiem. O, dobrze wiem, jakim jesteś cudem. W taką noc, kiedy poruszamy się szybko i cicho w ciemności, niemal czuję, jakbyś mógł rozłożyć skrzydła i unieść nas w samo niebo. Nie czujesz tego, „Niezrównany”?
Oczywiście, że czuł. Niepokojące było to, że ona też to czuła i umiała wyrazić słowami. O tym nie mówił.
– Czuję, że kanał jest głębszy z prawej burty. Skieruj mnie tam, delikatnie. Powiem ci, kiedy.
Na pokład wyszedł Lawon. „Niezrównany” czuł, jak mężczyzna idzie na rufę, gdzie przy sterze stał Arogant. W krokach pierwszego oficera wibrował gniew i agresja. Czy to tej nocy? – pomyślał „Niezrównany” i ogarnęło go podniecenie. Może tej nocy dwa samce rzucą sobie wyzwanie, zaczną krążyć dookoła siebie, a potem zaatakują, wymieniając ciosy, aż jeden z nich padnie na twarz, zalany krwią. „Niezrównany” wytężył słuch, chcąc usłyszeć, co powie Lawon.
Lecz pierwszy odezwał się Arogant. Jego cichy, głęboki głos niósł się zimnem poprzez drewno „Niezrównanego”.
– Co cię sprowadza na pokład, Lawonie?
„Niezrównany” wyczuł wahanie zapytanego. Strach, niepewność albo po prostu strategia. Nie umiał tego jasno określić.
– Spodziewałem się, że będziemy kotwiczyć całą noc. Obudziła mnie zmiana w ruchu.
– A skoro już zobaczyłeś, co robimy?
– To szaleństwo. W każdej chwili możemy wpaść na mieliznę, a wtedy będziemy łatwym łupem dla każdego, kto się na nas natknie. Powinniśmy rzucić kotwicę, jeśli da się to zrobić bezpiecznie, i zaczekać do rana.
– Nie ufasz naszemu statkowi, że nas poprowadzi, Lawonie? – zapytał Arogant z nutą rozbawienia w głosie.
Lawon zniżył swój głęboki głos do szeptu i wysyczał odpowiedź. „Niezrównany” poczuł ukłucie gniewu. Lawon nie szeptał ze względu na Aroganta; szeptał, ponieważ nie chciał, żeby statek poznał jego prawdziwe zdanie na ten temat.
Arogant natomiast odpowiedział wyraźnie. Czyżby wiedział, że „Niezrównany” usłyszy każde słowo?
– Nie zgadzam się z tobą, Lawonie. Owszem, ja powierzyłbym mu życie. Tak jak to robię codziennie od rozpoczęcia naszego rejsu. Niektóre przyjaźnie sięgają głębiej niż szaleństwo czy zdrowy rozsądek. A teraz, skoro już wyraziłeś swoje zdanie o zdolności oceny swego kapitana i wiarygodności statku, proponuję, byś wrócił na koję i pozostał w niej do rozpoczęcia swojej wachty. Będę miał dla ciebie jutro szczególne obowiązki. Mogą się okazać dość męczące. Dobrej nocy.
Lawon zwlekał przez pięć oddechów. „Niezrównany” potrafił sobie wyobrazić, jak stoją z obnażonymi zębami, lekko uniesionymi skrzydłami i długimi, potężnymi szyjami gotowymi do ciosu. Lecz tym razem ten, który rzucił wyzwanie, odwrócił wzrok, pochylił głowę i złożył skrzydła. Odszedł powoli, wyrażając uległość, lecz niechętnie. Dominujący samiec odprowadził go wzrokiem. Czy oczy Aroganta lśniły i wirowały tryumfalnie? A może wiedział, że to wyzwanie nie zostało rozstrzygnięte, a jedynie odroczone?
Rzucili kotwicę na długo przed świtem. Klekot łańcucha był najgłośniejszym dźwiękiem, jaki spowodowali od opuszczenia ujścia rzeki. Wsunęli się do portu, nie za blisko trzech stojących tam innych statków. Na ich pokładach panowała cisza. Biada tym, którzy mieli wachtę; z pewnością zostaną nazajutrz skarceni. Arogant wysłał załogę pod pokład, zostawiwszy na nim starannie dobraną wachtę kotwicową, po czym rozkazał drugiemu oficerowi, by dołączył do niego na achterdeku.
Arogant stał przy relingu i patrzył na światła Łupigrodu. Lśniły przez mgłę jak żółte oczy, gasnąc i zapalając się na nowo wśród pasm snującej się mgły. Dziwiło go jedno z nich, pojedyncze, jaśniejsze od innych i usytuowane znacznie wyżej. Czy ktoś zostawił zapaloną latarnię na szczycie drzewa? Ta odpowiedź nie miała sensu, więc Arogant przestał zajmować się tym problemem. Tajemnicę rozwiąże zapewne nadejście brzasku. Inne porozrzucane światła nie całkiem odpowiadały temu, co Arogant zapamiętał z pobytu w mieście, ale niewątpliwie było to związane z mgłą. I znów Łupigród. To odrażające miasteczko nigdy nie spało. Mgła przynosiła dziwne fragmenty zniekształconych dźwięków. Radosne okrzyki, urywek pijackiej piosenki, szczekanie psa. Arogant ziewnął. Zastanawiał się, czy może sobie pozwolić na kilka godzin snu, zanim świt objawi Łupigrodowi „Niezrównanego” i jego załogę.
Usłyszał za sobą kroki bosych stóp.
– Nie ma jej tu – szepnęła z rozczarowaniem Althea. – A przynajmniej nie widziałam jej śladu w porcie…
– Nie. „Vivacia” chyba tu dziś nie kotwiczy. To byłoby zbyt wiele szczęścia. Ale była tu za mojej ostatniej bytności i jest prawdopodobne, że pojawi się znowu. Cierpliwości. – Odwrócił się do niej. W skrywającej wszystko mgle odważył się ująć Altheę za rękę i przyciągnąć ją do siebie. – Co ty sobie wyobrażałaś? Że znajdziemy ją dzisiaj i jakoś uprowadzimy niepostrzeżenie i bez walki?