– Dziecinne marzenie – przyznała Althea.
Na chwilę oparła czoło o ramię Aroganta. Tak bardzo chciał ją przytulić.
– A więc nazwij mnie dzieckiem, bo miałem taką samą próżną nadzieję. Że coś będzie dla nas proste i łatwe.
Wyprostowała się z westchnieniem i odsunęła się. Wilgotna noc stała się przez to chłodniejsza. Ogarnęła go tęsknota.
– Altheo? Myślisz, że kiedykolwiek znajdziemy czas i miejsce, gdzie wszystko będzie dla nas proste i łatwe? Czas, kiedy będę mógł iść ulicą z tobą pod rękę w biały dzień?
– Nigdy nie pozwalam sobie patrzeć tak daleko w przyszłość – odpowiedziała powoli.
– A ja tak. Wybiegam myślą do chwili, kiedy będziesz dowodziła „Vivacią”, a ja nadal będę kapitanem „Niezrównanego”. To najszczęśliwsze zakończenie, jakiego moglibyśmy oczekiwać po tej misji. Ale potem zadaję sobie pytanie, co będzie z nami? Kiedy i gdzie stworzymy sobie dom?
– Nieraz oboje będziemy w tym samym czasie w porcie.
Pokręcił głową.
– To mi nie wystarcza. Chcę cię cały czas mieć u swego boku.
– Arogancie. Nie mogę sobie w tej chwili pozwolić na myślenie o tym – powiedziała cicho. – Obawiam się, że moje plany na przyszłość muszą się zacząć od mojego statku rodzinnego.
– A ja się obawiam, że zawsze tak będzie. Że twoje plany zawsze będą się zaczynały od twojego statku.
Zdał sobie nagle sprawę, że mówi jak zazdrosny kochanek.
Althea chyba pomyślała to samo.
– Musimy teraz rozmawiać o takich sprawach? Czy nie możemy na razie zadowolić się tym, co mamy, nie myśląc o jutrze?
– Myślałem, że to ja miałem mówić takie rzeczy – odparł szorstko po chwili. – Mimo to wiem, że na razie muszę się cieszyć tym, co mam. Kradzione chwile, ukradkowe pocałunki. – Uśmiechnął się smutno. – W wieku siedemnastu lat uznałbym to za szczyt romansu: tajna wyprawa na pokładzie statku. Potajemne pocałunki na pokładzie rufowym nocą we mgle.
Porwał ją w ramiona i mocno pocałował. Nie zaskoczył jej; czyżby na to czekała? Nie broniła się, jej ciało przylgnęło do niego. Jej swobodna reakcja poruszyła go tak głęboko, że jęknął z tęsknoty, po czym niechętnie oderwał się od Althei.
Złapał oddech.
– Ale ja już nie jestem chłopcem. A to po prostu doprowadza mnie do szaleństwa. Ja chcę czegoś więcej, Altheo. Nie chcę napięcia, kłótni i zazdrości. Nie chcę skradania się i ukrywania uczuć. Chcę komfortu świadomości, że jesteś moja, i dumy, że wszyscy o tym wiedzą. Chcę, żebyś każdej nocy była obok mnie w łóżku, a co rano siedziała naprzeciwko mnie przy stole. Chcę wiedzieć, że po wielu latach, kiedy stanę kiedyś nocą na innym pokładzie, wciąż będziesz obok mnie.
Odwróciła się i podniosła na niego wzrok pełen niedowierzania. Ledwie widziała jego rysy. Czy on się z nią droczy? Jego głos brzmiał poważnie.
– Arogancie Trellu, czy ty mi proponujesz małżeństwo?
– Nie – odparł pośpiesznie. Zapadła długa, pełna skrępowania cisza. Po chwili roześmiał się cicho. – Tak. Chyba tak. Małżeństwo albo coś bardzo podobnego.
Althea odetchnęła głęboko i oparła się plecami o reling.
– Nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać – zauważyła drżącym głosem. – Nie… nie mam dla ciebie odpowiedzi.
Jego głos także drżał, choć wiedziała, że usiłuje mu nadać beztroskie brzmienie.
– To chyba nic złego, jako że tak naprawdę nie zadałem ci tego pytania. Ale kiedy to wszystko się skończy, zadam je.
– Kiedy to wszystko się skończy, będę miała dla ciebie odpowiedź.
Obiecała mu to, wiedząc, że nie ma pojęcia, jak ta odpowiedź będzie brzmiała. Zepchnęła to zmartwienie do zakamarków umysłu. Inne sprawy, powiedziała sobie, są inne, bardziej palące sprawy, którymi musi się zająć, nawet jeśli nie powodują takiego drżenia serca, jak ta. Starała się uspokoić szybki oddech i stłumić pragnienie ciała.
– Co dalej? – zapytała, pokazując na stłumione światła.
– Komu z załogi ufasz najbardziej? – odpowiedział pytaniem. – Podaj dwa imiona.
To jej przyszło bez wysiłku.
– Amber i Świstak.
Roześmiał się smutno.
– Moja odpowiedź brzmi tak samo. Komu ufasz najmniej?
Znów nie musiała się zastanawiać.
– Lawonowi i Artu.
– A zatem nie znajdą się na liście tych, którzy zejdą na ląd. Nie zabierzemy z nami naszych problemów ani nie zostawimy ich bez opieki na statku.
My. Podobało jej się to.
– Kogo więc zabierzemy?
– Yek. Cyprosa i Kerta – odparł bez wahania. – Chciałbym zabrać kilku z twoich byłych niewolników dla stworzenia wrażenia, że stanowimy mieszaną załogę. Będziesz musiała ich wybrać. – Przez chwilę się zastanawiał. – Zostawiam z Amber Krzywula. Powiem Hafowi, że jeśli Amber go o to poprosi, ma ją wesprzeć. Obiecam jej, że w razie jakichkolwiek kłopotów, czy to na statku, czy poza nim, Krzywul ma wysadzić Świstaka na brzeg, by nas znalazł.
– Spodziewasz się kłopotów ze strony Lawona?
Arogant prychnął lekceważąco.
– Nie spodziewam się. Planuję na wypadek wszystkich możliwości.
– Nie mogę tak dalej – powiedziała cichszym głosem Althea. – Co zamierzasz z nim zrobić?
– Niech on zrobi pierwszy ruch – odparł powoli. – A potem, kiedy to się skończy, zobaczę, co zostało. Może uda mi się z niego zrobić sprawnego marynarza pokładowego.
Nastał świt, przynosząc rozczarowanie. Wysoko stojące, żółte słońce porozdzierało mgłę na błąkające się widma. Pojawiły się chmury i przyniosły ze sobą siekący, zimny deszcz. Arogant rozkazał spuścić na wodę giga, a sam przyglądał się Łupigrodowi. Ledwie go poznał. Wysoko wyniesione nocne światło okazało się wieżą strażniczą. Keje znajdowały się w innym miejscu, a za nimi wybudowano ze świeżego drewna magazyny. Na skraju miasta widniały wypalone resztki jakichś budynków, jakby to nowe miasto zbudowano po pożarze. Arogant wątpił, by to był wypadek; wieża strażnicza świadczyła, że mieszkańcy nie chcą dać się zaskoczyć drugi raz.
Uśmiechnął się, ukazując zęby. Zapewne zdenerwują się, odkrywszy w swoim porcie obcy statek. Pomyślał, czyby nie zaczekać na pokładzie, aż przyjdzie ktoś z pytaniami, ale odrzucił ten pomysł. Będzie zuchwały i arogancki jak jego imię; założy serdeczne powitanie oraz braterstwo i zobaczy, co dzięki temu zyska.
Odetchnął głęboko. Zaskoczył go własny uśmiech. Powinien być wyczerpany. Nie przespał całej nocy i wstał przed świtem dla samej przyjemności zerwania Lawona z koi. Wydał pierwszemu oficerowi rozkazy: miał utrzymać porządek na statku i nie pozwolić załodze na zejście na ląd ani na żadne rozmowy z ludźmi, którzy mogliby się do niego zbliżyć. Nade wszystko miał panować spokój. Świstak oraz druga łódka statku była do dyspozycji Amber. Zanim Lawon zdołał się odważyć na zapytanie, dlaczego, Arogant dodał, że cieśla otrzymała osobne rozkazy i Lawon ma się do nich nie wtrącać. Kapitan zarządził też wyniesienie na pokład i wywietrzenie posłań całej załogi, okadzenie pomieszczeń sypialnych, by pozbyć się wszy i innego robactwa, oraz staranne wyszorowanie kambuza. Była to praca obliczona na danie zajęcia i pierwszemu oficerowi, i ludziom, i obaj o tym wiedzieli. Arogant zmusił Lawona do odwrócenia wzroku, po czym pierwszy oficer niechętnie przyjął rozkazy i odwrócił się na pięcie.
Najtrudniejsze rozkazy Arogant wydał Amber i „Niezrównanemu”. Statek miał się nie ruszać i milczeć, udając zwykłą drewnianą jednostkę. Amber miała mu w tym pomagać na wszelkie sposoby. Arogant wierzył, że odczytała jego intencję: ma nie dopuścić, by cokolwiek zdenerwowało statek, i nie pozwolić, by ktokolwiek go sprowokował.