Oraz jego koszmary.
Wtedy też „Niezrównany” odkrył swoją wyjątkową umiejętność. Potrafił przejąć ból, koszmary, nawet złe wspomnienia. Oczywiście nie całkowicie. Zabranie całej pamięci uczyniłoby z chłopca durnia. Mógł jednak wchłonąć ból, tak jak wchłaniał krew z jego zbitego ciała. Mógł złagodzić ból i stępić krawędzie pamięci Bystrego. Wszystko to mógł zrobić – dla chłopca. Zarazem musiał zatrzymać dla siebie wszystko, co przejmował od Bystrego. Ostre upokorzenie i poniżenie, przeszywający ból i pełne zdumienia oszołomienie, i palącą nienawiść – wszystko „Niezrównany” brał na siebie i na zawsze głęboko chował. Bystremu zostawiał jedynie zimne jak lód postanowienie, że ucieknie, że odetnie się od tego wszystkiego i że kiedyś jego własne wyczyny na zawsze wymażą z pamięci świata wszystkie ślady Igrota. Bystry postanowił, że kiedyś przywróci wszystko, co zniszczył Igrot. Dzięki niemu będzie tak, jakby ten zły stary pirat nigdy nie istniał. Nikt nie będzie nawet pamiętał jego imienia. Wszystko, co kiedykolwiek zbrukał, zostanie ukryte lub uciszone.
Nawet żywostatek rodziny Bystrego.
Tak miało być.
To wyznanie poruszyło zadawniony ból, który zaczął uderzać „Niezrównanego” niczym niezabezpieczony ładunek w czasie sztormu. Obezwładniła go głębia jego niepowodzenia. Zdradził swoją rodzinę, zdradził ostatniego prawdziwego brata krwi. Starał się dochować lojalności, starał się pozostać martwy, ale potem pojawiły się węże, zaczęły go szturchać i trącać pyskami, przemawiać do niego bez słów, napawając go niepewnością co do tego, kim jest i komu jest winien lojalność. Przestraszyły go i w przerażeniu zapomniał o swej obietnicy, zapomniał o swym obowiązku, zapomniał o wszystkim prócz własnej potrzeby otrzymania pociechy od swej rodziny. Wrócił do domu. Powoli, przez wiele pór roku, unosił się na wodzie, niesiony przyjaznymi prądami, aż wrócił jako wrak do brzegów Miasta Wolnego Handlu.
A wszystko, co mu się tam przydarzyło, było jedynie karą za niewierność. Jak mógł się gniewać na Bystrego? Czy „Niezrównany” nie zdradził go pierwszy? Wyrwał mu się głęboki jęk. Ściskał swój bezruch i milczenie niczym tarczę.
Lekki tupot stóp biegnących po pokładzie. Dwie szczupłe dłonie na relingu.
– „Niezrównany”? O co chodzi?
Nie mógł jej powiedzieć. Nie zrozumiałaby, a gdyby coś powiedział, złamałby obietnicę jeszcze dokładniej, niż już została złamana. Ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał; trzęsły mu się ramiona i ręce.
– No, mówiłem ci, co nie? To on.
Głosy dochodziły z dołu. Ktoś znajdował się na wodzie przy dziobie i patrzył w górę. Patrzył, wyśmiewał się i szydził. Niedługo zaczną czymś rzucać. Martwymi rybami i zgniłymi owocami.
– Hej, wy tam, trzymajcie się z dala od naszego statku! – ostrzegła ich Amber surowym tonem. – Zabierajcie stąd swojego giga.
Nie zwrócili na nią uwagi.
– Jeśli był statkiem Igrota, to gdzie jest jego gwiazda? – zapytał ktoś inny. – Umieszczał ją na wszystkim, co należało do niego.
Przeżywane dawno temu przerażenie wywołane wycinaniem gwiazdy na jego piersi było przesłonięte wspomnieniem tysiąca ukłuć igły, naznaczających tym samym symbolem jego biodro. Zaczął drżeć. Zadygotały wszystkie deski jego ciała. Zmarszczyły się od tego spokojne wody laguny.
– „Niezrównany”. Spokojnie, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Nic nie mów.
Amber mówiła szybko, usiłując go uspokoić, lecz jej słowa nie zdołały uśmierzyć dawnego bólu.
– Ma gwiazdę czy nie, ja mam rację. Wiem, że mam. – Mężczyzna w łódce był bardzo zadowolony z siebie. – Zdradza go ta porąbana twarz. Co więcej, to żywostatek, taki sam, o jakim zawsze mówiły opowieści. Hej! Hej, statku! Byłeś statkiem Igrota, co nie?
Obelga, jaką było to obrzydliwe kłamstwo, okazała się nie do zniesienia. Zbyt często rzucano mu ją w twarz, zbyt wiele razy był zmuszony je powtarzać ze względu na chłopca. Już nigdy więcej. Nigdy!
– NIE! – ryknął. – Nie ja! – Machnął ręką przed sobą w nadziei, że jego dręczyciele są w jego zasięgu. – Nigdy nie byłem statkiem Igrota! Nigdy! Nigdy! Nigdy! – Wykrzykiwał to słowo, aż zaczęło mu dzwonić w uszach, zagłuszając wszystkie inne kłamstwa. Pod sobą, w górze i w środku słyszał pełne niepokoju krzyki. O jego pokład zaczęły uderzać bose stopy, lecz „Niezrównany” już o to nie dbał. – Nigdy! Nigdy! Nigdy!
Wywrzaskiwał to słowo bez końca, aż nie umiał już myśleć o niczym innym. Jeśli nie przestanie go powtarzać, nikt nie będzie mógł mu zadać żadnego pytania. Jeśli nikt nie będzie go o nic pytał, on nie będzie mógł nic powiedzieć. Przynajmniej w ten sposób mógł pozostać wierny swemu słowu i swej rodzinie.
Szli ulicą zadowoleni z życia. Deszcz ustał i na granatowym skrawku nieba zaczęły się pokazywać gwiazdy. Przed tawernami wywieszano latarnie. Za okiennicami niewielkich domów lśniły świece. Arogant otaczał ręką ramiona Althei, a ona obejmowała go w pasie. Dzień spędzili dobrze. Wyglądało na to, że Łupigród uwierzył im na słowo. Jeśli zebrane przez nich informacje były poplątane, to i tak potwierdzały jedno. Bystry wróci do Łupigriodu. Już wkrótce.
Ustalenie tego wymagało postawienia kilku kolejek w ostatniej tawernie. Teraz wracali do giga. Nie podjęli jeszcze decyzji, czy wymkną się niepostrzeżenie z portu nazajutrz, czy zostaną i może nawet zaczekają na powrót Bystrego. Szanse na wykupienie „Vivacii” wydawały się niewielkie; lepszą strategią byłoby chyba oszustwo. Istniało zbyt wiele możliwych sposobów działania. Czas wrócić na statek i zastanowić się nad nimi wszystkimi.
Ruch pieszy w mieście zmalał, jako że ludzie szukali sobie miejsca na noc. Arogant i Althea zmierzali po drewnianym chodniku do portu; idąca przed nimi para skręciła w drzwi niedużego domu i zamknęła je mocno za sobą. Kilka chwil później w środku zalśniło nikłe światło świecy.
– Chciałabym być nimi – zauważyła smętnie Althea.
Arogant zwolnił, a potem przystanął. Obrócił ją twarzą do siebie i zaproponował cicho:
– Mógłbym znaleźć gdzieś dla nas pokój.
Pokręciła z żalem głową.
– Przy łódce czeka załoga. Kazaliśmy im tam być przed zmrokiem. Jeśli się spóźnimy, pomyślą, że coś się stało.
– Niech czekają. – Pochylił głowę i namiętnie pocałował Altheę. W chłodnym wieczornym powietrzu jego usta były kusząco ciepłe. Althea jęknęła cicho. – Chodź tu – powiedział szorstko Arogant. Zszedł z chodnika w gęsty mrok zaułka i pociągnął ją za sobą. W głębokich cieniach przycisnął ją plecami do ściany i pocałował nieśpiesznie. Dłonie przesunął w dół jej pleców aż do bioder i z nagłą łatwością ją podniósł. Kiedy przycisnął Altheę do ściany, dziewczyna poczuła nacisk jego pożądania. – Tutaj? – zapytał niewyraźnie.
Pragnęła go, lecz było to zbyt niebezpieczne.
– Może gdybym miała na sobie spódnicę. Ale nie mam.
Odepchnęła go delikatnie; postawił ją na ziemi, lecz nadal przyciskał do ściany. Nie wyrywała się. Jego pocałunek i dotyk były bardziej upajające niż okowita, którą wypili. Usta Aroganta smakowały alkoholem i pożądaniem.