Tej nocy rozmowa zboczyła na temat krain dalekiego południa. Niektórzy pamiętali rozległy suchy obszar, pozbawiony wszelkich dużych zwierząt.
– Przelecenie nad nim trwało wiele dni – stwierdził Tellur. – I chyba pamiętam, że kiedy się wylądowało, piasek był tak gorący, że nie można było na nim stać. Trzeba było… trzeba było…
– Zagrzebać się! – wtrącił z podnieceniem inny wąż. – Jakże nie znosiłem piasku pod szponami i w fałdach skóry. Ale to był jedyny sposób. Łagodne lądowanie było błędem. Trzeba było lądować ślizgiem, żeby od razu rozbić gorącą skorupę piasku i znaleźć chłodniejszą warstwę. Chociaż wcale nie była o wiele chłodniejsza!
Ta wskazówka dotycząca zmysłów, piasek w fałach skóry, zawładnęła wyobraźnią Szarpii. Nie tylko poczuła gorący piach, ale i smak szczególnej goryczy właściwej temu obszarowi. Poruszyła szczękami, przypominając ją sobie.
– Zamknijcie nozdrza, żeby nie dostał się do nich pył! – ostrzegła tryumfalnie.
– Ale warto było – zatrąbił z podnieceniem inny wąż. – Bo kiedy już się wyleciało poza błękitny piasek, było widać… było widać…
Nic nie było widać. Szarpia doskonale pamiętała to oczekiwanie. Kiedy kolor piasku zmieniał się ze złocistego na błękitny, było się niemal na miejscu, a za błękitnymi piaskami leżało coś wartego długiego lotu bez jedzenia, coś wartego ryzyka trafienia na burze piaskowe. Dlaczego pamiętali upał i drażniący piasek, ale nie cel lotu?
– Czekajcie! Czekajcie! – zawołał nagle biały z nagłym podnieceniem. – Wiem, co to było! Za błękitnym piaskiem było, och, to było takie piękne, takie cudowne, takie radosne znalezisko! To było… – Obrócił głowę z wirującymi szkarłatnymi oczyma, sprawdzając, czy wszystkie węże go słuchają. – Łajno! – obwieścił z zadowoleniem. – Wielkie kupy świeżego, brązowego, śmierdzącego łajna! I wtedy ogłosiliśmy się Władcami Czterech Królestw. Władcami Ziemi, Morza, Nieba i Łajna! Och, jak się pławiliśmy w naszej wielkości, ciesząc się wszystkim, co zdobyliśmy i co zagarnęliśmy! Pamięć o tym jest tak wyraźna i jasna! Powiedz mi, Truchło Sessureo, czy to wspomnienie nie wybija się nad wszystkie inne, czy…
Tego było za wiele. Sessurea najeżył pomarańczową grzywę i rzucił się z rozwartą paszczą na białego. Kieresz niemal leniwie wtoczył się między nich, odpychając Sessureę. On nigdy by nie rzucił wyzwania Kiereszowi, ale wyryczał swoją wściekłość otaczającym wężom.
– Dlaczego musimy tolerować tego poronionego gluta? – zapytał. Jego zielone oczy wirowały ze złości. – On szydzi z naszych marzeń i z nas. Jak możemy mu wierzyć, że naprawdę prowadzi nas do Tej, Która Pamięta?
– Bo prowadzi – odparł Kieresz. Rozwarł szczęki, wciągnął do paszczy morską wodę i wypompował ją przez skrzek. – Posmakuj, Sessureo. Zniechęcenie stępiło ci zmysły, ale posmakuj wody i powiedz mi, co wyczuwasz.
Wielki błękitny wąż posłuchał. Szarpia poszła za jego przykładem, podobnie jak większość pozostałych. Przez jakiś czas wyczuwała tylko własne kłębowisko, smakowała tylko toksyny nieustannie wydzielane przez Padlinę. A potem przypłynęło do niej coś jedynego w swoim rodzaju. W wodzie unosił się słaby posmak tego, kto niesie wspomnienia zamknięte w swoim ciele. Szarpia gorączkowo poruszyła skrzelami, usiłując wychwycić więcej ulotnego posmaku. Zanikł, ale po chwili dotarła do niej bardziej skoncentrowana dawka.
Tellur, smukły zielony minstrel, pomknął jak strzała ku Krajowi Niedostatku, wytknął głowę na nocne powietrze i zatrąbił pytająco. Całe kłębowisko otaczające Szarpię uniosło się szybciej niż pęcherzyki powietrza i zakołysało się na powierzchni morza wokół Tellura. Węże dołączyły swe głosy do jego, tworząc chór poszukiwaczy. Nagle pośrodku nich wystrzelił z wody Kieresz, wyskakując tak wysoko, że nad wodą wygiął w łuk niemal jedną trzecią ciała, zanim znów zanurkował.
– Cisza! – rozkazał, wynurzając się ponownie. – Słuchajcie!
Na falach unosiły się głowy i wygięte szyje wężowiska. Nad nimi lśnił zimny księżyc, a gwiazdy błyszczały bielą niczym zawilce. Wszystkie węże wyprężyły grzywy. Powierzchnia morza zmieniła się w łąkę kwitnących nocą kwiatów. Przez jeden oddech słyszeli jedynie plusk wody i świst wiatru.
Wtem w oddali rozległ się głos czysty jak światło i słodki jak mięso:
– Przybywajcie – zaśpiewała. – Przybądźcie do mnie, a dam wam wiedzę o was. Przybądźcie do Tej, Która Pamięta, a wasza przeszłość stanie się wasza, a wraz z nią cała wasza przyszłość. Przybywajcie. Przybywajcie.
Tellur zatrąbił ochoczo w odpowiedzi, lecz Kieresz stanowczo go uciszył.
– Cicho! Co to takiego? – zapytał.
Rozległa się bowiem druga pieśń. Słowa były dziwnie wymawiane, nuty skrócone, jakby śpiewającej wężycy brakło głosu. Kimkolwiek jednak była, powtarzała wołanie Tej, Która Pamięta.
– Przybywajcie, przybywajcie do mnie. Czekają na was wasza przeszłość i przyszłość. Przybywajcie, poprowadzę was i ochronię. Posłuchajcie mnie, a odprowadzę was bezpiecznie do domu. Znów się wzniesiecie, znów polecicie.
Wszystkie głowy, wszystkie wirujące oczy zwróciły się na Kieresza. Jego grzywa sztywno okalała mu gardło, a z każdego kolca skapywał jad.
– Przybywamy! – zatrąbił, ale cicho, tylko do swego kłębowiska, nie do syrenich głosów. – Przybywamy, ale ostrożnie. Jest w tym coś dziwnego, a już byliśmy zwodzeni. Płyńcie za mną.
Odrzucił swą wielką głowę w tył i rozwarł szeroko pysk. Jego fałszywe oczy lśniły jaśniej od księżyca albo słońca. Kiedy wydobył z siebie potężny głos, woda wokół niego pokryła się zmarszczkami.
– Przybywamy! – ryknął. – Przybywamy po nasze wspomnienia!
Zanurzył się z powrotem w Krainie Obfitości. Mignął pod wodą, a jego kłębowisko ruszyło za nim. Tylko biały się ociągał. Szarpia, która nadal mu nie ufała, obejrzała się.
– Głupcy! Głupcy! Głupcy! – trąbił dziko Padlina w nocne niebo. – A ja jestem największym głupcem ze wszystkich!
I z dzikim wołaniem rzucił się za pozostałymi.
Ta, Która Pamięta oddaliła się od statku, by ich powitać. Błyskawica prosiła ją, żeby została, i mówiła, że powitają ich razem, ale bez skutku. To było przeznaczenie Tej, Która Pamięta. Nie mogła odkładać spełnienia oczekiwanego od tak dawna. Pomknęła ku wężom, wyskakując niezgrabnie nad powierzchnię wody, choć w zamierzeniu miała to czynić z wdziękiem. Istniał straszliwy konflikt między jej zdeformowanym ciałem i jej dawnymi wspomnieniami innych, podobnych spotkań. Powinna być dwa razy większa i potężnie umięśniona, powinna być olbrzymem wśród węży i mieć dość toksyn, by móc oszołamiać kłębowisko za kłębowiskiem i w ten sposób zmuszać je do pełnego przypominania sobie ich dziedzictwa. Odrzuciła wszelkie obawy. Da im wszystko, co ma. Musi im to wystarczyć.
Kiedy zbliżyli się do siebie na tyle, że mogli wzajemnie kosztować swoje toksyny, zatrzymała się. Opadła pod wodę i wachlowała płetwami, czekając na wężowisko. Jego przywódca, poturbowany wąż jaśniejący ogniem swoich fałszywych oczu, podpłynął, by spotkać się z nią kieł w kieł. Pozostali rozsypali się wachlarzem wokół nich, zwracając głowy w jej stronę. Pod wzburzoną powierzchnią morza wszyscy unosili się tak nieruchomo, jak potrafią to robić stworzenia pływające, pilnując odstępów między sobą. Byli osobnymi organizmami, mającymi wkrótce stanowić jeden, zjednoczony w rasowej pamięci swego gatunku. Ta, Która Pamięta szeroko otworzyła pysk, ukazując zęby w oficjalnym powitaniu. Potrząsała grzywą, aż kryza toksycznych kolców wokół jej gardła wyprężyła się w pełnej chwale. Każdy kolec sterczał napęczniały toksynami, które wkrótce miała uwolnić. Panowała nad sobą. To nie było budzenie jednego węża. To było wskrzeszenie całego kłębowiska.