Bo całą uwagę poświęcał jednej tylko rzeczy. Mógł to powiedzieć, ale wolał wzruszyć ramionami.
– Chyba ostatnio czuję się trochę bezużyteczny.
Uśmiechnęła się złośliwie.
– Ostatnio? Zawsze byłeś bezużyteczny, młodociany kapłanie. Dlaczego nagle ci to przeszkadza?
Dobre pytanie. Dlaczego mu to przeszkadza? Od kiedy Bystry przejął statek, Prawy nie miał oficjalnego stanowiska. Nie był chłopcem okrętowym, nie był służącym kapitana i nikt nigdy na poważnie nie brał jego roszczeń wobec statku. Miał jednak jakąś funkcję. Bystry zlecał mu różne zadania i ostrzył sobie na nim dowcip, lecz to tylko wypełniało Prawemu czas. Serce wypełniała mu „Vivacia”. Trochę za późno to sobie uświadomił. Jest trochę za późno, by przyznać, że więź ze statkiem określała jego życie na jego pokładzie. „Vivacia” przedtem go potrzebowała i Bystry wykorzystywał go jako pomost między sobą i statkiem. Teraz żadne z nich już go nie potrzebowało. A w każdym razie nie potrzebowała go istota zamieszkująca ciało „Vivacii”. Właściwie ledwie go tolerowała. Prawego wciąż bolała głowa od jej ostatniego napomnienia.
Niejasno pamiętał swoje uzdrowienie. Nastąpiły po nim długie dni rekonwalescencji. Leżał na koi, obserwował grę światła na ścianie kajuty i nie myślał o niczym. Gwałtowne uleczenie ciała wyczerpało wszystkie jego siły fizyczne. Etta przynosiła mu jedzenie, picie i książki, których nawet nie otwierał. Przyniosła mu lusterko, chcąc go podnieść na duchu. Zobaczył, że na rozkaz Bystrego jego ciało zrekonstruowało się od zewnątrz. Skóra twarzy oczyściła się z tuszu tatuażu. Rozległy znak, którym naznaczył go ojciec, z każdym dniem stawał się coraz bledszy, aż wreszcie wizerunek „Vivacii” zniknął z twarzy chłopca, jakby nigdy go tam nie było.
To była sprawka statku. Wiedział o tym. Bystry był tylko jego narzędziem, żeby mógł zebrać owoce sprawienia kolejnego cudu. „Vivacia” chciała w ten sposób dać Prawemu do zrozumienia, że nie potrzebuje jego zgody, by przeprowadzić na nim swoją wolę. Błyskawica uderzyła weń tym uzdrowieniem. Nie przywróciła mu brakującego palca. Prawy przestał się już zastanawiać, czy leżało to poza możliwościami jego ciała i jej opieki, czy też mu tego odmówiła. Wymazała z jego twarzy wizerunek „Vivacii” i znaczenie tego czynu było oczywiste.
Etta uderzyła dłonią w stół i Prawy podskoczył.
– Znów to samo – oskarżyła go. – I nawet nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
– Nie wiem, co mam ze sobą robić – wyznał chłopak. – Statek już mnie nie potrzebuje. Bystry już mnie nie potrzebuje. Przydawałem mu się jedynie jako pośrednik między nimi. Teraz są razem, a ja jestem…
– Zazdrosny – dokończyła Etta. – Niemal zielony z zazdrości. Mam nadzieję, że w twojej sytuacji byłam subtelniejsza. Przez długi czas zastanawiałam się, gdzie jest moje miejsce, dlaczego albo czy w ogóle Bystry mnie potrzebuje, i nienawidziłam statku za to, że tak go fascynuje. – Uśmiechnęła się do Prawego krzywo, ale ze współczuciem. – Żal mi cię, ale nic ci to nie pomoże.
– A co pomoże?
– Jakieś zajęcie. Przezwyciężenie tego stanu. Nauczenie się czegoś nowego. – Zawiązała węzełek. – Znajdź sobie coś, czym mógłbyś zająć myśli.
– Na przykład? – zapytał z goryczą.
Odgryzła nitkę i pociągnęła za kościany guzik, sprawdzając, czy jest dobrze przyszyty. Podbródkiem wskazała planszę do gry.
– Zabawianie mnie.
Uśmiechem nadała tym słowom żartobliwe zabarwienie. Ruch podbródka sprawił, że światło lampy prześliznęło się po jej lśniących włosach i odbiło od wyraźnie zarysowanych kości policzkowych. Nawlekając igłę, zerknęła na Prawego spod opuszczonych rzęs. Jej oczy błyszczały wesołością, kącik ust lekko się unosił. Owszem, mógłby znaleźć sobie coś, czym mógłby zająć myśli, coś, co zapewne doprowadziłoby do katastrofy. Chłopiec zmusił wzrok do powrotu na planszę i zrobił ruch.
– Nauczenie się czegoś nowego. Na przykład?
Etta prychnęła pogardliwie. Jednym szybkim ruchem zniszczyła obronę Prawego.
– Czegoś pożytecznego. Czegoś, do czego naprawdę się przyłożysz, zamiast udawać, że to robisz, błądząc myślami gdzie indziej.
Prawy zgarnął swoje pionki z planszy.
– Czego mogę się nauczyć na pokładzie tego statku, czego jeszcze się nie nauczyłem?
– Nawigacji – podsunęła. – Mnie się to miesza, ale ty już znasz liczby. Mógłbyś ją opanować. – Tym razem patrzyła na niego z powagą. – Ale myślę, że powinieneś się nauczyć tego, co odkładasz już zbyt długo. Zapełnij lukę, która ci doskwiera jak otwarta rana. Idź tam, dokąd zawsze prowadziło cię serce. Odmawiałeś sobie tego wystarczająco długo. Prawy nie poruszał się.
– A jest to? – zapytał cicho.
– Ucz się siebie. Swojego kapłaństwa – odrzekła.
Ostre poczucie zawodu wstrząsnęło nim. Nawet się nie zastanawiał nad tym, na jaką sugestię Etty miał nadzieję. Pokręcił głową i stwierdził z goryczą:
– Zbyt daleko już od tego odszedłem. Sa odgrywa w moim życiu dużą rolę, lecz moje oddanie dla niego nie jest już takie, jak niegdyś. Kapłan musi chcieć żyć dla innych. Kiedyś sądziłem, że to będzie moją radością. Teraz… – Spojrzał jej w oczy. – Nauczyłem się mieć swoje pragnienia – dodał cicho.
Roześmiała się.
– Ach, myślę, że Bystry był tego doskonałym nauczycielem. Uważam jednak, że źle siebie osądzasz. Może straciłeś siłę swego skupienia, Prawy, ale zajrzyj w swoje serce. Gdybyś w tej chwili mógł otrzymać jedną rzecz, co byś wybrał?
Powstrzymał słowa, które cisnęły mu się na usta. Etta się zmieniła, a on miał w tym swój udział. Jej mowa i sposób myślenia odzwierciedlały książki, które przeczytali. Nie chodziło o to, że stała się mądrzejsza; błyszczała mądrością od początku. Teraz umiała wyrazić swoje myśli słowami. Przedtem była jak płomień latarni płonący za osmalonym szkłem. Teraz szkło było czyste i jej światło płonęło pełnym blaskiem. Zacisnęła z irytacją usta: Prawy zbyt długo się namyślał. Zbył jej pytanie.
– Pamiętasz ten wieczór, kiedy powiedziałaś mi, że powinienem odkryć, w którym miejsca mego życia się znajduję i stamtąd zacząć? Że powinienem zaakceptować kształt mego życia i jak najlepiej je wykorzystać?
Uniosła brew, jakby chciała zaprzeczyć. Stropił się. Czy coś tak ważnego dla niego mogło przejść u niej bez echa? Wtedy Etta ze smutkiem pokręciła głową.
– Byłeś taki poważny, że chciałam cię kopnąć. Taki młodzieniec. Wydaje się niemożliwe, że jeszcze tak niedawno byłeś taki młody.
– Tak niedawno? – Roześmiał się. – Wydaje się, jakby minęło wiele lat. Przeżyłem tyle zmian. – Spojrzał jej w oczy. – Nauczyłem cię czytać, a ty powiedziałaś, że to zmieniło twoje życie. Czy wiesz, jak bardzo ty zmieniłaś moje?
– Cóż. – Wyprostowała się i zamyśliła. – Gdybym nie nauczyła cię posługiwać się nożem, byłbyś teraz martwy. Więc przypuszczam, że zmieniłam bieg twego życia przynajmniej raz.
– Usiłuję sobie wyobrazić powrót do klasztoru. Musiałbym się pożegnać z moim statkiem, z Bystrym, z tobą, z załogą, ze wszystkim, czym stało się moje życie. Nie wiem, czy potrafiłbym wrócić i usiąść z Berandolem do medytacji albo ślęczeć nad książkami. – Uśmiechnął się z żalem. – Albo robić witraże, czym kiedyś tak się szczyciłem. Zaprzeczałbym wszystkiemu, czego się tu nauczyłem. Jestem jak mała rybka, która wypuściła się za daleko od swego spokojnego stawu i została porwana nurtem rzeki. Teraz nauczyłem się już tu żyć. Nie wiem, czy zadowoliłbym się życiem w kontemplacji.