Spojrzała na niego dziwnie.
– Nie miałam na myśli twojego powrotu do klasztoru. Tylko to, że znów powinieneś zacząć być kapłanem.
– Tutaj? Na statku? Dlaczego?
– A dlaczego nie? Powiedziałeś mi kiedyś, że jeśli czyimś przeznaczeniem jest bycie kapłanem, to nic go od tego nie odwiedzie. Zostanie kapłanem bez względu na to, gdzie się znajdzie. Ze może Sa umieścił cię tu, ponieważ jest coś, co masz tu zrobić. Przeznaczenie i w ogóle.
Przytaczała jego słowa nonszalancko, lecz za jej lekkim tonem Prawy wyczuwał rozpaczliwą nadzieję.
– Ale dlaczego? – powtórzył. – Dlaczego zachęcasz mnie do tego teraz?
Odwróciła się od niego.
– Może tęsknię za tym, jak kiedyś mówiłeś. Jak dowodziłeś, że wszystkie wydarzenia mają znaczenie i strukturę, nawet jeśli nie od razu umiemy je dostrzec. Doznawałam pociechy, słuchając, jak to mówisz, mimo że nie umiałam ci całkowicie uwierzyć. O przeznaczeniu i w ogóle.
Jej dłoń zabłądziła w okolice biustu, lecz się cofnęła. Prawy wiedział, czego nie chciała dotknąć. W woreczku na szyi miała amulet z Wyspy Innego Ludu, figurkę niemowlęcia. Pokazała mu ją, kiedy odzyskiwał siły po „cudownym uzdrowieniu”. Wyczuł, jak ważna jest dla Etty, ale od tamtej pory nie zastanawiał się nad tym. Najwyraźniej ona się zastanawiała. Uważała ten dziwny amulet za jakiś znak. Może gdyby Prawy wierzył, że Inni naprawdę są wróżbitami i prorokami, podzielałby jej zdanie, ale nie wierzył. Zapewne wiatry i przypływy znosiły na plażę wszelkie śmieci, a wśród nich i ten amulet. A co do samych Innych, wężyca, którą uwolnił, wpoiła mu swoją opinię na ich temat.
Ohydztwa. Jej dokładne znaczenie nie było jasne, lecz jej przerażenie i nienawiść były wyraźne. Nigdy nie powinni byli zaistnieć. Byli złodziejami cudzej przeszłości i nie mieli żadnej mocy przepowiadania przyszłości. Amulet, który Etta znalazła w bucie, był czystym przypadkiem bez większego znaczenia niż piasek, którym amulet był oblepiony.
Nie mógł podzielić się swoim zdaniem z Ettą, nie obrażając jej. Obrażenie jej mogło być bolesne.
– Wciąż wierzę, że każda istota ma niepowtarzalne i ważne przeznaczenie – zaczął ostrożnie.
Podchwyciła temat, zanim Prawy zdołał delikatnie do niego podejść.
– Moim przeznaczeniem mogłoby być urodzenie dziecka Bystrego: powołanie do życia królewicza dla króla Wysp Pirackich.
– Równie dobrze twoim przeznaczeniem mogłoby być nieurodzenie mu dziecka – zauważył.
Po twarzy Etty przemknął wyraz niezadowolenia, zaraz zastąpiony obojętnością. Uraził ją.
– A zatem w to wierzysz.
Pokręcił głową.
– Nie, Etto. Nie wierzę ani w jedno, ani w drugie. Po prostu mówię, że nie powinnaś łączyć swoich marzeń z dzieckiem albo mężczyzną. To, kto cię kocha albo kogo ty kochasz, nie jest takie ważne jak to, kim jesteś. Zbyt wielu ludzi, i kobiet, i mężczyzn, kocha osobę, którą chcieliby być, jakby kochając tę osobę, albo będąc przez nią kochanymi, mogli osiągnąć znaczenie, za którym tęsknią. Nie jestem Sa. Nie mam jego potężnej mądrości. Uważam jednak, że prędzej znajdziesz przeznaczenie Etty w Etcie, niż mając nadzieję, że zapłodni cię tym przeznaczeniem Bystry.
Na chwilę jej rysy wykrzywił gniew. Siedziała jednak spokojnie, chociaż oczy wciąż lśniły jej gniewem, i zastanawiała się nad słowami Prawego. W końcu zauważyła szorstko:
– Trudno się obrazić za twoje słowa, że mogłabym być ważna dla mnie samej. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Mogłabym to uznać za komplement. Tylko że trudno uwierzyć, że mówisz to szczerze, skoro najwyraźniej nie uważasz, że to samo dotyczy ciebie.
Milczał, oszołomiony, a Etta ciągnęła:
– Nie utraciłeś wiary w Sa. Utraciłeś wiarę w siebie. Mówisz mi, że mierzę siebie wedle mojego znaczenia dla Bystrego. Ale ty robisz to samo. Oceniasz swój cel w życiu w odniesieniu do „Vivacii” albo Bystrego. Zacznij żyć swoim własnym życiem, Prawy, i weź za nie odpowiedzialność. Wtedy może nabierzesz znaczenia dla nich.
Jak klucz obracający się w zardzewiałym zamku. Tego doświadczał. A może jak zasklepiona rana, krwawiąca od nowa, pomyślał cierpko. Przesiewał słowa Etty, szukając błędu w jej logice, haczyka w sformułowaniu. Nie było ich. Miała rację. Jakoś kiedyś porzucił odpowiedzialność za swoje życie. Z trudem osiągnięte owoce medytacji, żniwo długich studiów i wskazówek Berandola, stały się frazesami, które wygłaszał, nie stosując ich do siebie. Nagle przypomniał sobie niedojrzałego chłopca mówiącego swemu nauczycielowi, że boi się morskiej podróży do domu, bo będzie musiał przebywać wśród zwykłych ludzi, a nie myślących akolitów, jak on. Co wtedy powiedział do Berandola? „To dość dobrzy ludzie, ale nie tacy, jak my”. Wtedy gardził życiem, w którym zwykłe przechodzenie z jednego dnia w następny nie pozwala człowiekowi przyjrzeć się samemu sobie. Berandol dał mu wtedy do zrozumienia, że gdyby spędził trochę czasu w świecie, mógłby zmienić zdanie o ludziach, którzy codziennie pracują na chleb. Zmienił je? A może zmienił zdanie o akolitach, którzy spędzają tyle czasu na przyglądaniu się sobie samym, że nigdy nie doświadczają prawdziwego życia?
Został ciśnięty w świat statków i żeglowania wbrew swej woli. Nigdy tak naprawdę go nie przyjął za swój ani nie przyjął wszystkiego, co ten świat mógłby mu zaoferować. Teraz oglądał się wstecz i dostrzegał opór i niechęć we wszystkim, co robił. Sprzeciwiał się ojcu, walczył z Torgiem po to, by ptzeżyć, i opierał się wysiłkom statku, który chciał się z nim związać. Sprzymierzył się z niewolnikami, ale gdy tylko stali się wolnymi ludźmi, miał się przed nimi na baczności. Kiedy na pokład wszedł Bystry, postanowił utrzymać swoje roszczenia wobec „Vivacii” wbrew próbom pirata, by ją sobie zjednać. I przez cały czas użalał się nad sobą. Tęsknił za swoim klasztorem i obiecał sobie, że przy pierwszej sposobności znów się stanie tamtym Prawym. Nawet kiedy postanowił przyjąć życie zesłane mu przez Sa i znaleźć w nim cel, nawet wtedy nic nie robił.
Ujrzał teraz kolejne pokłady oszukiwania samego siebie, kolejne pokłady oporu wobec woli Sa. Nie przyjął własnego przeznaczenia z radością. Niechętnie się z nim pogodził, biorąc tylko to, co zostało na nim wymuszone i ciesząc się tylko z tego, co było dla niego do przyjęcia, nie obejmując wszystkiego swoim kapłaństwem.
Było tam coś. Jakaś myśl, objawienie drżące na skraju świadomości, czekające, by je wydobyć na pełne światło. Prawy przymknął oczy i zaczął oddychać, wolniejszym rytmem.
Etta odłożyła szycie, zebrała pionki i włożyła je do pudełka.
– Chyba na jakiś czas skończyliśmy grać – powiedziała cicho.
Prawy skinął głową. Zawładnęły nim jego myśli i ledwie zauważył, kiedy Etta wyszła z kajuty.
Ta, Która Pamięta poznała go. Dwunóg Prawy stał na pokładzie statku i patrzył na węże, które dokazywały u jego burty w blasku księżyca. Była zaskoczona, że dwunóg żyje. Kiedy wpychała go na statek, chciała tylko, żeby umarł wśród swoich pobratymców. A więc przeżył. Kiedy położył dłonie na relingu, Ta, Która Pamięta wyczuła reakcję Błyskawicy. Nie było to fizyczne drżenie, lecz drżenie jej jestestwa. W wodzie pojawił się słaby zapach strachu. Błyskawica boi się tego dwunoga?
Zaintrygowana wężyca podpłynęła bliżej. Błyskawica zaczęła swoje życie jako smoczyca; tyle Ta, Która Pamięta wyczuwała. Lecz bez względu na to, jak bardzo kategorycznie Błyskawica mogłaby zaprzeczać, nie była już ani smokiem, ani wężem. Była mieszańcem; jej ludzkie uczucia mieszały się ze smoczą naturą, a wszystko zawierało się w powłoce statku. Ta, Która Pamięta zanurkowała pod wodę i ustawiła się równolegle do srebrzystego kilu statku. Tutaj najsilniej odczuwała obecność smoka. Niemal natychmiast wyczuła, że statek nie chce, by się tam znajdowała, lecz Ta, Która Pamięta nie zamierzała mu ulec. Miała obowiązki wobec kłębowiska, które obudziła. Jeśli statek zagraża jej wężom, musi to odkryć.