Выбрать главу

James White

Statek szpitalny

Czwarty tom cyklu o Szpitalu Kosmicznym sektora Dwunastego

Przekład: Radosław Kot

Data wydania oryginału — 1979

Data wydania polskiego — 2003

NIEOFICJALNA HISTORIA SZPITALA KOSMICZNEGO

Jak na cykl, który zaistniał dwadzieścia lat temu i rozrósł się dotąd do ponad ćwierci miliona słów, „Szpital Kosmiczny” miał mało imponujący początek. Prawdę mówiąc, gdyby nieodżałowany Ted Carnell, który prowadził wówczas brytyjski magazyn science fiction „New Worlds”, nie miał w 1957 roku kłopotów z zapełnieniem wolnego miejsca w listopadowym numerze, wówczas zapewne rozpoczynająca cykl o Szpitalu Kosmicznym nowela Sector General nie ukazałaby się nigdy bez poważnych stylistycznych cięć i ekstrakcji.

Same narodziny cyklu były zjawiskiem naturalnym, nawet jeśli przedwczesnym. Pisałem wówczas zawodowo od ponad czterech lat, ale w moich tekstach ciągle było widać „szwy”. Niemniej już wtedy, gdy raczkowałem jako pisarz, zdradzałem ciągoty do tematyki medycznej i w roli bohaterów moich opowieści chętnie obsadzałem obcych. Z czasem zacząłem łączyć jedno z drugim. I tak w wydanym przez Corgi zbiorze The Aliens Among Us pojawiło się opowiadanie To Kill or Cure przedstawiające nieudolne próby podejmowane przez lekarza z załogi śmigłowca ratunkowego, aby ocalić życie członkowi załogi rozbitego pozaziemskiego statku kosmicznego. Pojawienie się tekstu, w którym ludzie leczyliby obcych, a obcy ludzi, najlepiej w warunkach szpitalnych, było zatem tylko kwestią czasu.

Niemniej ów tekst, Sector General, nie był pozbawiony wad. Ted Carnell powiedział, że brakuje mu wartkiej fabuły, a główny bohater, czyli doktor Conway, uprawia w nim medycynę, nie rozwiązując podstawowego z trapiących go problemów natury etycznej: jak pogodzić swoje pacyfistyczne poglądy z koniecznością współpracy z paramilitarnym Korpusem Kontroli odpowiedzialnym za utrzymanie Szpitala. Dodał jeszcze, że przedstawiona historyjka jest tak banalna, że przypomina kolejny odcinek Emergency Ward 10, popularnego wówczas serialu telewizyjnego. Porównanie mojej noweli do tego wytworu kultury masowej z całą pewnością nie było najszczęśliwszym pomysłem! Dowiedziałem się też, że jakkolwiek napisałem w niej słowo efficient aż na dwa sposoby, to w obu wypadkach błędnie. Były jeszcze inne wady, widoczne jedynie dla kogoś, kto bardzo chciał je znaleźć, niemniej wszystkie zostały poprawione w następnych częściach cyklu.

Jednak sam pomysł bardzo się Tedowi podobał. Zasugerował mi, abym go nie porzucał, chociaż wspomniał, że miał niedawno w tej właśnie sprawie telefon od zirytowanego Harry’ego Harrisona. Otóż Harry sam zamierzał napisać cykl czterech albo pięciu opowiadań dziejących się w takim właśnie otoczeniu i uważał to za wielce oryginalny pomysł. Przeczytawszy Sector General, nie zniechęcił się wprawdzie do końca, ale — jak powiedział Ted — jego zapał znacznie osłabł.

Ta ostatnia nowina nie na żarty mnie przeraziła.

Nie znałem jeszcze wówczas Harry’ego Harrisona, ale sporo o nim wiedziałem. Ceniłem go od czasu, gdy jako bardzo młody człowiek przeczytałem Skalnego nurka. Słyszałem też, że zdenerwowany nie oszczędza słuchu rozmówców i najbardziej ze wszystkiego przypomina wówczas pewien okaz fauny z Planety śmierci. A teraz co? Młody fan i początkujący zawodowiec, który ma jeszcze mleko pod nosem, poważył się „poważnie osłabić zapał” uznanego pisarza! Jednak Harry okazał się osobą uprzejmą i skłonną do wybaczania, gdyż nic złego mnie nie spotkało. W każdym razie jeszcze mnie nie spotkało…

Zapewne jest gdzieś taki świat alternatywny, w którym to Harry „osłabił mój zapał” i gdzie w księgarniach można ujrzeć półki pełne książek z cyklu o międzygwiezdnym szpitalu z nazwiskiem Harry’ego Harrisona na okładce. Gdyby ktoś wynalazł kiedyś machinę do odwiedzania światów równoległych, byłbym mu nadzwyczaj wdzięczny za wypożyczenie mi jej na kilka godzin. Wybrałbym się nią kupić te książki.

Drugie w cyklu były Kłopoty z Emily. Tedowi to opowiadanie podobało się znacznie bardziej. Było o tym, jak noszący na przedramieniu miniaturowego i obdarzonego psionicznymi zdolnościami obcego Conway ma za zadanie udzielić ogólnoewolucyjnej pomocy pewnemu brontozaurowi. Pomaga mu oczywiście cały zespół Kontrolerów, wśród których jeden zdradza wyraźne zamiłowanie do twórczości sióstr Brontë.

Niemniej wciąż uważałem, że należy wyjaśnić do końca, czym właściwie jest Korpus Kontroli, przedstawiany dotąd tylko jako zbrojne ramię Federacji Galaktycznej, organizacji skupiającej ponad sześćdziesiąt inteligentnych ras, co do jednej reprezentowanych wśród personelu Szpitala. Stąd zrodziła się dość długa, bo licząca aż 21 tysięcy słów, nowela nie przypominająca niczego, co dotąd zaistniało w tym cyklu.

Korpus Kontroli był w zasadzie formacją policyjną, tyle że rozrosłą do galaktycznych rozmiarów, ale nie chciałem przedstawiać jej jako bezdusznej, kierującej się wyłącznie paragrafami machiny, chociaż ułatwiałoby to kreowanie wewnętrznych konfliktów idealistycznie nastawionego bohatera, który nie mógłby uniknąć kontaktów z prymitywnymi Kontrolerami. Pragnąłem, aby podobnie jak Conway, oni też stali się postaciami pozytywnymi, działającymi jednak na innym, szerszym polu i tym samym czyniącymi dobro na o wiele większą skalę.

Ich obowiązki objęły zwiad kosmiczny i nawiązywanie kontaktów z obcymi cywilizacjami oraz utrzymywanie pokoju w obrębie Federacji takimi metodami, aby nie było trzeba podejmować wielkich akcji policyjnych, gdyż w tych okolicznościach byłyby one praktycznie równoznaczne z wojną. Stąd też Korpus zwykł sięgać przede wszystkim po broń psychologiczną, aby zapobiegać wszelakim planetarnym i międzyplanetarnym aktom przemocy. Jeśli jednak mimo jego wysiłków dochodziło do wojny, brał pod lupę prowadzące ją istoty.

Te wojownicze grupy wyróżnialne były raczej od strony psychologicznej, a nie jako jednorodny fizjologicznie gatunek. Niezależnie od tego, z jakiej planety się wywodziły, odpowiadały za większość problemów Federacji. Wspomniana nowelka przedstawia, jak Korpus Kontroli stara się zakończyć jedną z prowadzonych przez nie wojen, a Conway i Szpital pojawiają się w polu widzenia dopiero wówczas, gdy działania szaleńców wymykają się spod kontroli i trzeba czym prędzej udzielić pomocy wielkiej liczbie ludzkich i obcych rannych. Pierwotna wersja tekstu nosiła tytuł Classification Warrior.

Ted uznał jednak, że to zbyt poważna historia, aby wiązać ją z cyklem „Szpital Kosmiczny”. Kazał mi usunąć wszystkie wzmianki o Korpusie Kontroli (który został tu nazwany Strażą), Federacji, Szpitalu Sektora Dwunastego i Conwayu. Nowelka otrzymała nowy tytuł Zawód: wojownik1 i ukazała się w zbiorze Aliens Among Us, który zawierał również opowiadanie ze „Szpitala Kosmicznego”, jednak oba te teksty nie były w żaden sposób ze sobą skojarzone.

W następnym opowiadaniu, Kłopotliwy gość, które znalazło się w wydanym przez Corgi zbiorze Szpital Kosmiczny, mogłem wrócić do realiów cyklu. Po raz pierwszy wpuściłem do Szpitala pająkowatego, niezmiernie kruchego i empatycznego doktora Priliclę, który stał się z czasem najpopularniejszą postacią cyklu. Pacjent, którego przyszło leczyć Conwayowi i Prilicli, był wprawdzie odporny na wszelkie choroby somatyczne, zmogły go jednak problemy natury psychicznej. Należał do grupy amebowatych organizmów zdolnych do daleko posuniętej adaptacji, pozwalającej nawet na tworzenie potrzebnych w określonej sytuacji kończyn czy narządów zmysłów. Gatunek ten rozmnażał się przez podział, tak więc nowe osobniki dziedziczyły całe doświadczenie i wiedzę „rodzica” i wszystkich „przodków” od początku procesu ewolucyjnego. Związane z traumatycznym przeżyciem głębokie wycofanie owego pacjenta doprowadziło do zerwania przezeń wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym, a w konsekwencji istota owa zaczęła z wolna rozpuszczać się w wodzie. Można powiedzieć, że „odpłynęła” w obu znaczeniach tego słowa.