Выбрать главу

Ponieważ jedynym sposobem na odbywanie dalekich podróży były skoki nadprzestrzenne, również wysyłanie sygnałów pomocy mogło odbywać się tylko tą drogą. Emitowana w normalnej przestrzeni wąska wiązka radiowa była zbyt mocno zakłócana i tłumiona przez gwiazdy, poza tym jej wysłanie na tak ogromne odległości wymagało gigantycznej mocy, przekraczającej możliwości przeciętnej jednostki. Szczególnie jeśli statek miał awarię. Inaczej działał zasilany energią atomową automatyczny moduł alarmowy, który wysyłał nadprzestrzenny krzyk o ratunek na wszystkich używanych częstotliwościach jednocześnie. Zamontowany w wystrzeliwanej boi sygnałowej działał od kilku minut do kilku godzin, po czym milkł, wyczerpawszy źródło zasilania, ale przekazywał gdzie trzeba pozycję uszkodzonej jednostki.

Wszystkie statki Federacji musiały przed rejsem przedstawiać plan lotu, manifest pokładowy oraz listę pasażerów i załogi, taki sygnał wystarczał więc zwykle dla wcześniejszego ustalenia, jakim dokładnie istotom przyjdzie nieść pomoc. Wtedy szpital albo macierzysta planeta statku wysyłały ambulans z właściwym wyposażeniem i stosowną obsadą. Zdarzało się jednak, i to o wiele częściej, niż powszechnie sądzono, że pomocy wzywały załogi statków obcych, którzy nie byli jeszcze znani Federacji. Wówczas ratownicy musieli działać na ślepo.

W takich razach pomocy udawało się udzielić jedynie wówczas, gdy jednostka ratownicza mogła wziąć uszkodzony statek na hol i doprowadzić go do Szpitala albo też udawało się stworzyć na jej pokładzie odpowiednie warunki dla poszkodowanych. Jednakże właściwej pomocy medycznej można im było udzielić dopiero w Szpitalu. Tak więc wiele istot, chociaż w większości bardzo inteligentnych i należących do rozwiniętych cywilizacji, umierało na miejscu wypadku albo w czasie transportu i w Szpitalu trafiało już tylko na stoły sekcyjne. Długo się zastanawiano, jak temu zaradzić, i chyba wreszcie znaleziono rozwiązanie…

Postanowiono stworzyć jeden, specjalny statek z takim wyposażeniem i personelem, aby mógł udzielać pomocy właśnie w tych przypadkach, gdy nie udało się ustalić, kto wysłał sygnał.

— Jeśli tylko mamy wybór, wolimy nawiązywać kontakt z gatunkami, które znają już podróże kosmiczne — stwierdził O’Mara. — W przeciwnym razie rodzą się zwykle problemy. Nigdy nie wiem do końca, czy inteligentna, ale przykuta do swojej planety rasa nie ucierpi przy spotkaniu ze spadającymi nagle z nieba wysłannikami Federacji. Nie chcemy przecież znacząco zakłócać niczyjego rozwoju…

— Ale przecież statki obcych mogą nie mieć modułów alarmowych — wtrąciła się Naydrad. — Co wtedy?

— Jeśli jakaś rasa zapuszcza się w nadprzestrzeń, lekceważąc zwykłe środki ostrożności, to chyba nie ma co nad nią płakać — stwierdził psycholog.

— Rozumiem — powiedziała Kelgianka.

O’Mara pokiwał głową i wrócił do tematu.

— Teraz wiecie, dlaczego cztery osoby, z których każda jest specjalistą w swojej dziedzinie, zostały „zdegradowane” do roli personelu pokładowego. — Stuknął w jakiś przycisk na blacie biurka i na ekranie pojawił się szczegółowy przekrój statku. — Jak jednak widzicie, chodzi o personel na bardzo szczególnym statku. Kapitanie Fletcher, oddaję panu głos.

Conway zauważył, że po raz pierwszy O’Mara nazwał Fletchera zgodnie z jego nową funkcją, miast tytułować go majorem, który to stopień nowo przybyły nosił w Korpusie. Zapewne psycholog chciał w ten sposób przypomnieć wszystkim, że niezależnie od osobistych sympatii albo antypatii, Fletcher będzie odtąd ich przyłożonym.

Kapitan zaczął z dumą wyliczać osiągi, wymiary i możliwości nowego statku. Całkiem jakby chwalił się własnym dzieckiem. Conway słuchał go jednak tylko jednym uchem.

Widoczna na ekranie sylwetka była znajoma. Conway widział już ten statek w dokach Korpusu — wielką białą strzałę o sylwetce nieco zniekształconej przez gąszcz czujników i luków inspekcyjnych. Wkoło zwykle kręciła się cała masa drobnych jednostek w typowym szarooliwkowym malowaniu Korpusu. Statek musiał być dostosowanym do innych zadań lekkim krążownikiem Federacji, największą we flocie jednostką o własnościach aerodynamicznych pozwalających na swobodny lot w atmosferze. Na lśniącym kadłubie i deltoidalnych skrzydłach widniał czerwony krzyż, wyglądające zza chmury słońce, żółty liść i wiele innych symboli, które w różnych kulturach oznaczały to samo: niesioną bezinteresownie pomoc.

— Załoga będzie się składać wyłącznie z przedstawicieli typu fizjologicznego DBDG — mówił kapitan Fletcher. — W praktyce będzie to oznaczać, że podobnie jak w większości jednostek Korpusu Kontroli, tak i na tej służyć będą tylko Ziemianie albo ludzie z zasiedlonych przez nich planet. Jednak sam statek jest budowy tralthańskiej, ma wszystkie zalety ich konstrukcji. Nazwaliśmy go Rhabwar na cześć jednej z wielkich postaci tralthańskiej medycyny. Aby go dostosować do potrzeb rozmaitych pacjentów i pozaziemskiego personelu, został wyposażony w regulowane generatory sztucznego ciążenia. Możemy też uzyskiwać w jego pomieszczeniach różne ciśnienie powietrza i rozmaity skład mieszanek atmosferycznych. Wszyscy ciepłokrwiści tlenodyszni znajdą tam odpowiednie dla siebie pożywienie, wyposażenie i wszelkie udogodnienia. Ani Kelgianie, ani Cinrussańczycy nie będą mieli żadnych problemów z adaptacją — stwierdził i spojrzał znacząco na Naydrad i Priliclę.

— Jedyną nie wyspecjalizowaną sekcją statku będzie izba przyjęć i przyległe doń izolatki — ciągnął Fletcher. — Są dość obszerne, żeby pomieścić nawet wyrośniętego Chalderescolanina. Sterowniki generatorów sztucznego ciążenia pozwalają skokowo zmieniać ich moc o pół G od zera do pięciu G. Instalacja może dostarczyć dowolną mieszankę oddechową, czy to gazową, czy płynną. Wyposażenie obejmuje także fizyczne i energetyczne obejmy oraz pasy pozwalające unieruchomić szamoczących się w malignie, agresywnych albo ciężko poszkodowanych pacjentów, którym trzeba udzielić szybkiej pomocy. Cały przedział będzie pod wyłącznym kierownictwem personelu medycznego odpowiedzialnego za przygotowanie środowiska dla przybywających pacjentów oraz ich leczenie. Muszę zaznaczyć — kapitan znacząco podniósł głos — że samo poszukiwanie pacjentów, ratowanie ich i dowodzenie statkiem będzie moim zadaniem. Wydobywanie poszkodowanego obcego z wraku jednostki nieznanego typu to niełatwe zadanie. Można przypadkowo uruchomić mechanizmy, które okażą się niebezpieczne i spowodują obrażenia albo i śmierć ratowników. Nierzadko trzeba się borykać z toksyczną albo łatwopalną atmosferą, promieniowaniem. Problemem bywa nawet samo znalezienie wejścia czy wydobycie rannego bez przyczyniania mu cierpień albo kolejnych obrażeń…

Fletcher zawahał się i rozejrzał wkoło. Prilicla drżał coraz silniej, miotany niewidzialnym emocjonalnym wichrem wiejącym od Naydrad, która już niemal zjeżyła sierść. Murchison starała się zachować kamienny wyraz twarzy, ale nie wychodziło jej to za dobrze. Conway też nie wyglądał na pokerzystę.

O’Mara pokręcił powoli głową i powiedział:

— Kapitanie, muszę zauważyć, że nie dość, że upomniał pan nasz personel medyczny, aby zajmował się wyłącznie swoją robotą, co byłoby jeszcze wybaczalne, to na domiar złego próbował im wytłumaczyć, na czym ta robota polega. Obecny tu starszy lekarz Conway ma nie tylko olbrzymie doświadczenie w leczeniu obcych pacjentów, ale brał też udział w wielu operacjach ratunkowych po katastrofach rozmaitych jednostek. To samo dotyczy pani patolog Murchison, doktora Prilicli oraz siostry przełożonej Naydrad. Od sześciu lat specjalizują się w podobnych przypadkach. Projekt statku szpitalnego wymaga ich bliskiej współpracy, jednak przypuszczam, że uzyska pan ją niezależnie od tego, czy pan o nią poprosi, czy nie. — Spojrzał na Conwaya i dodał uszczypliwie: — Doktorze, wybrałem pana właśnie ze względu na pańską umiejętność pracy z obcymi, zarówno kolegami po fachu, jak i pacjentami. Myślę, że szybko znajdzie pan też wspólny język z dowódcą statku, który jest bez wątpienia…