Nagle widok ten zaczął się przesuwać z góry na dół. To Rhabwar włączył napęd i zaczął po spirali oddalać się powoli od Szpitala. Na razie musiał opuścić rejon podejścia i odlecieć dość daleko, żeby nie wejść w paradę innemu statkowi ani nie nagrzać poszycia Szpitala płomieniem wylotowym z dysz. To ostatnie byłoby szczególnie groźne, gdyby zdarzyło się w rejonie przeznaczonym dla kruchych krystalicznych istot bytujących w superniskich temperaturach metanowego środowiska. Konstrukcja Szpitala malała w oczach, aż w końcu ujrzeli go w całości. Przez chwilę jeszcze widzieli, jak się obraca (chociaż naprawdę to ich statek poruszał się ciągle po spirali), aż został włączony silnik główny i wszystko zniknęło za rufą.
Gdy odpłynęły jasne światła Szpitala, na zewnątrz zapadła całkowita ciemność, w której po dłuższej chwili zaczęli dostrzegać drobne punkciki gwiazd. Ciszę mąciło tylko posapywanie śpiącej Kelgianki.
Nagle coś trzasnęło i zaszumiało w głośnikach pokładowych. Ktoś odchrząknął i powiedział:
— Tu mostek. Idziemy obecnie z przyspieszeniem jeden G do punktu, z którego wykonamy skok. Osiągniemy go za czterdzieści sześć minut. W tym czasie układ sztucznego ciążenia zostanie wyłączony dla przetestowania obwodów. Każdy obcy, który wymaga szczególnych warunków grawitacyjnych, jest proszony o nałożenie i uruchomienie osobistego modułu sztucznego ciążenia.
Conway zastanowił się, dlaczego kapitan nie dał maksymalnego ciągu, żeby jak najszybciej osiągnąć punkt skoku, tylko wolał wlec się z przyspieszeniem jeden G. Było oczywiste, że nie mógł dokonać skoku zbyt blisko Szpitala, gdyż powstający wówczas bąbel nadprzestrzenny, który pozwalał na podróże z szybkością przewyższającą znacznie szybkość światła, nawet przy tak niewielkich rozmiarach statku mógłby zagrozić funkcjonowaniu kosmicznej lecznicy. Wejście w nadprzestrzeń zawsze zakłócało łączność, wpływało też na pracę modułów kontrolnych, od których zależało życie i zdrowie pacjentów oraz personelu. Tak czy owak, Conwaya zastanawiało, dlaczego Fletcher się nie śpieszy, mimo że mają do wykonania misję ratunkową.
Może wolał ostrożnie manewrować nowym statkiem? A może chodziło o to, że Rhabwar nie był jeszcze w pełni ukończony?
Niepokoje Conwaya spowodowały, że Prilicla zaczął lekko dygotać i powiedział:
— Sprawdzam mój degrawitator co godzina, bo od tego zależy moje życie, ale to miło ze strony kapitana, że troszczy się o moje bezpieczeństwo. Wygląda na odpowiedzialnego oficera i osobę, której możemy ufać. Na pewno należycie zadba o statek.
— Owszem, niepokoiłem się przez chwilę — przyznał Conway, uśmiechając się na tę próbę dodania mu otuchy. — Ale skąd wiedziałeś, że chodzi o statek? Czyżbyś był również telepatą?
— Nie, przyjacielu Conway. Wyczułem twoje emocje i także zauważyłem nasz bardzo powolny start, zainteresowałem się więc, czy statek wymaga takiej ostrożności, czy też może nasz kapitan nie lubi ryzykować.
— Wielkie umysły zawsze podążają podobnymi torami i mają podobne obawy — mruknęła Murchison, odwracając się od iluminatora. — Zjadłabym konia z kopytami.
— Ja również odczuwam rosnące łaknienie — powiedział Prilicla. — Co to jest koń, przyjaciółko Murchison? Czy mój metabolizm pozwoliłby na strawienie takiego konia i jego kopyt?
— Jeść! — rzuciła obudzona nagle Naydrad.
Żadne nie musiało wspominać, że gdyby ekipa ratownicza dostarczyła z Tenelphiego licznych i ciężko poszkodowanych rannych, nikt nie miałby przez dłuższy czas chwili na jedzenie. Rozsądek zatem nakazywał poszukać czegoś już teraz, skoro była po temu sposobność. Conway pomyślał, że dzięki temu powinni też choćby na chwilę zapomnieć o swych obawach.
— Idziemy jeść — oznajmił i poprowadził swój zespół ku centralnemu szybowi łączącemu osiem z dziesięciu pokładów statku.
Rozpoczynając wspinaczkę po schodni, przypomniał sobie przekrój jednostki widziany na ekranie w gabinecie O’Mary. Na pokładzie pierwszym ulokowano centralę dowodzenia, drugi i trzeci przeznaczono na kabiny załogi i personelu medycznego. Nie były obszerne i brakło im wielu udogodnień, ale ten statek szpitalny nie miał nigdy odbywać zbyt długich rejsów. Na pokładzie czwartym była jadalnia i pomieszczenia rekreacyjne, na piątym magazyny żywnościowe i techniczne, na szóstym i siódmym odpowiednio izba przyjęć i oddział szpitalny. Pokład ósmy mieścił siłownię. Dalej wstępu broniły solidne grodzie i tarcze, a wejść tam było można jedynie w specjalnych, pancernych kombinezonach. Pokład, a właściwie już przedział dziewiąty krył generator napędu nadprzestrzennego, dziesiąty zaś zbiorniki paliwa i atomowe silniki napędu pomocniczego.
Właśnie ciąg tych ostatnich sprawiał, że Conway musiał bardzo ostrożnie stawiać stopy i mocno chwytać dłońmi kolejne szczeble schodni. Upadek przy takim przyspieszeniu błyskawicznie zmieniłyby jego status: zamiast być lekarzem, zostałby pacjentem, a gdyby miał pecha, to nawet gorzej. Trafiłby do chłodni. Murchison podzielała jego zdanie, za to Naydrad, której nie brakło kończyn, by czepiać się nimi szczebli, ciągle poruszała nastroszoną sierścią, zirytowana, że tak się wloką. Prilicla, który dzięki osobistemu degrawitatorowi nie musiał korzystać ze schodni, poleciał przodem, żeby sprawdzić, co tutaj dają na obiad.
— Wybór nie wydaje się zbyt duży, ale dania sprawiają wrażenie smaczniejszych niż to, co podają w Szpitalu — oznajmił po powrocie.
— Cóż, nie mogą być przecież gorsze… — mruknęła Naydrad.
Conway wziął się do prostej, ale zajmującej operacji na dużym steku. Gdy wszyscy pracowali już narządami gębowymi tak zapamiętale, że ani w głowie było im rozmawiać, z szybu komunikacyjnego wychynęły najpierw nogi w zielonych nogawkach, a potem ukazał się tors kogoś schodzącego z wyższego poziomu. Po chwili obok nich stanął kapitan Fletcher we własnej osobie.
— Mogę się dosiąść? — spytał służbowym tonem. — Chyba powinniśmy jak najszybciej wysłuchać materiału na temat Tenelphiego.
— Oczywiście. Proszę siadać, kapitanie — odparł Conway równie oficjalnie.
Conway wiedział, że zgodnie z niepisanym regulaminem służby dowódca jednostki Korpusu jada zwykle sam w swojej kabinie. Rhabwar był pierwszym statkiem Fletchera, a ten lot jego pierwszą misją, tymczasem kapitan już na wstępie łamał tę zasadę, siadając do obiadu z załogantami, którzy nawet nie należeli do Korpusu. Gdy wyjmował zamówione dania z podajnika, widać było, że ze wszystkich sił stara się zachowywać swobodnie i przyjacielsko. Starał się tak bardzo, że unoszący się obok blatu stołu Prilicla zaczął się mimowolnie kołysać.
Murchison uśmiechnęła się do kapitana i powiedziała:
— Doktor Prilicla podczas posiłków zwykle pozostaje w zawisie. Mawia, że w ten sposób poprawia sobie trawienie, a ponadto chłodzi wszystkim zupę.
— Jeśli mój sposób przyjmowania pokarmu uraża cię, przyjacielu Fletcher, zapewniam, że mogę też jeść, siedząc na podłodze — oznajmił nieśmiało Prilicla.
— Nie… w żadnym razie nie czuję się urażony, doktorze — odparł kapitan, zmuszając się do uśmiechu. — Raczej jestem pod wrażeniem. Ale czy nie popsuję nikomu apetytu, jeśli odtworzymy taśmę już teraz? Nie możemy z tym czekać do końca obiadu.
— Rozmowy o sprawach zawodowych też robią dobrze na trawienie — powiedział Conway możliwie profesjonalnym tonem i wsunął otrzymaną od O’Mary taśmę w szczelinę odtwarzacza. W pomieszczeniu rozległ się rzeczowy i oschły głos psychologa.