Prowadząca wstępne rozpoznanie sektora dziewiątego jednostka zwiadowcza Korpusu Tenelphi aż trzykrotnie nie podała w przewidzianych porach swojej pozycji, ponieważ jednak wiedziano, które układy statek ten ma zbadać i w jakiej kolejności, nie było powodu do wszczynania alarmu czy uznania go za zaginiony. Kłopoty z łącznością zdarzały się dość często, tak więc nie niepokojono się o statek. Dopiero uruchomienie modułu alarmowego kazało inaczej spojrzeć na sprawę.
Rejon ten był ponadprzeciętne bogaty w gwiazdy będące silnymi radioźródłami, przez co łączność nadprzestrzenna była poważnie utrudniona. Przekazy uznawane za szczególnie ważne — musiały takie być, skoro emitowano je z wielką mocą konieczną do przeniknięcia do szczególnego środowiska nadprzestrzeni — nagrywano, poddawano kompresji i powtarzano tak długo, jak długo było to konieczne i bezpieczne. Transmisji nadprzestrzennej towarzyszyła duża dawka szkodliwego promieniowania, którego nie dawało się na dłuższą metę dobrze ekranować, zwłaszcza na lekkim statku zwiadowczym. W rezultacie odbiorca musiał potem składać wiadomość z ponad pięćdziesięciu szczątkowych przekazów, żaden bowiem nie był z osobna czytelny. Zakłóceń nie dawało się wyeliminować, niemniej sam komunikat o pozycji był na tyle krótki, że nie stwarzał wielkiego niebezpieczeństwa i nie wyczerpywał źródeł energii nawet na niewielkiej jednostce.
Jednak z Tenelphiego nie odebrano takiego komunikatu, lecz jedynie obszerną wiadomość, że statek wykrył, a następnie przechwycił wielki sztuczny obiekt zmierzający ku gwieździe układu. Zderzenie było przewidziane za dwadzieścia osiem dni. Na żadnej z planet układu nie było życia, chyba że na którejś rozwinęły się bardzo rzadkie organizmy zdolne bytować w jeziorach płynnej lawy i pod małym, bardzo gorącym i starzejącym się słońcem. Należało zatem wnioskować, że statek wszedł do układu przypadkiem. We wraku wykryto nikłą emisję energii oraz pozostałości powietrza. Brak było śladów życia. Załoga Tenelphiego zamierzała wejść do wraku i zbadać go dokładniej.
Mimo słabej jakości przekazu nie ulegało wątpliwości, że oficer łączności Tenelphiego był bardzo zadowolony, że coś przerwało wreszcie monotonię zwykłej misji kartograficznej.
— Być może byli zbyt poruszeni, żeby pamiętać o podaniu pozycji, albo uznali, że starczy porównać czas nadania meldunku z ich planem lotu, a będzie oczywiste, gdzie się znajdują — ciągnął O’Mara. — Jednak to była jedyna pełna i regulaminowa wiadomość, jaką od nich odebraliśmy. Trzy dni później dotarła jeszcze jedna, jednak nie nagrana, ale raczej dyktowana wprost do mikrofonu. Mówiący za każdym razem powtarzał ją w trochę innej formie. Powiedział, że doszło do poważnej kolizji i Tenelphi traci powietrze, a załoga nie może nic na to poradzić. Dodał też coś w rodzaju ostrzeżenia. Moim zdaniem zniekształceń jego głosu nie spowodowały tylko zewnętrzne radioźródła, ale to ocenicie już sami. Dwie godziny później uwolniono boję sygnałową z modułem alarmowym. Dołączam zapis drugiego przekazu. Może wam w czymś pomoże, a może wręcz przeciwnie…
Ten drugi przekaz rzeczywiście był prawie nieczytelny. Słabsze od szeptu słowa ledwo się przebijały przez potężną burzę wyładowań statycznych. Niemniej nastawili uszu, żeby wyłowić cokolwiek z szumu. Sierść Naydrad zjeżyła się cała z napięcia, a Prilicla wyczuł naraz tyle niepokoju, że dał spokój z zawisem i przysiadł na stole.
— …nie wiemy, jak… się wydosta… załoga niezdo… zderzenia z wrakiem i… nie mogę… boi sygnało… nastawić ręcznie… środku… mam pewności… zostanie przekazany jak powinien… cholerną specjalizację…strzegam na wypadek… w zderzeniu… ciśnienie spada… i z tym też nic nie można zrobić… dodatek… jak uruchomić boję na pokładzie… ręcznie ze statku…tni ostrzegam na wypa……ice za sztywne… zagubiony i nie mam wiele czasu… jedyna szansa…wa apte… wrak jest blisko… dodatkowe zbiorniki w skafandrach… mojej specjalności… statek Tenelphi zderzył się z… załoga nie może powstrzymać ucieczki powietrza…
Nieznany człowiek mówił jeszcze przez kilka minut, jednak jego głos coraz bardziej ginął wśród szumów, aż w końcu taśma się skończyła. Na dłuższą chwilę zapadła głęboka cisza. W końcu, gdy sierść Naydrad zdążyła się uspokoić, a Prilicla wzleciał i przysiadł na suficie, odezwał się Conway.
— Wydaje mi się, że ten ktoś nie wiedział, czy aparatura cokolwiek nadaje — powiedział w zamyśleniu. — Może nie był to łącznościowiec i nie umiał obsługiwać aparatury, a może antena nadprzestrzenna została uszkodzona w zderzeniu, które musiało chyba unieruchomić resztę załogi, on zaś nie umiał im pomóc. Na dodatek ciśnienie pokładowe zaczęło spadać, a zniszczenia spowodowały, że nie dało się również wystrzelić boi sygnałowej. Musiał ręcznie nastawić mechanizm zegarowy i wypchnąć ją ze statku. Tak, skoro miał wątpliwości, czy cokolwiek rzeczywiście nadaje, i przeklinał chyba swoją wąską specjalizację, na pewno nie był łącznościowcem. Ani też kapitanem, który umie zwykle posługiwać się całym sprzętem pokładowym. Urywek „…ice za sztywne” może znaczyć „rękawice za sztywne”, aby operować w nich jakimiś przyrządami. Skoro ciśnienie na pokładzie spadało, mógł się obawiać zmienić je na cieńsze. O co chodzi z „…tni ostrzegam na wypa…” czy „…wa apte…” pojęcia nie mam, zresztą to mogły być w oryginale całkiem inne słowa. — Conway rozejrzał się wkoło. — Może znajdziecie jeszcze coś, co mi umknęło. Puścić od początku?
Posłuchali nagrania ponownie, a potem jeszcze raz, aż Naydrad powiedziała im wprost, że tylko marnują czas.
— Gdybyśmy wiedzieli, kto wysłał ten sygnał — odezwał się Conway — i dlaczego tylko on uniknął poważnych obrażeń podczas zderzenia, moglibyśmy lepiej ocenić wiarygodność całego przekazu. Poza tym, zauważcie, on nie twierdzi, że reszta załogi jest ranna, lecz tylko „niezdolna” do działania. To, że wybrał to słowo, każe mi się zastanowić, co robił ich oficer medyczny. Dlaczego nie opisał rodzaju obrażeń i czy w ogóle udzielił jakiejś pomocy?
Naydrad, która była w Szpitalu ekspertem od pokładowych akcji ratunkowych, zaburczała niczym rożek mgłowy, a translator przełożył te modulowane dźwięki:
— Niezależnie od swojej funkcji na statku żaden oficer nie zdziała wiele w przypadku złamań czy choroby kesonowej, szczególnie gdy wszyscy tkwią w skafandrach albo gdy ten oficer też odniósł pomniejsze obrażenia. W takiej sytuacji nie widzę dużej różnicy pomiędzy określeniami „niezdolny” a „ranny” i myślę, że marnujemy czas, dyskutując na ten temat. Chyba że w programie translatorskim jest jakiś błąd, który upośledza tylko przekład na kelgiański…
Ostatnia uwaga sprawiła, że kapitan poczuł się zobowiązany do zabrania głosu.
— To nie Szpital, gdzie komputer translacyjny zajmuje aż trzy poziomy i obsługuje jednocześnie sześć tysięcy istot — powiedział chłodnym tonem. — Komputer Rhabwara został zaprogramowany na wszystkie języki obecnego na pokładzie personelu oraz dodatkowo jeszcze trzy najpowszechniej używane w Federacji, czyli tralthański, illensański i melfiański. Został wszechstronnie sprawdzony i wykazał pełną sprawność, zatem jakiekolwiek wątpliwości…
— Wynikają z samego przekazu, a nie z jego przekładu — wtrącił pospiesznie Conway. — Ale i tak chciałbym wiedzieć, kto go wysłał. Co tam się stało, że wspomniał o niezdolności, zamiast wyliczyć obrażenia, i że nie mógł czegoś zrobić przez zagubienie i brak czasu, i jeszcze grube rękawice okazały się przeszkodą nie do pokonania… Wtedy zdołalibyśmy się może domyślić czegoś o stanie ofiar, wiedzielibyśmy, na co się przygotować!