Выбрать главу

W Ptaszku owe istoty startują z równika planety o małym ciążeniu i wielkiej prędkości obrotowej, co znacznie ułatwia całą operację. Miliony przerośniętych chrząszczy bombardierów tworzą wielostopniową rakietę, która wynosi ptaszka na orbitę. Pomysł na pewno z tych bardziej niezwykłych, zresztą pod każdym względem. Któż bowiem oczekiwałby podobnych osiągnięć po rasie nie znającej metali i zmuszonej planować taki start wyłącznie we własnych mózgach? Inna sprawa, że lepiej nie wyobrażać sobie woni towarzyszących owemu wyniesieniu na orbitę…

Ostatnie opowiadania cyklu wiążą się ze wspomnianym już Ptaszkiem i tworzą wraz z nim książkę Statek szpitalny. Są to: Zaraza, Kwarantanna i Statek szpitalny. Opisują nowy element związany z działalnością Szpitala Sektora Dwunastego, czyli podległe mu pogotowie ratunkowe. Załoga statku szpitalnego musi sobie poradzić z medycznymi, fizjologicznymi, psychologicznymi i inżynieryjnymi problemami narastającymi podczas udzielania pomocy przedstawicielom obcej rasy na miejscu wypadku. I nie ma na to wiele czasu, jeśli ofiary mają przeżyć i trafić w porę na właściwy oddział. W chwili, gdy cała sprawa się zaczyna, ów ambulans jest zbyt daleko od Szpitala, aby skorzystać z jego absolutnie niezawodnego i wszechstronnego wyposażenia, tak więc załoga statku zdana jest całkowicie na własne siły, umiejętności i te ograniczone zasoby, które ma pod ręką. Wie też, że jeśli popełni błąd, konsekwencje będą więcej niż poważne.

Jak dotąd cykl o Szpitalu Sektora Dwunastego składa się z jednej noweli, piętnastu opowiadań i jednej powieści. Mam nadzieję, że się na tym nie skończy i nie raz jeszcze napiszę o niezwykłych z racji swej fizjologii i myślenia obcych oraz problemach, jakie pojawiają się przy próbach komunikowania się z całkiem odmiennymi istotami, chociaż ostatnimi laty mam z owym pisaniem coraz więcej trudności. Ile razy bowiem wymyślę jakiegoś obcego, którego obcość nie budzi żadnych wątpliwości, zaraz zaczyna on chorować albo pada ofiarą poważnego wypadku i Szpital Główny Sektora Dwunastego staje przed kolejnym wyzwaniem.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PTASZEK

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zadanie, które wykonywała należąca do Korpusu jednostka zwiadowcza Torrance, było wprawdzie niezwykle ważne, ale i straszliwie nudne. Razem z resztą flotylli Torrance prowadził rozpoznanie stosunkowo niewielkiego wycinka przestrzeni w sektorze dziewiątym, jednym z wielu, które ciągle figurowały na mapach Federacji jako białe plamy. Miał ustalić klasy i położenie wszystkich tamtejszych gwiazd oraz skatalogować ich planety.

Ponieważ dziesięcioosobowy statek nie miał wyposażenia kontaktowego, nie było mu wolno lądować na zamieszkanych planetach ani nawet się do nich zbliżać. Załoga mogła jedynie określić stopień zaawansowania technicznego takich światów (o ile byłyby zaawansowane technicznie, oczywiście), analizując emisję fal radiowych i inne z daleka widoczne przejawy aktywności. Jak to wyłożył na odprawie kapitan Torrance’a, major Madden, mieli tylko liczyć światełka na niebie.

Oczywiście przewrotny los nie mógł nie skorzystać z okazji i pokrzyżował te plany…

— Tu radar, sir — rozległo się z głośnika w centrali. — Mam coś na ekranie bliskiego zasięgu. Odległość sześć mil, zbliża się wolno, nie idzie kursem kolizyjnym.

— Dajcie obraz teleskopowy — powiedział kapitan. — Zobaczymy, co to jest.

— Tak, sir. Na ekranie drugim.

Na jednostkach zwiadowczych pełna dyscyplina obowiązywała tylko wtedy, gdy sytuacja naprawdę tego wymagała. Podczas normalnych misji kartograficznych zdarzało się to rzadko, toteż nikogo nie zdziwiło, że z głośnika dobiegło po chwili coś przypominającego towarzyską pogawędkę:

— To wygląda jak… ptak, sir. Z rozpostartymi skrzydłami.

— Oskubany ptak.

— Czy ktoś mógłby obliczyć prawdopodobieństwo napotkania takiego drobiu w przestrzeni kosmicznej?

— To pewnie asteroida, która przypadkiem przybrała taki kształt…

— I lata sobie dwa lata świetlne od najbliższej gwiazdy?

— Proszę o ciszę — odezwał się kapitan. — Co z analizą? Meldować.

— Szacunkowe rozmiary: prawie jedna trzecia naszego statku — rozległo się po chwili. — Niewielkie albedo, obiekt nie jest ani metaliczny, ani kamienny i…

— Bardzo się cieszę, że już wiemy, co to nie jest… — przerwał meldunek kapitan.

— To jest organiczne, sir.

— Słucham?

— I żywe.

Wszyscy obecni w centrali na kilka sekund wstrzymali oddech.

— Siłownia: moc manewrowa za pięć minut — rozkazał w końcu kapitan. — Astrogacja: kursy i parametry podejścia na pięćset jardów. Centrala ogniowa: pogotowie. Porucznik chirurg Brenner niech się szykuje do zbadania obiektu.

Pogawędki ustały jak nożem uciął.

Przez następne cztery godziny Brenner miał pełne ręce roboty. Najpierw obejrzał sobie obiekt z bezpiecznej odległości, potem z bliska, na ile tylko skafander pozwalał. Szybko doszedł do wniosku, że wstępna analiza była zbyt optymistyczna i tak naprawdę mają raczej do czynienia z nie wystygłym do końca trupem. Z pewnością ów „ptaszek” nie stanowił żadnego zagrożenia, gdyż nawet gdyby chciał, i tak nie mógłby się poruszać. Cały pokryty był czymś, co wyglądało jak spłaszczone skorupy małży spojone niezwykle twardym betonem.

Składając meldunek, porucznik powiedział:

— Podsumowując, sir, stworzenie zdaje się cierpieć na osobliwą chorobę skóry, która je sparaliżowała, i zapewne tylko dlatego znalazło się aż tutaj. Samo by tu nie doleciało. To sugeruje, że mamy do czynienia z rasą zdolną do podróży kosmicznych, a zarazem tak panicznie obawiającą się tej choroby, że zwykła wystrzeliwać zarażonych w daleką próżnię jeszcze za życia. Jak pan wie, nie mam wystarczających kwalifikacji, aby leczyć obcych, a ta istota jest też zbyt wielka, aby się zmieściła w naszej ładowni. Ale możemy rozszerzyć pole nadprzestrzenne i poholować ją do Szpitala Sektora Dwunastego. To byłoby miłe urozmaicenie tej misji — dodał z nadzieją w głosie. — Poza tym nigdy tam nie byłem, a słyszałem, że nie wszystkie pielęgniarki w Szpitalu są sześcionogie.

Kapitan po chwili milczenia pokiwał głową.

— A ja tam byłem — powiedział. — Rzeczywiście. Niektóre mają nawet więcej nóg.

Widoczny na ekranie tendra Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego wisiał w próżni niczym olbrzymia cylindryczna choinka. Z jego iluminatorów nieustannie biło światło o rozmaitej barwie i intensywności odpowiadające wymaganiom rozmaitych gatunków pacjentów oraz personelu, a na trzystu osiemdziesięciu czterech poziomach tej konstrukcji stworzono warunki środowiskowe, w jakich żyły wszystkie znane Federacji istoty inteligentne, począwszy od kruchych mieszkańców metanowych olbrzymów, przez tleno— i chlorodysznych, po stworzenia, które nie mogłyby przetrwać bez twardego promieniowania.

Nieustannie zmieniającymi się pacjentami Szpitala opiekowała się także cała rzesza personelu medycznego i technicznego sześćdziesięciu gatunków, różniących się nie tylko wyglądem, zachowaniem i wydzielanymi zapachami, ale także filozofią życiową.

Personel Szpitala szczycił się tym, że nie ma dlań pacjentów za małych ani za dużych i przypadków beznadziejnych, a kwalifikacje lekarzy oraz wyposażenie medyczne nie mają sobie równych w znanym wszechświecie. I chociaż cały personel poważnie traktował swoją pracę, nie zawsze zachowywał przy tym powagę, toteż nic dziwnego, że i tym razem starszy lekarz Conway nabrał przekonania, iż ktoś tu sobie z niego żartuje.