Fletcher całkiem go zignorował.
— Szorstka powierzchnia ma zapewne ułatwić operowanie tą płytką. Możemy spróbować ją obrócić… Może też być wciskana albo wysuwana… A może trzeba ją wcisnąć i obrócić…
Kapitan wypróbowywał różne możliwości i komentował każdą próbę, ale na razie bez widocznego efektu. Zwiększył moc magnesów, które utrzymywały go przy statku, umieścił kciuk i palec wskazujący na znakach i naparł jeszcze mocniej. Omsknęła mu się jednak ręka i przez chwilę cały nacisk skupił się tylko na kciuku. I nagle płytka się obróciła.
— …albo też może być zamocowana na osi jak stary włącznik światła — wysapał z czerwonym obliczem.
Wielki właz zaczął znikać we wnętrzu kadłuba. Atmosfera statku natychmiast wypełniła śluzę, która nadęła się, a metalowy cylinder odsunął się nieco dalej i wszyscy mogli swobodnie stanąć w plastikowej rurze. Tymczasem pokrywa włazu cofnęła się jeszcze bardziej i uniosła, u dołu zaś wysunęła się krótka pochylnia sięgająca mniej więcej tak nisko, że gdyby statek stał na ziemi, dotykałaby gruntu.
Murchison, która przybyła tymczasem w pobliże jednostki, obserwowała to wszystko przez przezroczystą powłokę.
— To powietrze pochodziło tylko ze śluzy statku. Gdybym mogła zmierzyć jej pojemność i pojemność naszej przenośnej śluzy, obliczyłabym panujące w środku ciśnienie atmosferyczne. No i jeszcze potrzebna będzie analiza składu gazowego… Wchodzę.
— To chyba główny właz — powiedział Fletcher. — Gdzieś musi być jeszcze mniejsze i prostsze wejście używane w próżni i…
— Nie — stwierdził Conway cicho, ale z dużą pewnością siebie. — Oni nie prowadzą żadnych prac w próżni. Przeraża ich, że mogą się zgubić.
Murchison spojrzała na niego, ale nie odezwała się ani słowem.
— Nie pojmuję, skąd może pan to wiedzieć, doktorze — mruknął z irytacją kapitan. — Prilicla, jakaś reakcja na otwarcie włazu?
— Nie, przyjacielu Fletcher. Przyjaciel Conway odczuwa obecnie zbyt silne emocje, żebym mógł wyczuć rozbitków.
Kapitan spojrzał znacząco na Conwaya.
— Doktorze, specjalizuję się w budowie maszyn, układów kontrolnych i urządzeń łączności obcych — powiedział z namysłem. — Mam pokaźne doświadczenie, wziąłem więc udział w projektowaniu statku szpitalnego. To, że tak szybko udało mi się otworzyć ten luk, jest głównie wynikiem tego doświadczenia, chociaż zwykły szczęśliwy traf też odegrał tu pewną rolę. Nie rozumiem zatem, dlaczego pan, wybitny ekspert w innej dziedzinie, okazuje aż takie rozdrażnienie tylko dlatego…
— Przepraszam, że się wtrącam, przyjacielu Fletcher, ale on nie jest zirytowany. Przyjaciel Conway z wielkim zaangażowaniem rozwiązuje jakiś problem.
Murchison i kapitan spojrzeli na Conwaya wzrokiem, w którym można było wyczytać oczywiste pytanie. Mimo że było nieme, Conway na nie odpowiedział:
— Co sprawiło, że niewidoma rasa sięgnęła gwiazd?
Musiało minąć kilka minut, nim kapitan pojął, że hipoteza pasuje do wszystkiego, czego dotąd dowiedzieli się o statku, mimo to nie poczuł się przekonany, że naprawdę może chodzić o istoty niewidome. Owszem, wszystkie chropowatości na dolnej części poszycia, szczególnie te wkoło dysz, mogłyby służyć za znaki ostrzegawcze przeznaczone dla kogoś, kto dysponuje tylko zmysłem dotyku. Mniejsze, rozmieszczone w regularnych odstępach na obwodzie, wiązały się zapewne z usytuowanymi tam dyszami manewrowymi. Liczniejsze całkiem już małe ślady, które w pierwszej chwili wzięli za oznaki osobliwej korozji, mogły być odpowiednikami napisów eksploatacyjnych, tyle że wykonanych stosowanym przez obcą rasę odpowiednikiem alfabetu Braille’a.
Teorię Conwaya wspierał również całkowity brak przezroczystych elementów konstrukcyjnych, a w szczególności iluminatorów, chociaż one akurat mogły się kryć pod jakimiś ruchomymi osłonami. Fletcher przyznał, że to całkiem ciekawa hipoteza, lecz wołał wierzyć, iż załoga statku nie jest całkiem ślepa, ale dysponuje jakimś innym rodzajem „wzroku”. Na przykład widzi w paśmie promieniowania elektromagnetycznego.
— Jeśli tak, to dlaczego posługują się czymś w rodzaju brajla? — spytał Conway, jednak Fletcher nie odpowiedział, gdyż po bliższych oględzinach zauważył, że każda z chropawych łat ma własny, niepowtarzalny niczym odcisk palca, skomplikowany wzór.
Śluza przypominała poszycie statku. Ściany, podłogę i sufit wykonano z nagich metalowych płyt. Było tam dość miejsca, aby ludzie mogli stanąć wyprostowani, chociaż dwie następne płytki zamków przy zewnętrznym i wewnętrznym włazie umieszczono ledwie kilka cali nad podłogą. Można też było dostrzec kilkanaście wyraźnych, chyba świeżych rys, jakby całkiem niedawno przenoszono tędy coś ciężkiego o ostrych krawędziach.
— Ta forma życia może mieć całkiem nietypową fizjologię — powiedziała Murchison. — Bardzo rosłe istoty z chwytnymi kończynami niemal na poziomie ziemi? A może statek został zbudowany dla jakiejś małej rasy, ale korzysta z niego, czasowo albo na stałe, jakiś większy gatunek? Jeśli to drugie, działania ratunkowe byłyby łatwiejsze, bo odpadłoby zapewne ryzyko ksenofobicznych reakcji, jak to bywa u ras wiedzących już, że istnieją jeszcze inne gatunki inteligentne, które w razie czego mogą im przybyć na pomoc…
— Bardziej skłaniałbym się ku przypuszczeniu, że to luk towarowy, proszę pani — powiedział kapitan przepraszającym tonem. — I jego rozmiary są dostosowane do wielkich ładunków. Możemy iść dalej?
Murchison bez słowa pomajstrowała przy swoim reflektorze, poszerzając wiązkę światła. Kapitan i Conway zrobili to samo.
Fletcher już wcześniej się upewnił, że w statku nie straci dwustronnej łączności z pozostałymi na zewnątrz Haslamem i Chenem oraz czekającym w centrali Rhabwara Doddsem. Starczyło przytknąć antenę skafandra do metalowej ściany, a cały statek stawał się jedną wielką anteną. Kapitan przyklęknął i obrócił płytkę umieszczoną obok zewnętrznej pokrywy śluzy, która natychmiast się zamknęła, a następnie powtórzył operację przy wewnętrznym włazie.
Przez kilka sekund nic się nie działo, po czym usłyszeli syk wdzierającego się do śluzy powietrza i poczuli, jak ciśnienie otaczającej atmosfery zaczyna napierać na ich skafandry. Gdy wewnętrzny właz otworzył się całkowicie, ukazując ciemny korytarz, Murchison zaczęła pracowicie postukiwać palcami w kontrolki analizatora.
— Czym oddychają? — spytał Conway.
— Chwilę, sprawdzam raz jeszcze. — Nagle uniosła przesłonę hełmu i uśmiechnęła się.— Czy to wystarczy za odpowiedź?
Conway też rozhermetyzował hełm. Przez chwilę lekko szumiało mu w uszach.
— Mamy więc do czynienia z ciepłokrwistymi tlenodysznymi przywykłymi do ciśnienia zbliżonego do ziemskiego — powiedział. — To ułatwi przygotowanie izolatki.
Fletcher zawahał się, ale po chwili też otworzył hełm.
— Najpierw musi ich znaleźć — rzucił.
Wyszli na korytarz o metalowych ścianach, na których nie było żadnych znaków szczególnych oprócz licznych rys i wgłębień. Takie same ślady widoczne były również na suficie. Przejście ciągnęło się około trzydziestu metrów w kierunku centrum statku. Na końcu leżało coś przypominającego plątaninę prętów wyrastających z ciemniejszej, metalowej masy. Murchison pobiegła tam, stukając magnesami.
— Ostrożnie, proszę pani! — zawołał kapitan. — Jeśli doktor ma rację, wszystkie kontrolki, przełączniki, instrukcje i ostrzeżenia opatrzone są tutaj pismem dotykowym i na pewno wszystko wciąż jest pod napięciem, bo w przeciwnym razie śluza by nie zadziałała. Skoro załoga żyła i pracowała w całkowitych ciemnościach, musimy rozpoznawać teren nie wzrokiem, ale dłońmi i stopami. I nie dotykać niczego, co przypomina ślady korozji.