Każda rasa, która wyewoluowała do etapu podróży kosmicznych, musiała posiąść umiejętność współpracy i tym samym wyzbyć się brutalności w stosunkach społecznych. Taka brzmiała opinia podtrzymywana przez największe umysły Federacji wywodzące się z około sześćdziesięciu różnych światów. Conway nigdy nie był w najmniejszej nawet mierze ksenofobem, ale czasem zastanawiał się, czy kiedyś jednak nie trafią na wyjątek, który potwierdzi regułę.
— Wracam teraz z ciałami — powiedziała oficjalnym tonem Murchison. — Może uda mi się znaleźć kilka odpowiedzi, chociaż po prawdzie nie wiem jeszcze, jakie pytania powinnam zadać.
Fletcher znowu rozciągnął się na pokładzie z ręką schowaną głęboko w otworze.
— Muszę to wyłączyć… cokolwiek to jest. Jednak nie wiem, gdzie dokładnie trafiłem dłonią. Ani czy nie uruchomiłem czegoś jeszcze. — Włączył radio. — Haslam, Chen, możecie określić zasięg wibracji i sprawdzić, czy nie ma jeszcze jakiegoś ich źródła w innej części statku? — Spojrzał na Conwaya. — Doktorze, czy gdy będę szukał właściwego przełącznika, mógłby pan coś dla mnie zrobić? Proszę wziąć mój palnik i wyciąć otwór w ścianie korytarza prowadzącego do śluzy…
Urwał, gdy nagle wkoło zapadła całkowita ciemność. Metaliczny jazgot zabrzmiał w niej tak głośno, że Conway omal nie wpadł w panikę i czym prędzej sięgnął do włącznika reflektora w hełmie. Jednak zanim zdążył go zapalić, wkoło znowu zrobiło się jasno.
— To nie był ten — mruknął kapitan. — Chcę, żeby znalazł pan łatwiejszą drogę do rozbitków niż ta, którą mamy przed sobą. Zauważył pan zapewne, że większość kabli biegnie od stanowisk kontrolnych do środka, gdzie jest siłownia, a mało prowadzi ku obwodowi statku. Wnoszę z tego, że poza korytarzem klatki i centralą są przede wszystkim ładownie. Jeśli ta rasa buduje swoje statki podobnie jak my i inni, powinny to być duże pomieszczenia rozdzielone raczej zwykłymi drzwiami, a nie włazami ciśnieniowymi czy śluzami. Jeśli tak jest, a odczyty z czujników zdają się to potwierdzać, może uda nam się obejść centralę i szybko dotrzeć do rozbitków. Marsz przez tę „ścieżkę zdrowia” byłby bardzo ryzykowny, a próba wycięcia otworu od zewnątrz mogłaby się skończyć rozhermetyzowaniem statku…
Kapitan jeszcze mówił, gdy Conway wycinał już w ścianie wąski, prostokątny otwór, przez który chciał zobaczyć to, co było po drugiej stronie. Jednak gdy skończył, ujrzał jedynie czarną, proszkową substancję, która wysypała się z rozcięcia i zawisła nieważką chmurą w powietrzu. Płomień palnika rozproszył ją po chwili, posyłając miniaturowymi wirami w różne strony.
Ostrożnie, żeby nie dotknąć gorących jeszcze krawędzi, Conway wsunął dłoń w otwór. Wyciągnął garść czarnego proszku, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Potem przesunął się nieco dalej i ponownie uruchomił palnik. I jeszcze raz.
Fletcher patrzył na niego, ale nic nie mówił, zajęty manipulacjami wewnątrz otworu. Conway zabrał się do przeciwległej ściany korytarza. Żeby mu szybciej szło, wycinał już tylko małe, rzadko rozrzucone otwory testowe. Gdy po raz czwarty trafił na czarny proszek, zawołał Murchison.
— Znajduję duże ilości czegoś, co jest sypkie, czarne i pachnie jak materia organiczna. Przypomina żyzną glebę. Czy pasuje jakoś do profilu fizjologicznego załogi?
— Owszem — odpowiedziała zdecydowanie Murchison. — Wstępne badania dwóch małych ciał sugerują, że atmosfera statku służy tylko większym istotom. Te mniejsze w ogóle nie mają płuc, to stworzenia ryjące, które przetwarzają organiczne składniki gleby, a także fragmenty roślin czy tkanki zwierzęcej. Pobierają ziemię dużym otworem gębowym z przodu ciała, jednak mogą go zamknąć, zaciskając masywną, górną wargę, i wtedy potrafią przekopywać się, nie jedząc. Zauważyłam atrofię kończyn, a dokładniej tych dolnych wyrostków, które służą do przemieszczania się, jak i nadwrażliwość górnych wyrostków czuciowych. Może to oznaczać, że ich cywilizacja osiągnęła etap, na którym zamieszkują one sztuczne systemy tuneli z łatwym dostępem do gotowego pokarmu i nie muszą go samodzielnie wygrzebywać. To, co znalazłeś, może być składem żywności, a zarazem terenem rekreacyjnym.
— Rozumiem — stwierdził Conway.
Ślepe, kopiące tunele w ziemi stworzenia, które jakimś sposobem zdołały sięgnąć gwiazd, pomyślał. Jednak kolejne słowa Murchison przypomniały mu, że niewidome istoty mogą być równie małe duchem i okrutne co przedstawiciele wielkich i dumnych ras.
— Co do ocalałych. Jeśli FSOJ znajduje się zbyt blisko ocalałego rozbitka i nie uda nam się uratować obu bez narażania siebie albo ocalałego, powolny spadek ciśnienia, który nie narazi tego drugiego na chorobę kesonową, obezwładni, a może i zabije FSOJ.
— To będzie ostatnie, czego być może spróbujemy — orzekł Conway. Reguły pierwszego kontaktu stawiały sprawę jasno. Nie można było działać pochopnie, póki nie miało się absolutnej pewności, że na oko dzikie stworzenie naprawdę jest bezrozumne.
— Wiem, wiem — odparła Murchison. — Zainteresuje cię pewnie, że ta większa istota była w zaawansowanej ciąży, a w takim stanie większość stworzeń, inteligentnych czy nie, jest nadwrażliwa i bardziej niż zwykle agresywna. Potrafi zaatakować na najsłabszy nawet sygnał, że coś zagraża ich przyszłemu potomstwu. Może dlatego wyrwała się z klatki. Ponadto ślepy nie zdołałby jej zabić tym swoim żądłem, gdyby nie miejscowe osłabienie części podbrzusza związane z rychłym porodem.
— Jeśli wziąć pod uwagę stan samicy FSOJ i bicie, które musiała wcześniej znosić… — zaczął Conway.
— Nie powiedziałam, że to ona — wtrąciła się Murchison. — Chociaż może tak być. Pod wieloma względami to o wiele ciekawsze stworzenia niż te małe.
— Zachowaj siły na rasę, o której wiemy, że jest inteligentna! — rzucił ostro Conway. Na chwilę zapadła cisza, w której słychać było tylko szumy z radia. — Przepraszam, nie chciałem tak powiedzieć. Strasznie boli mnie głowa.
— Mnie też — odezwał się z podłogi Fletcher. — Myślę, że to od hałasu i poddźwięków emitowanych przez tę maszynerię. Jeśli boli go choć w połowie tak jak mnie, powinna mu pani wybaczyć. Prosiłbym też, żeby przygotowała pani jakiś środek przeciwbólowy. Przyda się, gdy wrócimy na statek…
— No to jest nas troje — powiedziała Murchison. — Łupie mi w głowie, odkąd wróciłam, a byłam wystawiona na hałas i wibracje tylko przez kilka minut. I mam też złą wiadomość: środki przeciwbólowe nic tu nie pomagają.
— Czy to nie dziwne, że troje ludzi, którzy oddychali powietrzem ze statku, cierpi na te same… — zaczął Fletcher, gdy Murchison się wyłączyła, ale Conway zaraz mu przerwał:
— W Szpitalu mawiamy, że bóle psychosomatyczne są zaraźliwe i nie da się ich wyleczyć. Murchison zrobiła analizę tutejszego powietrza pod kątem obecności toksyn i mikroorganizmów. Nie ma tu nic, co byłoby dla nas groźne, ból zaś może być skutkiem zdenerwowania, napięcia albo kombinacji różnych czynników psychofizycznych. Ponieważ jednak zaatakował nas wszystkich jednocześnie, zapewne chodzi o jakiś czynnik zewnętrzny, jak hałas i wibracje. Pański pierwszy domysł był słuszny. Przepraszam, że o tym wspomniałem.