— Zgrabna teoria, doktorze Prilicla — powiedział kapitan. Skrzywił się i spróbował objąć głowę dłońmi, co z uwagi na hełm było jednak niemożliwe. — To wyjaśnia, dlaczego spokojnie mogą przebywać obok siebie, ale nie wyjaśnia związku pomiędzy ich stanem a działaniem albo niedziałaniem maszynerii. Chyba że uszkodziłem te urządzenia sterownicze i włączyłem przypadkowo również jakiś awaryjny moduł układu podtrzymywania życia, który wziął się do leczenia rozbitków, albo też… Nie, sam już nie wiem!
— Tak jak my wszyscy, przyjacielu Fletcher — powiedział empata. — Ogólna emanacja emocjonalna całej naszej załogi nie pozostawia żadnych wątpliwości w tej kwestii.
— Wracajmy na Rhabwara — zaproponował nagle Conway. — Muszę pomyśleć trochę w ciszy i spokoju.
Zostawili Chena na straży z wyraźną instrukcją, aby trzymał się w pewnej odległości od statku obcych i pod żadnym pozorem go nie dotykał. Prilicla wrócił razem z nimi. Powiedział, że emocjonalny sygnał rozbitków tak się wzmocnił, że bez problemu go wyczuje z Rhabwara. Maszyneria pracowała cały czas i nieznane istoty czuły się coraz lepiej.
Na pokładzie medycznym przeszli od razu do laboratorium, gdzie urzędowała Murchison. Jej ubiór był poznaczony krwawymi śladami, a wkoło na stołach sekcyjnych leżały ciała obu niewidomych i rozkawałkowane zwłoki FSOJ. Naydrad dołączyła do nich, gdy Conway poprosił kapitana o plan obcego statku z naniesionymi najnowszymi danymi. Fletcher był wyraźnie zadowolony, że ma coś do roboty, bo nie przejawiał większego zainteresowania rozkrojonymi ciałami.
Gdy plan pojawił się na ekranie laboratorium, Conway najpierw poprosił kapitana o poprawianie go, gdyby popełnił gdzieś jakiś błąd, i zaczął streszczać, na czym polega ich problem.
Jak zwykle w takich wypadkach, mieli w gruncie rzeczy do czynienia z wieloma mniejszymi problemami. Pierwsza ich grupa wiązała się ze statkiem obcych. Wstępne badanie wykazało, że był nie uszkodzony i pod pełnym zasilaniem. Miał kształt dysku. W centrum, prawie do jednej trzeciej promienia, rozciągało się pomieszczenie kryjące siłownię i urządzenia pomocnicze. Zaraz na zewnątrz biegł kolisty korytarz połączony ze śluzą prostym przejściem. Na rysunku wyglądały oba niczym sierp z ostrzem oddzielonym od rękojeści. Brakujący odcinek pomiędzy nimi zajmowała centrala.
Dalej znajdowały się pomieszczenia służące zaspokajaniu potrzeb życiowych obu gatunków. Ilość miejsca poświęconego w tym celu FSOJ jednoznacznie dowodziła, że statek został zaprojektowany do transportu tych stworzeń. Przemawiało za tym również oświetlenie i obecność atmosfery.
Conway zerknął na Fletchera i innych, ale nikt nie zamierzał go poprawiać. Podjął więc wykład:
— Najbardziej niepokoi mnie ta kłująca i szturchająca maszyneria, którą odkryliśmy w korytarzu klatki. Trudno mi pogodzić się z myślą, aby FSOJ byli trzymani wyłącznie w celu zadawania im udręki. Wolałbym wyjaśnienie, że szkolono ich do czegoś szczególnego. Nie buduje się statku kosmicznego dostosowanego do potrzeb nierozumnych stworzeń, jeśli nie są one cenione przez budowniczych. Musimy zatem zadać sobie pytanie, czy FSOJ mają coś takiego, czego nie ma drugi gatunek. Czego tym mniejszym istotom brakuje najbardziej?
Wszyscy spojrzeli w milczeniu na ciało FSOJ. Murchison chciała odpowiedzieć, ale kapitan ją uprzedził:
— Oczu?
— Właśnie. Oczywiście nie sugeruję, że FSOJ są odpowiednikami ziemskich psów przewodników dla niewidomych. Przypuszczam raczej, że po opanowaniu ich agresywnych skłonności niewidomi nawiązują z nimi symbiotyczną albo pasożytniczą więź, wczepiając się w ich ciała wyrostkami, by połączyć się z ich układem nerwowym, a szczególnie z nerwami wzrokowymi, i w ten sposób…
— Niemożliwe — rzuciła zdecydowanie Murchison.
Prilicla aż się zatrząsł, wyczuwszy ogarniającą Conwaya irytację, i nagłe poczucie zawodu. To ostatnie było silniejsze, bo Conway świetnie wiedział, że Murchison nie powiedziałaby tego, nie mając w ręku rzetelnych dowodów.
— Może po interwencji chirurgicznej i odpowiednim przeszkoleniu? — spróbował jeszcze, ale Murchison potrząsnęła głową.
— Przykro mi, ale wiemy już dość o tych istotach, aby wykluczyć możliwość powstania między nimi takiego kontaktu. Niewidome, które sklasyfikowałam wstępnie jako CPSD, są wszystkożerne i dwupłciowe. Jedno z ciał należało do istoty męskiej, drugie do żeńskiej. Żądło jest ich naturalną bronią, chociaż połączone z nim gruczoły jadowe uległy już atrofii. Stworzenia te są bardzo inteligentne i jak już wiemy, mimo niedostatku zmysłów, zaawansowane w rozwoju technologicznym. Zdają się znać jedynie zmysł dotyku, ale sądząc po specjalizacji wyrostków na górnej powierzchni ciała, mają ten zmysł rozwinięty do granic możliwości. Zapewne potrafią wyczuwać wibracje rozchodzące się w środowisku stałym albo gazowym, zdolne są też chyba kontaktowo rozpoznawać smaki. Nie wykluczam, że prócz tego znają zapachy. Nie widzą jednak i miałyby zapewne trudności ze zrozumieniem, czym jest wzrok. Sądzę więc, że natrafiwszy na nerw wzrokowy, nie poznałyby, z czym właściwie mają do czynienia.
Murchison wskazała na rozkrojone ciało FSOJ.
— Ale nie to jest głównym powodem, dla którego nie mogą się stać symbiontami. Normalnie inteligentny pasożyt albo symbiont musi usadowić się blisko mózgu albo pnia nerwowego żywiciela. W naszym wypadku oznaczałoby to kark albo szczyt głowy. Jednak u tego stworzenia mózg nie kryje się w czaszce. Wraz z innymi życiowo ważnymi organami mieści się głęboko w tułowiu. Na dodatek usadowiony jest w dość dziwnym miejscu, bo pod macicą i wkoło trzonu kanału rodnego. Rosnący embrion naciska nań, a przy trudnym porodzie może nawet dojść do zniszczenia mózgu rodzica. Potomek musi wtedy siłą utorować sobie drogę na zewnątrz, niemniej otrzymuje źródło pożywienia wystarczające do czasu, aż sam zdoła sobie znaleźć jakieś inne. FSOJ rodzą się już w pełni ukształtowane i zdolne do samodzielnego życia — dodała. — Na ich rodzimym świecie zapewne niełatwo jest przetrwać. Gdyby niewidomi szukali sobie symbionta, na pewno skierowaliby uwagę na jakieś inne, sprawiające mniej kłopotów stworzenie.
Conway potarł obolałą głowę. Pomyślał, że nigdy wcześniej rozważania nad najtrudniejszymi nawet przypadkami nie były aż tak bolesne. Owszem, miewał okresy bezsenności, nawracające lęki czy dokuczało mu napięcie w czasie poprzedzającym podejmowanie ważnych decyzji, ale dotychczas nie kończyło się to bólem głowy. Czyżby się starzał? Nie, nie ma co szukać tak złożonych wyjaśnień. Na statku obcych ta przypadłość udzielała się wszystkim.
— Tak czy inaczej, będziemy musieli wybrać się tam po rozbitków — powiedział tonem nie zostawiającym cienia wątpliwości, że nie widzi innego wyjścia. — Im szybciej, tym lepiej. Jednak byłoby zbrodnią i głupotą, gdybyśmy narazili życie inteligentnej istoty, marnując czas na jakieś zwierzę, nawet jeśli jest ono dla niej bardzo cenne. Jeśli więc zgadzamy się co do tego, że FSOJ nie jest gatunkiem rozumnym…
— …rozhermetyzujemy statek i poczekamy, aż Prilicla oznajmi nam, że FSOJ nie żyje, a wtedy wytniemy sobie drogę do wnętrza i czym prędzej wyciągniemy niewidomego — dokończył za niego kapitan. — Cholera, znowu zaczyna mnie boleć.
— Jedna sugestia, przyjacielu Fletcher — powiedział nieśmiało Prilicla. — Niewidomy jest niewielki i zapewne zdoła pokonać korytarz, nie narażając się na urazy ze strony mechanizmu treningowego FSOJ. Emocjonalna aktywność obu osobników rośnie i jest już bliska poziomowi, który określiłbym jako pełnię świadomości. Jeden z nich jest rozdrażniony i mało poczytalny, prawie nie panuje nad sobą, w drugim, który bardzo się stara coś przeprowadzić, narasta frustracja. Poza tym, przyjacielu Conway, ja również zaczynam odczuwać pewne dolegliwości w obrębie mózgoczaszki.