Выбрать главу

Conway pokręcił głową.

— Nie przypuszczam, aby miał pan hipnotaśmy tego gatunku. Wszystkie znane nam uskrzydlone stworzenia żyją na planetach o niewielkim ciążeniu, a to tutaj ma mięśnie tak rozwinięte, jakby naturalne dla niego były cztery G. Hangar, w którym je trzymamy, jest całkiem odpowiedni, chociaż będziemy musieli uważać, żeby nie doszło do skażenia chlorem z sekcji powyżej. Śluzy w takich pomieszczeniach nie są tak dobrze dostosowane do intensywnego ruchu jak przy zwykłych przejściach…

— Doprawdy? Nie wiedziałem.

— Przepraszam. Ja tylko głośno myślę… Trochę na użytek porucznika Brennera, który pierwszy raz jest w naszym domu wariatów. Jeśli chodzi o informacje o macierzystym świecie pacjenta, byłoby dobrze, gdyby skontaktował się pan z pułkownikiem Skemptonem i poprosił go, żeby ponownie skierował Torrance’a w rejon, w którym znaleźli pacjenta. Niechby spenetrowali dwa najbliższe układy w poszukiwaniu istot o podobnej fizjologii.

— Innymi słowy, ma pan poważny problem medyczny i uważa, że najlepiej będzie poszukać lekarza, który dotąd zajmował się pańskim pacjentem? — spytał chłodno O’Mara.

Conway uśmiechnął się.

— Nie trzeba pełnego kontaktu, starczy mi ogólny raport, próbki atmosfery, miejscowych zwierząt i roślin. O ile Torrance zdoła pobrać materiały do badań, oczywiście…

O’Mara wydał jakiś dziwny odgłos i zerwał połączenie. Conway, który zrobił już praktycznie wszystko, co można było zrobić bez dodatkowych informacji, poczuł nagle, że jest bardzo głodny.

ROZDZIAŁ TRZECI

Aby dojść do stołówki dla ciepłokrwistych tlenodysznych, musieli przebyć dwa nie wymagające wkładania kombinezonów poziomy oraz cały labirynt korytarzy, w których wiły się, polatywały i pełzały najrozmaitsze istoty. Te, które miały nogi, były w zdecydowanej mniejszości. Przed stołówką czekał Prilicla. Trzymał zieloną teczkę raportów z patologii.

Gdy weszli, grupa Melfian i Tralthańczyków zajmowała właśnie ostatni wolny stolik przewidziany dla Ziemian. Krabowaci Melfianie, aby zasiąść na niskich stołkach, musieli się trochę pogimnastykować; dla sześcionożnych Tralthańczyków nie był to jednak żaden problem, bo i tak wszystko, ze snem włącznie, robili na stojąco. Prilicla wypatrzył wolny stolik w rewirze Kelgian i podleciał zająć miejsca. Wyprzedził zmierzających w tę samą stronę techników Korpusu, ale szczęśliwie dla niego byli oni zbyt daleko, aby go doszły ich emocje.

Conway rzucił się zaraz na raporty, Murchison zaś pokazała porucznikowi, jak utrzymać równowagę na krawędzi kelgiańskiego krzesła i nie oddalać się co chwila od talerza. Po raz pierwszy jednak Brenner nie przyglądał się pilnie pani patolog. Z uniesionymi wysoko brwiami patrzył na machającego niestrudzenie skrzydłami Priliclę.

— Cinrussańczycy zwykli jeść, polatując — wyjaśniła mu Murchison. — To poprawia im trawienie. A my dzięki temu nie musimy dmuchać na gorącą zupę.

Zajęli się napełnianiem żołądków. Machanie sztućcami przerywali tylko po to, aby przekazać dalej kolejną kartkę raportu. W końcu Conway, zaspokoiwszy głód, spojrzał na Cinrussańczyka.

— Nie wiem, jak ci się to udało — powiedział. — Gdy ja proszę Thornnastora, żeby się pospieszył, przesuwa moje zamówienie co najwyżej o dwa miejsca w kolejce.

Mile połechtany Prilicla zadrżał z zadowolenia.

— Prawdę mówiąc, poinformowałem go, że nasz pacjent jest na skraju śmierci.

— Ale już nie wspomniałeś, że trwa na tym skraju nie wiadomo jak długo? — spytała Murchison.

— Jesteś tego pewna? — zainteresował się Conway.

— Owszem — stwierdziła z całą powagą, stukając palcami w jeden z raportów. — Wszystko wskazuje na to, że ta rana jest skutkiem zderzenia z meteorytem, do którego doszło jakiś czas po tym, jak ta istota zachorowała i pojawiły się zmiany skórne. Ciemna ciecz, która wtedy wypłynęła, skrzepła i zasklepiła ranę. Poza tym z analizy wynika, że cały organizm został poddany złożonej chemioterapii, która spowolniła procesy życiowe. To było skomplikowane, celowe działanie. Każdy organ, a właściwie każdą komórkę, potraktowano stosownymi specyfikami. Całkiem jakby ktoś zabalsamował to stworzenie przed śmiercią, aby mu przedłużyć życie.

— A co z brakującymi kończynami? — spytał Conway. — I zwęgleniami pod skrzydłami, że nie wspomnę o paru dziwnych, całkiem odmiennych od reszty płytach kostnych?

— Możliwe, że choroba zaatakowała najpierw kończyny czy macki. Na przykład podczas okresu, który u tych istot odpowiada gniazdowaniu. Do usunięcia kończyn i zwęglenia mogło dojść w wyniku wczesnych bezskutecznych prób leczenia. Pamiętaj, że przed nałożeniem okrywy usunięto praktycznie całą treść układu trawiennego. To typowa procedura przed hibernacją, narkozą czy dowolną większą operacją.

Zapadła cisza.

— Przepraszam, ale się zgubiłem — odezwał się po chwili porucznik. — Co tak naprawdę wiemy o tej chorobie czy obecnej okrywie pacjenta?

Murchison wyjaśniła, że zewnętrznym objawem choroby było utworzenie się na skórze kostnych płyt tak twardych, że mogłyby spokojnie służyć za pancerz. Trudno orzec, czy wyrosły one ze skóry, czy może powstały z wypływającej porami wydzieliny, tak czy owak były „ukorzenione”. Nie udało się też na razie ustalić, jak głęboko w organizm sięgają te „korzonki”, na pewno jednak przenikały zarówno tkankę podskórną, jak i mięśnie. Zapewne dochodziły do wszystkich ważnych organów, w tym do mózgu. Można też powiedzieć, że owe „korzonki” były bardzo łakome. Wielkie wyniszczenie ogólnoustrojowe świadczyło, że choroba jest bardzo zaawansowana.

— Można zatem powiedzieć, że ktoś za późno wezwał lekarza — mruknął Brenner. — Pacjent został potraktowany tym konserwantem dosłownie na chwilę przed śmiercią.

Conway skinął głową.

— Ale jest jeszcze nadzieja. Niektórzy nasi pozaziemscy koledzy znają techniki mikrochirurgiczne pozwalające na usunięcie owych „korzonków”, nawet tych zrośniętych z nerwami. Jednak będzie to żmudna praca, a poza tym istnieje ryzyko, że gdy ożywimy pacjenta, choroba zacznie się rozwijać, i to być może szybciej niż nasze możliwości leczenia. Myślę, że zanim cokolwiek zrobimy, musimy dowiedzieć się jak najwięcej o stanie pacjenta.

Gdy wrócili do hangaru, czekała na nich wiadomość od O’Mary, że Torrance leci już ku dwóm układom, w pobliżu których znalazł pacjenta, i za trzy dni powinien przysłać pierwsze raporty. Conway miał nadzieję, że w tym czasie zdoła obmyślić, jak usunąć kostne narośla, zahamuje postęp choroby i rozpocznie leczenie operacyjne, tak że meldunki zwiadu wykorzysta tylko po to, by przygotować stosowne środowisko na czas rekonwalescencji pacjenta.

Jednak minęły trzy dni, a Conway ciągle dreptał w miejscu.

Usunięcie substancji spajającej płyty, pokrywającej też część ciała pacjenta, okazało się bardzo trudne i czasochłonne. Przypominało wyłuskiwanie kruchego przedmiotu, który przez tysiące lat obrastał kamieniem. Co gorsza, onże „przedmiot” miał pięćdziesiąt stóp długości i prawie osiemdziesiąt rozpiętości liczonej od końca do końca na poły złożonych skrzydeł. Gdy Conway zaczął nalegać, żeby patologia przygotowała specyfik, który by ułatwił zdjęcie płyt, usłyszał, że chodzi o złożoną substancję organiczną i że próba jej chemicznego rozmiękczenia skończy się wytworzeniem dużej ilości trujących gazów. Trujących tak dla pacjenta, jak i dla lekarzy. Poza tym błyskawiczne rozpuszczenie kostnej okrywy byłoby zapewne szkodliwe dla skóry i tkanki podskórnej chorego. Conway musiał więc pracowicie nawiercać i odłupywać kolejne kawałki.