Выбрать главу

Conway zdecydowanie, ale i bez pośpiechu wydał konieczne polecenia, chociaż przez cały czas miał nieuchwytne wrażenie, że jego pomysły i domysły są całkowicie błędne.

O’Mara nie popierał jego postępowania, ale ograniczył się do pytania, czy Conway zamierza wyleczyć, czy usmażyć pacjenta. Poza tym nie przeszkadzał. Wspomniał jeszcze tylko, że Torrance nie przysłał na razie żadnego meldunku.

W końcu byli gotowi. Technicy z palnikami i wężami rozstawili się wkoło głowy, karku i krawędzi natarcia skrzydeł pacjenta. Za nimi czekali lekarze i personel pomocniczy ze środkami pobudzającymi, uniwersalnym sztucznym sercem i tacami lśniących, sterylnych narzędzi. Drzwi do sąsiedniego przedziału zostawili otwarte na wypadek, gdyby pacjent nazbyt gwałtownie ożył i trzeba by się było ewakuować. Nie mieli już na co czekać.

Conway dał znak, żeby zaczynać, i niemal w tej samej chwili zabrzęczał jego komunikator. Na ekranie pojawiła się dość przygnębiona twarz Murchison.

— Mieliśmy tu wypadek — powiedziała. — Coś jakby eksplozję. Okaz numer dwa przeleciał przez całe laboratorium, zniszczył trochę sprzętu i wszystkich porządnie wystraszył…

— Ale przecież był martwy! — zaprotestował Conway. — Oba były martwe. Prilicla wyraźnie to powiedział.

— Zgadza się, bo nie tyle pofrunął, ile w pewnej chwili wystrzelił przed siebie. Nie jestem jeszcze pewna, ale to stworzenie wytwarza chyba i gromadzi jakieś gazy, które eksplodują wymieszane i pozwalają mu się poruszać na zasadzie odrzutu. Korzystając ze skrzydeł, mógł szybować na całkiem spore odległości i szybko uciekać przed naturalnymi wrogami. Trochę tych gazów musiało jeszcze zostać w jego ciele. Na Ziemi są całkiem podobne stworzenia, ale o wiele mniejsze. Na kursach przygotowawczych do ksenomedycyny mieliśmy okazję poznać sporo egzotycznej ziemskiej fauny. Stworzenie, o którym myślę, to żuk bombardier…

— Doktorze Conway!

Chirurg oderwał się od ekranu i pobiegł do hangaru. Nie musiał być empatą, aby się domyślić, że dzieje się coś złego.

Szef zespołu techników machał na niego jak szalony, a unoszący się nad nim w kulistej osłonie Prilicla drżał jak osika.

— Wyczuwam, że pacjentowi wraca świadomość, przyjacielu Conway — zameldował empata. — Szybko dochodzi do siebie i zaczyna odczuwać strach, jest zdezorientowany.

To tak jak ja, pomyślał Conway.

Technik tylko wskazał coś palcem.

Twarda czarna okrywa zmieniła się w tłustą, półpłynną maź, która zaczęła powoli ściekać na podłogę. Jedna z „płyt” nagle drgnęła, rozprostowała skrzydła. Machając nimi, zaczęła się odrywać od pacjenta. Szamotała się tak długo, aż uwolniła wszystkie wyrostki i wzleciała w powietrze.

— Zgasić palniki! — krzyknął Conway. — Spróbujcie ochłodzić to czarne powietrzem!

Jednak maź nie chciała stwardnieć i ciekła coraz intensywniej. Raz rozpoczęty proces zdawał się teraz rządzić własnymi prawami. Nie podparta już pancerną obejmą szyja pacjenta uderzyła głucho o pokład, po chwili to samo stało się z masywnymi skrzydłami. Czarne jezioro dookoła wciąż się powiększało i kolejne pasożyty wzlatywały na błoniastych skrzydłach i krążyły po całym hangarze. Każdy ciągnął za sobą przypominające dziwne upierzenie wyrostki.

— Do tyłu! Chować się! Szybko!

Pacjent leżał bez ruchu. Niemal na pewno był martwy i nic nie można już było dla niego zrobić. Zostali jednak technicy i personel medyczny, nijak nie chronieni przed tymi dziwnymi, na pozór nieszkodliwymi wyrostkami. Tylko skryty w przezroczystej kuli Prilicla mógł się nimi nie przejmować. Stworzenia zdawały się wzlatywać całymi setkami. Conway aż się zdumiał, jak mało obchodzi go w tej chwili pacjent. Ciekawe dlaczego? Opóźniona reakcja czy coś innego?

— Przyjacielu Conway — powiedział Prilicla, lekko popychając chirurga swoją kulą — może byś tak skorzystał z własnej rady?

Conway, który wyobraził sobie, że te długie macki wślizgują mu się pod ubranie, przebijają skórę i sięgają organów wewnętrznych, aby porazić mięśnie i opanować mózg, zaraz wbiegł do sąsiedniego pomieszczenia. Brenner i Prilicla wpadli tam tuż za nim. Gdy tylko Cinrussańczyk znalazł się w środku, porucznik zamknął drzwi.

Ale jeden pasożyt już się tam dostał.

Przez krótką chwilę Conway tylko rejestrował obraz zdarzeń: oblicze O’Mary na ekranie komunikatora, jego beznamiętna twarz z wyraźnie ożywionymi oczami, drżący mimo osłony Prilicla, pasożyt polatujący pod sufitem i Brenner z diabolicznie przymrużonym okiem. W dłoni trzymał służbowy pistolet na pociski eksplodujące i celował w stworzenie…

Coś się tu nie zgadzało.

— Nie strzelać — powiedział Conway, spokojnie, ale z dużą pewnością siebie. — Aż tak się pan boi, poruczniku?

— Normalnie tego nie używam — odparł zdziwiony pytaniem Brenner — ale umiem strzelać. Nie, nie boję się.

— Ja też się nie boję widoku broni. Prilicla jest bezpieczny w tej kuli, więc i on nie ma powodu do strachu. A skoro tak… to kto się boi? — spytał, wskazując na drżącego coraz silniej empatę.

— To stworzenie, przyjacielu Conway — odezwał się Prilicla, patrząc na pasożyta. — Jest przerażone, zagubione i bardzo zaciekawione.

Conway pokiwał głową. Prilicla zaczął się uspokajać.

— Wygoń je stąd, Prilicla. Gdy tylko porucznik otworzy drzwi. Na wszelki wypadek. I jak najostrożniej.

Gdy pozbyli się stworzenia, O’Mara uznał, że pora przerwać milczenie.

— Coście tam nawyrabiali? — ryknął do mikrofonu.

Conway chyba znalazł odpowiedź na to w zasadzie proste pytanie.

— Przypuszczam — odezwał się — że przedwcześnie zainicjowaliśmy procedurę podejścia do lądowania…

* * *

Meldunek ze statku zwiadowczego Torrance nadszedł, zanim jeszcze Conway dotarł do gabinetu O’Mary. Udało się ustalić, że wkoło jednej z dwóch gwiazd krąży planeta o niewielkim ciążeniu, zamieszkana, chociaż nie dostrzeżono śladów zaawansowanej technologii. Natomiast przy drugiej gwieździe znaleziono wielki glob, który wirował z tak niesamowitą szybkością, że był tak spłaszczony na biegunach, iż przypominał dwie złożone krawędziami miski. Otulał go gruby i gęsty płaszcz atmosfery, a ciążenie wynosiło od trzech G na biegunach do jednej czwartej G na równiku. Brak było powierzchniowych złóż metali. Całkiem niedawno, w astronomicznej skali czasu oczywiście, planeta zbytnio się zbliżyła do swojego słońca, co bardzo wzmogło aktywność sejsmiczną, w wyniku czego gęsta od pyłów wulkanicznych atmosfera przestała przepuszczać światło. Zwiadowcy wątpili, czy zostało tam jeszcze jakieś życie.