Wiem jednak, że pobudzenie Elojów to za mało, gdyż nie są oni jedynymi istotami, które tu żyją. I jeśli będę dalej przeprowadzał reformy wśród Elojów, to równowaga między Elojami i Morlokami — obojętne, jak niezdrowa — zostanie zachwiana. I nastąpi nieunikniona reakcja Morloków.
Wydaje mi się, że nowa wojna między tymi postludzkimi gatunkami byłaby katastrofą, gdyż nie wyobrażam sobie, by słabe farmy, które powstały z mojej inicjatywy, przetrwały napaść znacznie silniejszych Morloków. Muszę przestać myśleć w kategoriach lojalności wobec którejkolwiek ze stron! Jako człowiek z dziewiętnastego wieku, naturalnie czuję sympatię do Elojów, gdyż wydają się bardziej ludzcy, a moja praca z nimi jest przyjemna i produktywna. Właściwie prawie zapominam, że nie są ludźmi — myślę, że gdybym teraz ujrzał człowieka z mojego stulecia, zdumiałyby mnie jego wzrost, wielkość i niezdarność!
Ale ani Eloje, ani Morlokowie nie są ludźmi — są postludźmi — bez względu na moje stare uprzedzenia. I nie mogę rozwiązać równania tej zwyrodniałej historii, jeśli nie uwzględnię obu stron, a to znaczy, że muszę stawić czoło ciemności.
Postanowiłem, że jeszcze raz zejdę do podziemnej siedziby Morloków. Muszę znaleźć sposób, by negocjować z tą podziemną rasą — by pracować z nimi tak, jak z Elojami. Nie mam powodu przypuszczać, że to niemożliwe. Wiem, że Morlokowie obdarzeni są pewną inteligencją: widziałem ich wielkie podziemne machiny i przypominam sobie, że gdy mój wehikuł znajdował się w ich posiadaniu, rozmontowali go, wyczyścili, a nawet naoliwili! Być może pod szkaradną powłoką Morloków kryje się instynkt, który jest bliższy technicznym trendom moich czasów niż bierna natura podobnych do bydła Elojów.
Dobrze wiem — dzięki Nebogipfelowi — że mój strach przed Morlokami jest instynktowny i wypływa z różnorodnych doświadczeń, koszmarów i obaw, które zakorzenione są w mojej duszy i nie mają żadnego związku z tym miejscem. Od dziecka bałem się ciemności i piwnic; tkwi we mnie ujawniony przez Nebogipfela strach przed ciałem i jego zepsuciem — strach, który moim zdaniem odczuwa wielu ludzi z moich czasów. A poza tym, jestem na tyle uczciwy, by przyznać się do tego, że należę do pewnej klasy społecznej i jako jej członek niewiele miałem wspólnego z robotnikami moich czasów. I obawiam się, że w swej niewiedzy wykształciłem u siebie podejście nacechowane pewnym lekceważeniem oraz strachem. Te wszystkie części składowe koszmaru są stokrotnie wyolbrzymione w moich reakcjach na Morloków! Ale taki prymitywizm duszy nie jest godny ani mnie, ani moich ziomków, ani pamięci Nebogipfela. Jestem zdecydowany odrzucić tę wewnętrzną ciemnotę i uważać Morloków nie za potworów, lecz potencjalnych Nebogipfelów.
Ten świat jest bogaty i nie ma potrzeby, by resztki ludzkości pożerały się w taki okropny sposób. Światło rozumu przygasło w tej historii, ale nie zniknęło całkowicie. Eloje zachowali strzępy języka ludzi, a Morlokowie swoje oczywiste zdolności do mechaniki.
Marzę, że przed śmiercią uda mi się rozniecić z tych węgli nowy ogień racjonalnego myślenia.
Tak! To szlachetne marzenie i wspaniałe zadanie dla mnie.
Te skrawki papieru znalazłem w piwnicy, która znajduje się głęboko pod Pałacem z Zielonej Porcelany. Kartki przetrwały dzięki temu, że umieszczono je w hermetycznej paczce, do której nie dochodziło powietrze. Nie miałem trudności ze zrobieniem stalówki z kawałka metalu i atramentu z barwników roślinnych. By spisać tę relację, powróciłem do mojej ulubionej ławki z żółtego metalu, na przednim skraju Richmond Hill, nie dalej niż pół mili od miejsca, gdzie stał mój dawny dom. Gdy piszę te słowa, moim towarzyszem jest dolina Tamizy: śliczna kraina, której ewolucję śledziłem na przestrzeni wielu geologicznych epok.
Skończyłem z podróżowaniem w czasie — już dawno się z tym pogodziłem. Zaiste, jak już napisałem, rozmontowałem machinę i jej części posłużyły mi za motyki i inne narzędzia bardziej pożyteczne od wehikułu czasu. (Zatrzymałem jedynie dwie białe dźwignie sterownicze — leżą teraz na ławce obok mnie, kiedy piszę te słowa). Choć byłem zadowolony z tego, co tu robię, irytowało mnie to, że nie mam możliwości przekazania ludziom z mojej epoki odkryć, obserwacji i relacji o moich przygodach. Być może to tylko moja próżność! Teraz jednak te kartki dały mi szansę, bym to uczynił.
By uchronić te strony przed zniszczeniem, postanowiłem, że zamknę je szczelnie w pierwotnym pudełku, a potem umieszczę całość w pojemniku, który skonstruowałem z zalanych plattnerytem prętów kwarcowych wehikułu czasu. Następnie zakopię pojemnik jak najgłębiej.
Nie znam żadnego niezawodnego sposobu, by przekazać moją relację do przyszłości lub przeszłości — a jeszcze mniej do jakiejkolwiek innej historii — i cała ta relacja być może zgnije w ziemi. Wydaje mi się jednak, że plattnerytowa powłoka zapewni mojej paczce największe szansę, by mógł ją odkryć jakikolwiek nowy Podróżnik w Czasie z wielorakości. I być może za sprawą jakiegoś przypadkowego nurtu strumieni czasu moje słowa wrócą do stulecia, w którym żyłem.
W każdym razie, to wszystko, co mogę zrobić! I teraz, gdy obrałem ten kurs, osiągnąłem pewne zadowolenie.
Dokończę i zapieczętuję moje zapiski przed zejściem do podziemnego świata, gdyż mam świadomość, że moja wyprawa do Morloków jest niebezpieczna — może okazać się podróżą, z której nie powrócę. Jest to jednak zadanie, którego nie mogę zbyt długo odkładać: już przekroczyłem pięćdziesiątkę i wkrótce nie będę w stanie zejść do studni!
Zobowiązuję się, że po powrocie dołączę do niniejszej relacji dodatek, streszczenie moich przygód pod ziemią.
Jest już późno. Jestem gotowy do zejścia.
Jak to wyraził poeta?
W każdym razie coś w tym guście. Wybaczcie mi błędny cytat, gdyż nie mam tu żadnych dzieł podręcznych...
Widziałem nieskończoność i wieczność. Nigdy nie zapomniałem o sąsiednich wszechświatach, które znajdują się wokół tego zalanego słońcem krajobrazu, bardziej ściśnięte niż strony książki. I nie zapomniałem gwiezdnego blasku optymalnej historii, która — jak sądzę — zawsze będzie żyć w mojej duszy.
Ale żadna z tych wspaniałych wizji nie liczy się dla mnie nawet w połowie tak bardzo, jak przelotne chwile czułości, które rozświetliły ciemność mojego samotnego życia. Cieszyłem się lojalnością i cierpliwością Nebogipfela, przyjaźnią Mosesa i ludzkim ciepłem Hilary Bond. Żadne moje osiągnięcia czy przygody — wizje czasu czy nieskończone krajobrazy gwiezdne — nie będą we mnie żyć tak długo, jak ta chwila podczas pierwszego jasnego poranka po moim powrocie do tego świata, kiedy siedziałem przy rzece i obmywałem diamentową twarz Weeny, a jej pierś wreszcie się uniosła i dziewczyna zaczęła kaszleć, po czym po raz pierwszy otworzyła śliczne oczy i zobaczyłem, że żyje — a gdy mnie rozpoznała, rozchyliła usta w radosnym uśmiechu.
OD WYDAWCY
W tym miejscu kończy się relacja; nie znaleziono żadnego dodatku.