Выбрать главу

Zrobiłem ostrożnie krok naprzód.

— Starożytnych? A skąd niby wiesz, że zaliczam się do starożytnych?

Olbrzymie powieki zasłoniły ukryte za goglami oczy.

— Budowa twojego ciała jest archaiczna. Podobnie jak zawartość twojego żołądka, co stwierdziliśmy po analizie.

Wzdrygnął się, najwyraźniej na myśl o resztkach śniadania, które przyrządziła mi pani Watchets. Byłem zdumiony: miałem przed sobą wybrednego Morloka!

— Jesteś poza swoim czasem — ciągnął. — Jeszcze nie rozumiemy, w jaki sposób trafiłeś na Ziemię. Ale na pewno się dowiemy.

— A tymczasem — powiedziałem dość obcesowo — trzymacie mnie w tej... tej świetlnej klatce. Jakbym był zwierzęciem, a nie człowiekiem! Każecie mi spać na podłodze i załatwiać się do wiadra...

Morlok nie odezwał się; obserwował mnie beznamiętnie.

Frustracja i zażenowanie, które odczuwałem od chwili przybycia w to miejsce, przybrały na sile — gdy teraz mogłem je wyrazić słowami — i zdecydowałem, że dość już tych żartów.

— Skoro możemy ze sobą rozmawiać — powiedziałem — to powiesz mi, gdzież, u licha, znajduję się. I gdzie ukryliście mój wehikuł. Kapujesz, kolego, czy mam ci to może przetłumaczyć?

Wyciągnąłem ręce, chcąc chwycić go za kępki włosów na klatce piersiowej.

Kiedy podszedłem do niego na dwa kroki, uniósł rękę. I to wszystko. Zapamiętałem dziwny, zielony błysk — nie zauważyłem do tamtej chwili urządzenia, które musiał trzymać przez cały czas, kiedy przy mnie był — a potem upadłem nieprzytomny na podłogę.

9. REWELACJE I WYMÓWKI

Przyszedłem do siebie, znów leżąc jak długi na podłodze i gapiąc się w to przeklęte światło.

Podniosłem się na łokciach i przetarłem oślepione oczy. Mój przyjaciel Morlok nadal tam był, stojąc tuż poza kręgiem światła. Wstałem w niewesołym nastroju. Uświadomiłem sobie, że ci Nowi Morlokowie przysporzą mi nie lada kłopotu.

Morlok wkroczył w światło, jego niebieskie gogle pobłyskiwały. Odezwał się, jak gdyby nic nie zakłóciło naszej rozmowy:

— Nazywam się — ponownie przeszedł na normalny, rozwlekły sposób mówienia Morloków — Nebogipfel.

— Nebogipfel? No dobrze.

Z kolei ja mu wyjawiłem swoje nazwisko; po kilku minutach potrafił je powtórzyć dokładnie i wyraźnie.

Uprzytomniłem sobie, że jest to pierwszy Morlok, którego nazwisko poznałem — pierwszy Morlok wyróżniający się spośród mrowia tamtych stworów, z którymi walczyłem; pierwszy, który posiada atrybuty osoby.

Usiadłem po turecku obok tac i roztarłem skórę poznaczoną sińcami, które nabiłem sobie na ramieniu podczas ostatniego upadku.

— A więc, Nebogipfelu — powiedziałem — zostałeś wyznaczony na mojego dozorcę w tym ZOO.

— ZOO. — Zająknął się przy tym słowie. — Nie zostałem wyznaczony. Zgłosiłem się na ochotnika do pracy z tobą.

— Do pracy ze mną?

— Ja... my... chcemy zrozumieć, jak tu dotarłeś?

— Na Jowisza, doprawdy? — Wstałem i zacząłem chodzić wokół świetlnej klatki. — A co, gdybym ci powiedział, że przybyłem tu w machinie, która potrafi przenosić człowieka w czasie? — Uniosłem ręce. — I że to ja sam zbudowałem taką machinę, tymi prymitywnymi rękami? Co wtedy?

Wydawało się, że Morlok przetrawia moje słowa.

— Twoje czasy, zgodnie z ustaleniami na podstawie twojej mowy i budowy ciała, są bardzo odległe od naszych. Jesteś zdolny do osiągnięć w dziedzinie zaawansowanej techniki — dowodem tego twoja machina, obojętne, czy zgodnie z twoimi twierdzeniami przenosi cię ona w czasie, czy nie. Twoje ubranie, ręce i stan uzębienia wskazują na wysoki poziom rozwoju cywilizacji.

— To mi pochlebia — powiedziałem z pewnym podenerwowaniem — ale jeśli uważasz, że jestem zdolny do takich rzeczy, że jestem człowiekiem, a nie małpą, to dlaczego jestem uwięziony w tej klatce?

— Ponieważ — odparł spokojnie — już próbowałeś mnie zaatakować, z zamiarem zrobienia mi krzywdy. A na Ziemi wyrządziłeś duże szkody...

Poczułem, jak wściekłość znów we mnie wzbiera. Ruszyłem w kierunku Morloka.

— Twoje małpy grzebały przy mojej machinie — krzyknąłem. — Czego się spodziewałeś? Broniłem się. Ja...

— To były dzieci.

Jego słowa przebiły się przez moją furię. Próbowałem zachować resztki gniewu, ale już mnie opuszczały.

— Co powiedziałeś?

— Dzieci. To były dzieci. Po ukończeniu Sfery Ziemia stała się... żłobkiem, miejscem, gdzie dzieci mogą sobie hasać. Zaciekawiła ich twoja machina i to wszystko. Nie wyrządziłyby świadomie żadnej szkody ani tobie, ani jej. Ty jednak zaatakowałeś je bardzo brutalnie.

Odsunąłem się od Nebogipfela. Przypomniałem sobie — teraz dopuściłem to do swoich myśli — że Morlokowie, którzy brykali wokół mojego wehikułu, wydawali mi się mniejsi od tych, których spotkałem poprzednio. I nie próbowali mnie skrzywdzić... z wyjątkiem schwytanego przeze mnie biedactwa, które ugryzło mnie w rękę, nim zdzieliłem je w twarz!

— Czy ten... to, które uderzyłem, przeżyło?

— Obrażenia cielesne były do naprawienia. Ale...

— Tak?

— Urazy wewnętrzne, urazy psychiki mogą się nigdy nie zagoić.

Spuściłem głowę. Czy to mogła być prawda? Czy byłem tak zaślepiony odrazą do Morloków, że nie potrafiłem dostrzec, iż tamte stworzenia wokół wehikułu nie były szczuropodobnymi, złośliwymi stworami ze świata Weeny, lecz nieszkodliwymi dziećmi?

— Chyba mnie nie zrozumiesz, ale czuję się, jakbym został schwytany w pułapkę jeszcze jednego z tamtych „Rozpływających się widoków”...

— Jest ci wstyd — stwierdził Nebogipfel.

Wstyd... Nigdy nie myślałem, że usłyszę i przyjmę taką wymówkę od Morloka! Spojrzałem na niego buntowniczo.

— Tak. Niech będzie! I czy w twoich oczach jestem z tego powodu bardziej czy mniej ludzki?

Nie odpowiedział.

Jeszcze w tej samej chwili, kiedy zmagałem się wewnętrznie z tą zgrozą, jakaś analityczna część mojego umysłu rozważała coś, co powiedział Nebogipfeclass="underline" „Po ukończeniu Sfery Ziemia stała się żłobkiem...”

— Co to za Sfera?

— Musisz się jeszcze wiele o nas dowiedzieć.

— Opowiedz mi o tej Sferze!

— To Sfera wokół Słońca.

Te cztery proste słowa zaskoczyły mnie! A jednak... Oczywiście! Ewolucja Słońca, którą obserwowałem na szybko zmieniającym się niebie, odcięcie światła słonecznego od Ziemi...

— Rozumiem — powiedziałem do Nebogipfela. — Obserwowałem budowę Sfery.

Wydawało się, że kiedy Morlok to usłyszał, otworzył szerzej oczy, czyniąc to w sposób zbliżony do ludzkiego.

Teraz inne aspekty mojej sytuacji stawały się dla mnie jasne.

— Powiedziałeś: „Na Ziemi wyrządziłeś duże szkody...”, czy coś w tym guście — rzekłem do Nebogipfela, a potem pomyślałem, że dziwnie to zabrzmiało. Jeśli nadal przebywam na Ziemi! Uniosłem głowę i pozwoliłem, by światło zalało mi twarz. — Nebogipfelu, co widać przez tę przezroczystą podłogę pod moimi stopami?

— Gwiazdy.

— Nie są to ich odwzorowania, nie jest to jakieś planetarium...

— Gwiazdy.

Skinąłem głową.

— A to światło z góry...

— To światło słoneczne.

Myślę, że już wcześniej o tym wiedziałem. Stałem w świetle Słońca, które codziennie tkwiło w górze dwadzieścia cztery godziny na dobę; stałem na podłodze nad gwiazdami...

Miałem wrażenie, jakby świat przesuwał się wokół mnie; poczułem się rozkojarzony, a w moich uszach rozbrzmiało ciche dzwonienie. Moje przygody już poprowadziły mnie przez pustynie czasu, lecz teraz — dzięki temu, że dostałem się w ręce tych zdumiewających Morloków — zostałem przeniesiony przez przestrzeń. Już nie byłem na Ziemi — zostałem przetransportowany do słonecznej Sfery Morloków!