– W wolnej Polsce – powtórzył organista i znowu sięgnął dłonią do okularów.
Kloss opuścił kościół. Zaczął padać śnieg, wiał zimny wiatr. Przed wystawą antykwariatu Kloss zobaczył mężczyznę w mundurze organizacji Todt. Podszedł do niego. Mężczyzna wyciągnął pudełko zapałek; podawał Klossowi ogień, ale czynił to bardzo niezręcznie, zapałki gasły, rzucał je na chodnik.
– Słuchaj uważnie – mówił tymczasem Kloss. – Pensjonat „Elisabeth". Zawiadomisz go, że to tam, ale bez podawania numeru pokoju. Informację muszę mieć o dziewiątej wieczorem na telefon, zapamiętaj numer…
Potem tamten wskoczył do tramwaju. Kloss jeszcze przez chwilę widział go na tylnym pomoście; mężczyzna w mundurze organizacji Todt spokojnie wyciągał z kieszeni gazetę. Kloss uśmiechnął się; tego chłopca znał od roku. Pracował z nim w Warszawie, a teraz postanowiono, że on właśnie pokieruje nową grupą we Wrocławiu. W tej wojnie żaden odcinek frontu nie może pozostać nie obsadzony. Ale chociaż we Wrocławiu zaczynali już pracować nowi ludzie, Kloss wiedział, że rozgrywka z Pollerem o grupę Artura jeszcze się nie skończyła.
Ostatnia runda trwała.
8
Poller wierzył, że triumf jest już bliski. Nigdy żadnej akcji nie przeprowadził z taką cierpliwością i tak dokładnie. Jego szef dawno zdjąłby tych ludzi i właściwie nic by nie uzyskał oprócz kłopotów z nową organizacją. Bo organizacje te powstawały przecież jak grzyby po deszczu. On, Poller, wie o tym dobrze i wie także, że prymitywne metody zawodzą w tej grze. Sięgnie do sztabu wroga, sparaliżuje jego kierownicze ośrodki.
Zapalił cygaro, zaaplikował sobie rzetelną porcję dymu, potem podniósł słuchawkę. W tych sprawach z telefonu korzystał rzadko, tylko wówczas, gdy wiedział z pewnością, że podsłuch jest wykluczony. Usłyszał znajomy głos; nie lubił tego głosu, pogardzał zresztą ludźmi, z których usług korzystał. Chętnie ich wykańczał, gdy spalili się lub okazali bezużyteczni. W tym wypadku gotów był jednak okazać zadowolenie. Szmata, bo szmata, ale sukces niewątpliwy.
– Dobrze, zrobione – powiedział. Odłożył na chwilę słuchawkę i sięgnął po zapałki, bo zgasło cygaro. – Nie denerwuj się – głos Pollera brzmiał tym razem łagodnie i cicho – nikogo z nich jeszcze nie zdejmę, mam czas, przynajmniej do jutra. Kontakt z ich centralą to wielkie osiągnięcie, musimy mieć łącznika… Tak, tak, w tym kościółku też się rozejrzę… Co jeszcze? Mówisz o oficerku z Abwehry… Trochę nam przeszkodził, jest niezręczny i chyba niezbyt sprytny… Dobrze, dobrze, zgoda. Możesz go upolować… Heil!
Odłożył słuchawkę. Właściwie ci ludzie nie zasługiwali na niemieckie pozdrowienie, ale tym razem… Wstał, wygładził mundur i wyprostował się przed portretem Fuehrera. Wyciągnął rękę… Czy dane mu będzie stanąć przed wodzem w takiej pozycji i w mundurze standar-tenFuehrera?
Dzień był ciężki. Profesor von Lipkę, wchodząc do kawiarni domyślił się, że zastanie Lizę. W szatni była oczywiście Helena, żona tego Kuschki. Lipkę sądził, że jednak nie przyjdzie, że to przynajmniej zostanie mu oszczędzone. Ale ona siedziała na swoim zwykłym miejscu z robótką w ręku. Przypomniał sobie, że kiedyś zapytał, co robi, i wtedy mu odpowiedziała, że to sweter dla Horsta na gwiazdkę. Sweter był już prawie gotów, Helena pasowała teraz rękawy i wydawało się, że nic poza tym jej nie obchodzi.
Wie przecież, że Horst nie żyje, myślał Lipkę, pochylając się nad jej dłonią. Jakieś „bardzo mi pani żal", „bardzo współczuję" nie przechodziło mu przez gardło. Powiedział: „Jest wojna, a my walczymy", zostawił płaszcz i wszedł do salki kawiarnianej. Z trudem panował nad sobą. Jego poprzednik, Artur Pierwszy, mawiał: „Nie podejmuj niczego, póki nie odzyskasz pełnej równowagi". Ale on, Artur Drugi, nie mógł czekać. Był w sytuacji, w której każda minuta miała ogromną wartość.
Liza siedziała oczywiście przy jego stoliku i bawiła się kostkami domina, z których budowała wysmukłą wieżyczkę. Usiadł na swoim miejscu, nie podając jej ręki.
– Kazałeś mnie zabić – powiedziała cicho Liza. Była spokojniejsza niż on. – Dlaczego?
– Nie wzywałem cię. – Artur sięgnął po cygaro i oglądał je z powagą. – Mówiłem, że me wolno spotykać się ze mną bez wezwania. A w każdym razie nie wolno przychodzić do „Doroty", gdy tu jestem.
– Chcę wiedzieć, o co mnie podejrzewasz. Kelnerka przyniosła piwo. Kufel był zbyt pełny, piana osiadła na dłoni, gdy podniósł go do ust, a profesor nie znosił źle napełnionych kufli. Poczuł w ustach gorycz, wypił jednym haustem potężną porcję i zapalił cygaro. Musiał jej teraz wyjaśnić, a raczej przede wszystkim musiał ją uspokoić. Nie, tłumaczył, o nic już Lizy nie podejrzewa. Powinna zrozumieć, znaleźli się w sytuacji szczególnej i wszystko wskazywało na to, że Liza, która znała Artura Pierwszego i tamtych dwóch z fabryki, pracuje na dwie strony.
Żachnęła się. Profesor gestem nakazał jej milczenie. Nie, to nie była jego ocena, to były informacje, które otrzymał. Informacje te okazały się fałszywe. Zresztą każdy się może mylić, ale on, Artur, jest zbyt ostrożny, by działać pochopnie. To Horst Kuschka chciał wykonać wyrok na własną rękę.
– Powiedziałem mu – mówił von Lipkę – że odwołuję rozkaz, że po bliższym sprawdzeniu informacje okazały się nieścisłe, a on jednak poszedł do ciebie. Właściwie podejrzewałem go od początku, ale chciałem mieć pewność, musiałem go sprawdzić. I miałem rację: to on dla nich pracował, to on wydał Artura Pierwszego.
Profesor był tego dnia zbyt zdenerwowany, by uważnie śledzić otoczenie. Liza słuchała w napięciu, nie spuszczając wzroku z Artura Drugiego. Żadne z nich nie spostrzegło Heleny, która minęła ich stolik, wracając z bufetu do szatni, cicho stąpając w swoich miękkich, służbowych pantoflach. Profesor zobaczył dopiero jej plecy i natychmiast zamilkł, ale było już za późno. Helena słyszała ostatnie dwa zdania: „a on jednak poszedł do ciebie" i „to on…". Usiadła przy swoim stoliku w szatni i ukryła twarz w miękkiej wełnie nie dokończonego swetra.
– Do tej sprawy nie będziemy już wracać – powiedział von Lipkę. – A teraz melduj.
Liza opowiedziała Arturowi o Klossie, który uratował jej życie. Dokładnie, jak zwykle w takich wypadkach, zreferowała przebieg rozmowy. Nie było tego wiele, ale jednak parę informacji, parę nazwisk. Artur słuchał z napiętą uwagą.
– Na kiedy umówiłaś się z nim? – zapytał.
– Dziś wieczorem będzie u mnie – powiedziała Liza. – Po dziewiątej…
W tej chwili pojawiła się w drzwiach Helena. Podeszła do ich stolika.
– Proszą panią do telefonu – zwróciła się do Lizy. W szatni było pusto. Liza podbiegła do telefonu i sięgnęła odruchowo po słuchawkę. Słuchawka leżała na widełkach.
– Chciałam z tobą pomówić. – Helena stała obok niej. Właściwie się nie znały. Liza nie wiedziała, że Helena jest także w ich grupie, wykluczała to organizacja siatki. Nie wiedziała również, że Horst, człowiek, który chciał ją zabić, był mężem szatniarki.
– O co chodzi? – zapytała Liza. Helena mówiła po polsku, zwracała się do niej per „ty". Liza nie ukrywała zaskoczenia.
– Ty masz kontakt z centralą – szeptała gorączkowo Helena. – Daj mi ten kontakt…
– Nie rozumiem, co pani mówi – powiedziała sucho po niemiecku.
– Musisz mi uwierzyć, inaczej wszyscy zginiemy… Przechodziłam obok waszego stolika, słyszałam, jak on powiedział, że Horst, mój mąż Horst, był zdrajcą, że chciał wykonać wyrok bez rozkazu… To nieprawda!