Ciągle nie rozumiała. Prawda docierała do niej powoli, wreszcie wybuchnęła płaczem i to było nareszcie szczere… Kloss podał jej chusteczkę.
– Wytrzyj oczy. Zachowałaś się wspaniale. Teraz potrzebny nam spokój i zimna krew. Poller to nie von Lipkę.
Kloss podniósł słuchawkę i powoli nakręcił numer. Jak zareaguje tamten? Musi uwierzyć, nie ma innego wyjścia i nie może się nawet przyznać, że Artur był jego agentem. Chodzi jednak głównie o to, czy jest obstawa na dole.
Mówił nerwowo, tak jak powinien mówić człowiek, który przed chwilą zlikwidował agenta wroga. Meldował Pollerowi, że w mieszkaniu Lizy Schmidt nie zastał dziewczyny, oczekiwał go natomiast nie znany mu bliżej niejaki von Lipkę. Lipkę zaproponował jemu, Klossowi, współpracę z obcym wywiadem. Oczywiście zareagował ostro i podczas bójki zastrzelił tego człowieka.
Po tamtej stronie długo trwało milczenie.
– Dlaczego nie wziął go pan żywcem? – usłyszał głos Pollera.
– Podczas bójki – powtórzył Kloss – chciałem go ująć, ale on też miał broń. – Znowu czekał długo na odpowiedź.
– Proszę zostać w mieszkaniu – usłyszał wreszcie. -Przyjadą moi ludzie i zajmą się ciałem. A panu należy się pochwała za lojalność i czujność. – W głosie Pollera nie było ironii.
Kloss odłożył słuchawkę.
– Lizo – rzekł – pójdziesz piętro wyżej i poczekasz, aż zjawią się tu ludzie Pollera. Potem opuścisz kamienicę.
– A ty? – zapytała z niepokojem.
– A ja odpocznę sobie przez ten czas. Ciebie zaczną poszukiwać dopiero za parę godzin, gdy nie zjawisz się w mieszkaniu. Będziesz już wtedy w Berlinie. – Pocałował ją. – Idź już, Lizo, idź już i bądź ostrożna. Mnie nic nie grozi.
Hauptsturmfuehrer Poller rozpoczynał tymczasem przesłuchanie. Oddział specjalny gestapo aresztował w pensjonacie „Elisabeth" 27 osób. Żołnierze, którzy przyjechali na urlop, urzędnicy z Berlina, paru emerytowanych oficerów. Każdego przesłuchiwać trzeba przynajmniej godzinę. Minie jeszcze sporo czasu, zanim Poller przeżyje największe rozczarowanie w swojej dotychczasowej karierze. Ale nigdy nie przyjdzie mu na myśl, że jego przeciwnikiem w partii, którą przegrał, był Kloss, oberleutnant Abwehry na urlopie.
PODWÓJNA GRA
1
Gdy major von Gerollis powiedział, że za chwilę wprowadzą więźnia, Kloss poczuł, iż ogarnia go znowu lęk, wargi ma suche, ale przecież nie powinien teraz sięgnąć po szklankę z wodą. „Człowiek z polskiej siatki". Nie, to nie może być Krystyna, Krystyna powinna wrócić dopiero wieczorem do Warszawy i wydaje się wręcz nieprawdopodobne, by zdjęli ją gdzieś w drodze.
– To jest właśnie błąd Kneisela – rzekł von Gerollis -nie ma nic gorszego niż zbyteczne aresztowanie. Dlatego postanowiłem, że pan zastąpi Kneisela w tej sprawie.
– Tak jest – powiedział tylko Kloss. Patrzył na drzwi. Czekał.
I jednocześnie, ponieważ przywykł już był do analizowania własnych niepokojów, rozważał, gdzie jest źródło lęków, które go dręczyły już od paru dni. Radiotelegrafista nie został aresztowany; zginął przypadkowo pod ciężarówką Wehrmachtu. Przypadkowo? Nie było rewizji w jego mieszkaniu, policja stwierdziła tylko, że nie miał rodziny, i pochowano go na koszt miasta. Żadnego zainteresowania władz niemieckich! Krystyna zameldowała, że radiostacja już działa, ale Kloss, na wszelki wypadek, kazał jej na pewien czas przerwać kontakty z „Aptekarzem". I z radiostacją oczywiście. Czy o „Aptekarza" mógł być zupełnie spokojny? Nigdy z nim nie rozmawiał, widział go tylko przez szybę stojącego za apteczną ladą przy ulicy Chłodnej. Unikać wszelkich zbędnych kontaktów! – trzymał się tej zasady coraz konsekwentniej. Nie wolno nie doceniać przeciwnika; przeciwnik jest groźny i sprawny, a taki jak von Gerollis posiada jeszcze intuicję wywiadowczą. Bezpośredni kontakt z „Aptekarzem" wolno było Klossowi nawiązać tylko w sytuacji zupełnie wyjątkowej. A jeśli to „Aptekarz"? Kloss pozna go oczywiście, a on wie tylko, że otrzymuje informacje od J-23. Co wie jeszcze? Co wie od Krystyny? Może od Bartka? Tylko Krystyna widziała Klossa w mundurze, ale ona jest pewna, najpewniejsza… Najpewniejsza? Kto wytrzyma?…
Spojrzał na majora. Gerollis obcinał starannie cygaro i mogło się wydawać, że zapomniał o obecności Klossa. Gdy objął Abwehrstelle w Warszawie, wzywał każdego oficera na długą rozmowę. Klossowi poświęcił cały wieczór. Wysłuchał życiorysu, ale interesowały go głównie sprawy, które Klass prowadził.
– Sprawia pan wrażenie zdolnego oficera – powiedział. I dość inteligentnego. Lubię z takimi pracować. Miewał pan sukcesy… ale… – popatrzył na Klossa – brak doświadczenia w grach wywiadowczych. Nigdy nie trzeba się spieszyć, panie Kloss.
Nie częstował koniakiem, nie pił, nie palił. Należał do tych, których Janek uważał za najbardziej niebezpiecznych. – Nic dla siebie – mówił. -Jesteśmy jak w zakonie rycerskim. Zabijamy, gdy to konieczne i pożyteczne, ale pozostajemy czyści. Czy pan to rozumie, panie Kloss?
Oficera, który podczas rewizji w mieszkaniu przywłaszczył sobie pudełko cygar, odesłał na front wschodni. Naprawdę wierzył w niemieckie posłannictwo? Gdy wyjmował monokl, miał puste, niewidzące oczy. Po bitwie stalingradzkiej wezwał do siebie oficerów. – Czy nie rozumiecie – zapytał, że klęska może być także wielka? Na miarę naszej wielkości! Ci, którzy zginęli idąc do niemieckiego nieba, są tymi, którzy zwyciężą. Nie odczuwacie wielkiej radości śmierci i zniszczenia?
Był zawodowym oficerem Abwehry i pogardzał amatorami, ale swoim oficerom oświadczył: „Żadnych wewnętrznych wojen. Jeśli współzawodnictwo z gestapo, to tylko gdy służy sprawie".
Kloss poświęcał wiele czasu analizowaniu jego charakteru i poczynań. Wiedział, że tym razem ma do czynienia nie z tępym żołdakiem, nie z cynicznym i sprzedajnym Brunnerem, ale z człowiekiem, którego niedocenianie byłoby poważnym błędem. Jakże zazdrościł tym wszystkim, którzy z bronią w ręku walczyli na frontach i w partyzantce! Jego walka, z każdym dniem trudniejsza, wymagała nieustannej czujności; nigdy się nie zdradzić, nigdy nie wypaść z roli, spokojnie patrzeć na mękę i śmierć, na mordujących i torturujących oprawców noszących ten sam mundur, co on teraz.
Wreszcie otwarły się drzwi i podporucznik Kneisel wepchnął do pokoju mężczyznę. Zameldował. Nie, to nie był „Aptekarz" ani nikt, kogo Kloss by znał. Twarz, niezbyt starannie obmyta z krwi, wyglądała strasznie. Spuchnięte policzki, pocięte wargi, ogromny guz na czole. Mężczyzna poruszał się z trudem; rękoma podtrzymywał spodnie, a strzęp marynarki wisiał na nim jak na niestarannie sporządzonym manekinie. Major von Gerollis spojrzał na więźnia ze wstrętem; i z równym wstrętem na Kneisela.
– Niech pan siada, panie Toczek – powiedział. I rzucił w przestrzeń: – Dajcie mu szklankę wody!
Toczek usiadł. Wydawało się, że nikogo z nich nie widzi. Był nieobecny, chciał być nieobecny, poruszał się właśnie jak manekin, jak ktoś, kto siebie samego wyłączyć chce z rzeczywistości.
– Po co to wszystko – powiedział Gerollis. – My, zawodowcy, powinniśmy inaczej ze sobą rozmawiać. Przegrał pan. Pracował pan w Arbeitsamcie pod nazwiskiem Toczek, ale to nie jest pana prawdziwe nazwisko. Nie, nie musi pan mówić… Mamy czas, bardzo dużo czasu.