– Zbyt ryzykowne – powiedziała Wanda. – Jeśli zdradza „Aptekarz", mieszkanie jest pod obserwacją.
– Ludwik nic by nie powiedział o mnie – powtórzyła Krysia.
– Za każdą naiwność trzeba płacić. – Wanda wyjęła z torebki paczkę rosyjskich papierosów.
– Błąd – rzekł Kloss. – Zniszcz je natychmiast. Albo -szepnął – daj Krysi… Niech poczęstuje nimi Lipowsky'ego.
5
Pojechała na Targową późnym popołudniem, z lekką walizką w ręku, tak jak kazał jej Kloss. Pakowali tę walizkę razem, a Janek oglądał uważnie każdy przedmiot, każdą szmatkę… Lipowsky, tłumaczył, na pewno znajdzie możliwość przejrzenia jej rzeczy. Nic nie powinno budzić podejrzeń, oczywiście, nie powinno być niczego rosyjskiego, ale doskonałość także bywa podejrzana. Warto więc, na przykład, zachować kratkowany zeszyt, który może pochodzić stamtąd. Także notes. Oczywiście: żadnych notatek, ale jednak… godziny odjazdu pociągów z Warszawy do Lublina i Zwierzyńca. Zbyt nachalne? Nie… zupełnie prawdopodobne. Przyjechałaś o godzinie 15.30, pociąg spóźnił się w stosunku do rozkładu… Sprawdź to na dworcu.
Sprawdziła na Wschodnim i tutaj, tak jak jej polecił, wsiadła do tramwaju. Przejechała przystanek, na którym powinna była wysiąść, i szła powoli piechotą, w tłumie gęstym tego lata na Targowej, przystając przed wystawami. Rozejrzała się dookoła wchodząc do bramy, do której przytwierdzona była tabliczka „Dr Andrzej Sieradzki. Choroby wewnętrzne, przyjmuje od 13 do 18". Czuła mocne bicie serca wchodząc na drugie piętro. Kim jest ten lekarz? Gdybyż mogła wierzyć, że to nie on informował Gerollisa!
Drzwi były otwarte. Weszła do poczekalni, ciemnawej, źle oświetlonej; siedziała tu tylko starsza kobieta z robótką w ręku. Pracowicie dłubała szydełkiem i nie podniosła nawet oczu. Jak powinna zachowywać się dziewczyna „stamtąd", myślała ciągle Krysia. Tajemniczo? Szczerze? Z niepokojem? Z zaufaniem? Może właśnie nie należy okazywać zbytniego zaufania?
Gabinet lekarski opuścił starszy mężczyzna i na progu stanął doktor Sieradzki. Niski, dość otyły; biały fartuch miał rozpięty, a grube okulary opadały mu na nos. – A, pani Białowiczowa – powiedział. – Znowu babcię bolą nerki? Chodź, babciu, zobaczymy.
Głos miał przyjemny, nieco ochrypły. W jego powierzchowności nie było nic, co mogłoby go kojarzyć z pracownikiem wywiadu.
– A pani nigdy jeszcze me widziałem – zwrócił się do Krysi. – Trzeba będzie trochę poczekać, babcię muszę zbadać dokładnie.
Więc czekała. Nikt więcej nie przychodził, widać doktor Sieradzki nie miewał zbyt wielu pacjentów. Postanowiła, że nawet zupełnie sama będzie zachowywać się tak, jak dziewczyna „stamtąd". Z ogromnym zainteresowaniem zaczęła więc przeglądać rzucone byle jak na stolik numery „gadzinówki". Przypomniała sobie, z jakim zdziwieniem Wanda słuchała informacji „Bartka" o sytuacji w Polsce. Oni tam nic o nas nie wiedzą, pomyślała. Jak będzie wyglądała Polska potem? I natychmiast przyszło jej do głowy, że zapewne nigdy tego nie zobaczy.
Starsza kobieta opuściła wreszcie gabinet. Krysia wzięła swoją walizkę i weszła do niewielkiego pokoju. Doktor Sieradzki siedział przy małym stoliku i notował coś pilnie.
– Rozbierz się, dziecko – mruknął – i zaraz pogadamy. Stała dalej na progu, wtedy spojrzał na nią i poprawił okulary. Wyrecytowała hasło. Podwójne.
– Doktor Górski prosił pana o konsultację. Przynoszę pozdrowienia od Niemojewskiego. Zerwał się z krzesła.
– Dziękuję Wackowi za pozdrowienia – wychrypiał. – Moje podwórze jest czyste jak dawniej. -I roześmiał się. – Mój Boże, dziecko, czekaliśmy na ciebie… ale do głowy mi nie przyszło, że to będzie młoda dziewczyna.
– Jestem porucznik Wanda – powiedziała Krysia.
– Już porucznik! Kiedy przyjechałaś? Dzisiaj, pociągiem… „Bartek" powinien ci dać obstawę… Nie dał? Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Było dwóch chłopaków – rzekła wreszcie – i pojechali z powrotem.
– A ty znasz przynajmniej Warszawę? To dla ciebie musiał być szok: zobaczyć Polskę pod okupacją… Ale pogadamy później…
Był bardzo ruchliwy i ciągle mówił. Zamknął drzwi poczekalni… „już nikogo dzisiaj" i wprowadził ją do sąsiedniego pokoju, który był jednocześnie stołowym i salonem. Nad starą kanapą wisiał portret kobiety, która kiedyś musiała być bardzo ładna. Duże ciemne oczy, niemal żywe, wydawały się smutne i zmęczone. – To moja żona – powiedział cicho. – Parę miesięcy przed śmiercią. Może lepiej… – I natychmiast zaczął się krzątać, posadził Krysię na krześle, z kredensu wyciągał kieliszki, talerze, butelkę, pobiegł do kuchni, oświadczając, że on sam, że żadnej pomocy… Przyniósł jajecznicę, kiełbasę, świeże wiejskie masło.
– Pacjenci – oświadczył rozlewając wódkę i z przyjemnością przyglądał się, jak jadła. A ona jadła, choć wcale nie była głodna, ciągle tylko myśląc, czy zachowuje się właściwie i czy to możliwe, żeby ten człowiek…
– Musisz mi opowiedzieć, jak tam jest, jak nasze wojsko, ale to potem. Nie gniewaj się, jestem ciekawy, wszyscy jesteśmy cholernie ciekawi i czekamy. Czy możesz sobie wyobrazić, jak bardzo niecierpliwe jest już nasze czekanie… Każdy robi, co może, żeby przyspieszyć…
Ty myślisz pewno, że ja trochę wbrew zasadom konspiracji. Masz rację. Czasem mnie śmieszą te hasła, te kryptonimy… Nie mogę ze śmiertelną powagą… Nie, żebym się nie bał. Wszyscy się boją, dziecko, ale ja zawsze miałem szczęście… Widzisz, mój ojciec siedział przed wojną, a ja kończyłem medycynę i już konspiro-wałem. Tak… Taka była we mnie pewność, że trzeba przebudować świat. Przypomniała sobie styl Wandy.
– To miłe – rzekła – że mnie… doktorze – i zawahała się – przyjmujesz tak ciepło. Chciałabym jednak przejść do rzeczy.
– W porządku, poruczniku – uśmiechnął się. – Dokument dla ciebie będzie przygotowany w ciągu jutrzejszego dnia. Sądziliśmy, że to będzie mężczyzna, i stworzyliśmy już legendę: mój kuzyn, volksdeutsch z Krakowa. Będzie kuzynka. Na czwartym piętrze jest pokoik, który zajmowała moja pacjentka. Ona spędzi sporo czasu w szpitalu… jeśli w ogóle wróci. Zostawiła mi klucze. Tak będzie najbezpieczniej…
– Najbezpieczniej – powtórzyła machinalnie. – A kontakt?
– Wiem. Czy poinformowano cię?…
– Poinformowano mnie o wszystkim, co powinnam wiedzieć – oświadczyła sucho.
– Nie znam człowieka – powiedział – który powinien się do ciebie zgłosić. Zawiadomię, że jesteś. Hasło i miejsce ci podam. – On też umiał być ścisły i rzeczowy.
– Mam poważne zadanie do wykonania i muszę je wykonać.
Nie zapytał, jakie. Wydawało się Krystynie, że ogląda ją jak jakiś szczególny okaz.
– To był dla ciebie szok? – powtórzył.
– Warszawa?
– Tak. Jesteś chłodna i opanowana.
– Nie głaskano mnie – mruknęła. Starała się ciągle naśladować Wandę. – Więzienie, obóz, potem wojsko. Siedziałam przez pomyłkę.
– Pomyłkę! – powtórzył. – Oczywiście, że przez pomyłkę. Sądzę, że wykonasz swoje zadanie.
Usłyszeli dzwonek. Dwa razy, przerwa i trzeci, urywany. Doktor podszedł do okna i zdjął z parapetu duży porcelanowy wazon. Dopiero teraz zauważyła, że tam stał.
– Posiedź tutaj… To gość, na którego czekam. Przyjmę go w gabinecie.
Ogarnął ją ostry niepokój. A może to Ludwik – „Aptekarz"? Nie przemyśleli jednak takiej możliwości. Zbliżyła się cicho do drzwi; klucza nie było w zamku, mogła widzieć. Nie, to nie był Ludwik; młody mężczyzna o bujnej czuprynie. Pociągła, sympatyczna twarz, mify głos. Widziała, jak doktor z aparatu do mierzenia ciśnienia wyjmuje jakieś karteluszki.