– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedział Ruppert. Wziął Klossa pod rękę i zaprowadził do Henningów. -Porucznik Hans Kloss – przedstawił profesorowi.
Ręka Henninga była sucha, dłoń Benity przytrzymał Kloss nieco dłużej w swojej. Jej oczy zza okularów spoglądały na niego czujnie, wydawały się mówić: nie dostrzegłbyś mnie, gdybym nie była córką von Henninga. Ruppert przyniósł kieliszki, patefon właśnie zamilkł i obok profesora pojawili się Ilza i Lothar.
– Miło spotkać się raz niesłużbowo – stwierdził gestapowiec, zwracając się do Klossa.
– Myślałem, że jest pan raczej służbowo, sturmbann-Fuehrer – odpowiedział cicho Kloss. Lothar uśmiechnął się.
– W pewnym sensie. Jestem wszędzie tam, gdzie jest profesor von Henning.
Ilza śmiała się nieco zbyt głośno.
– Może zatańczy pan ze mną, profesorze? W Berlinie u ojca widziałam kiedyś, że pan świetnie tańczy…
Profesor Henning poruszał się sztywno w takt sentymentalnego tanga, Kloss mógł więc poprosić Benitę. Przytulił ją do siebie, dziewczyna była chłodna i sztywna.
– Wydaje mi się – powiedział Kloss – że już gdzieś panią widziałem. – Tylko ten banał przyszedł mu do głowy.
– Czy zawsze rozpoczyna pan rozmowy w ten sposób?
– Nie – odparł. – Znakomicie się z panią tańczy, Benito. Zaprowadził ją do baru, napełnił kieliszki. Piła bardzo ostrożnie, dotykała tylko wargami alkoholu.
– Jak długo zabawi pani w Warszawie?
– Nie wiem. A dlaczego pan o to pyta?
– Mógłbym pani na przykład pokazać to miasto.
– Sądzi pan, że jest tu cokolwiek godnego uwagi?
– Być może – odpowiedział. – Uczyniłbym to zresztą nie ze względu na Warszawę, ale ze względu na panią. – I poczuł, że dławi go to zdanie.
Mężczyźni w galowych mundurach coraz częściej sięgali po kieliszki. Rozmowy stawały się głośniejsze. Kloss łowił strzępy tych rozmów, patrząc ciągle na Benitę, która nie była aż taka brzydka, a jednak przecież dostatecznie brzydka, by zainteresowanie Klossa mogło wywołać zdziwienie.
– Franz właśnie wrócił spod Kurska – szczebiotała jakaś dziewczyna. – Podobno zaczynamy nową ofensywę.
– Mój brat – mówiła inna – przysłał mi suknię z Paryża. Żebyś ty wiedziała, co za suknia! Muszę ją trochę skrócić, a te tutejsze krawcowe…
– Wyjeżdżam jutro. – Oficer Wehrmachtu przyciskał rękę swej towarzyszki. – Został nam tylko jeden wieczór, Berto.
Nad wszystkimi głosami górował śmiech Ilzy.
– Pijcie, panowie! – wołała. – W tym przeklętym mieście trzeba od czasu do czasu solidnie się upić. – Przyciągnęła do siebie Rupperta i tańczyli teraz razem, znowu sentymentalne tango, potem patefon nagle się zaciął i powtarzał w kółko ten sam refren.
Von Henning i Lothar stanęli przy barze nieco z boku, jakby chcąc podkreślić swoją odrębność. Obaj z pełnymi kieliszkami w ręku, obaj nieco zbyt poważni i uroczyści.
– Kim jest ten młody człowiek, który tańczy z Be-nitą? – spytał von Henning.
– Porucznik Hans Kloss – odpowiedział Lothar. -Niezły oficer. Pochodzi z dobrej rodziny.
Twarz Henninga nic nie wyrażała. Pił, potem odstawił kieliszek na ladę.
– Nie czuję się zbyt dobrze w tym mieście – stwierdził. – Ostrzegano mnie zresztą, że trzeba bardzo uważać.
– Może pan być zupełnie spokojny, profesorze – odrzekł Lothar. – Mam znakomitych ludzi, którzy rozumieją, że tutaj także jest front.
Kloss tańczył ciągle z Benitą i myślał o Annie. Może Anna czeka jeszcze na niego w pokoju na Pradze. Ale on wyjdzie stąd ostatni, wyjdzie razem z Benitą, przynajmniej postara się z nią wyjść, bo jeśliby Ruppert zawiódł, znajomość z Benitą może stanowić szansę.
– O czym pan myśli, poruczniku? – spytała Benitą.
– O pani – odpowiedział bez wahania i przytulił ją nieco mocniej do siebie. Teraz się już nie opierała, ale jej oczy spoglądały ciągle czujnie zza okularów. Kloss czuł na sobie także inny wzrok, wzrok Rupperta. Kapitan stał przy barze i pił jeden kieliszek po drugim. Podeszła do niego Ilza.
– Nie pij już, Willy – szepnęła. – Wystarczy. – Chciała mu odebrać kieliszek, ale nie pozwolił.
Ilza podeszła do fortepianu i uderzyła palcami w klawisze; śpiewała mocnym, niskim głosem.
5
Spotkanie wyznaczono w kawiarni Pomianowskiego. Kloss, stojący po przeciwległej stronie Marszałkowskiej, zobaczył wchodzącego do kawiarni Rupperta, a po paru minutach wysiadającą z tramwaju Annę. Obserwował ten lokal już od pół godziny, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. Doszedł do wniosku, że Ruppert nie był śledzony, a kawiarnia nie obstawiona. Postanowił jednak czekać, chociaż zdawał sobie sprawę, że jeśli przeoczył agentów gestapo, nic nie będzie mógł zrobić. Ciekawe, czy Ruppert przyniósł materiał?
Ruppert rozłożył tymczasem przed sobą „Berliner Zeitung" i umieścił na rozpostartej gazecie paczkę papierosów „Privat". W paczce był mikrofilm, który udało mu się wykonać. Denerwował się. Czuł, że zabrnął w uliczkę bez wyjścia, był dostatecznie doświadczony, aby rozumieć, że żaden wywiad nie wypuszcza swych ofiar z potrzasku. Właściwie powinien strzelić sobie w łeb, ale wcale nie miał ochoty umierać. Bał się śmierci, wiedział, że się boi i brzydził się swoim strachem. Denerwował go także ten idiotyczny ceremoniał: rozpostarta gazeta, paczka papierosów i wreszcie hasło: „Spotykaliśmy się w Berlinie u Horscha".
I odpowiedź: „Mieszkam niedaleko, dlatego tam chodzę". Czy zjawi się ten sam jegomość, który szantażował go w tajnej jaskini gry? Więc po co to hasło? "Zobaczył w drzwiach ładną, dobrze ubraną dziewczynę. Rozejrzała się uważnie po kawiarni i ruszyła w kierunku jego stolika.
Te Polki bywają jednak świetne – zdążył jeszcze pomyśleć, nim stanęła przed nim z czarującym uśmiechem i powiedziała właśnie to zdanie: „Spotykaliśmy się w Berlinie u Horscha".
Zerwał się z krzesła i wybąkał odpowiedź. Ona podała mu rękę i z tym samym uroczym uśmiechem usiadła obok niego.
– Niech pan zamówi kawę – powiedziała. – Niech pan się zachowuje tak jak na randce z przystojną dziewczyną. Tego przynajmniej mogli mu oszczędzić.
– Nie znoszę, gdy do tych spraw wplątuje się kobiety – oświadczył.
– Nic pan się nie zmienił – powiedziała głośno, gdy podeszła do nich kelnerka. – A co słychać u ciotki Elżbiety?
– Nie znam żadnej Elżbiety – odburknął po dłuższej chwili.
– Ja też nie – odpowiedziała i zręcznym ruchem ściągnęła ze stołu paczkę papierosów. Zniknęła w jej torebce. – Wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak – rzekł. – Proszę powiedzieć swoim zwierzchnikom – dodał – że pojutrze będzie nasze ostatnie spotkanie. Nic więcej dla was nie zrobię.
– Pięknie – odpowiedziała. – Wiec pojutrze o tej samej porze?
Opuściła kawiarnię pierwsza. Ruppert czekał jeszcze chwilę, chociaż spieszył się bardzo. Był już parę minut spóźniony, a profesor von Henning cenił nade wszystko punktualność. Wyszedł z kawiarni i ruszył niemal biegiem w kierunku dzielnicy niemieckiej. Nie dostrzegł na szczęście Klossa stojącego ciągle w bramie. Gdy mijał wartownika pilnującego willi Henninga, ocierał pot z czoła. Był zmęczony, z trudem nad sobą panował, myślał tylko o tym, żeby Benita nic nie dostrzegła, bardziej bał się Benity niż jej ojca.